J.J. Abrams i Eric Kripke twierdzą, że czteromiesięczna przerwa w emisji w ogóle nie powinna zaszkodzić serialowi i widzowie powrócą przed ekrany. Porównano to do emisji Zagubionych, gdzie według Abramsa dłuższe przerwy były dla serialu zbawienne. Natomiast Kripke stwierdził, że taki model cały czas dobrze działa w kablówkach.
Twórcy opowiadali, że tak długi czas przerwy pozwolił im popatrzeć z dystansem na to, co stworzyli. Dokonać szczegółowej analizy i wprowadzić potrzebne poprawki. Kripke twierdzi, że dzięki temu są w stanie wyeliminować wady serialu, często wyróżniane przez krytyków i widzów.
- Dowiedzieliśmy się, że wiele rzeczy zrobiliśmy dobrze, ale zdaliśmy sobie również sprawę z tego, że mogliśmy przyspieszyć akcję i dać więcej zaskakujących zwrotów. Może pojawianie się szokujących niespodzianek było zbyt wolne w pierwszej połowie sezonu - opowiadał Kripke.
Kripke utrzymuje także, że powinno się oglądać Revolution przez pryzmat klasyków telewizji - ściślej użył porównania do serialu z lat 70. i 80. pt. "The Waltons". Opowiada, że w kolejnym odcinku akcja rozpocznie się w miejscu, w którym zakończył finał jesieni. Obiecuje, że rozpocznie się rewolucja. Druga połowa sezonu, według zapowiedzi twórcy ma być większa, lepsza i bardziej ekscytująca.
Dowiadujemy się, że pomimo narastającej wokół wojny, serial nadal będzie skupiać się na rodzinie Mathesonów, próbując odpowiedzieć na pytanie, "czy Mathesonowie mogą być razem w takiej niebezpiecznej sytuacji?".
Eric Kripke twierdzi, że prąd nie będzie cały czas działać, tak jak sugerował to finał jesieni, więc forma serialu nie ulegnie zmianie. Nadal miejscem akcji będzie świat przyszłości bez energii. Twórca twierdzi, że już opracowali koniec pierwszego sezonu. Mają także wiele pomysłów na kolejne sezony, ale muszą to jeszcze rozbudować i opracować.
- Świat jest tak wielki. Nie ma końca historii, które możemy opowiedzieć - czytamy.
Revolution wraca na ekrany 25 marca.
[video-browser playlist="620377" suggest=""]