– Dzwonię nie w porę? – zapytałam. – Skąd! – Słychać samochody. Jesteś na ulicy? – Tak, w pracy powiedziałam, że strasznie boli mnie nadgarstek, i wyszłam, żeby pooglądać wystawy sklepowe. Pokręciłam głową, uśmiechając się z dezaprobatą. Ta Lola… – Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że jeśli zadzwonię o tej porze, nie zastanę cię w pracy. Kiedyś to tobie dadzą kopa, moja droga. Zaśmiała się. – Jestem wydajna i szybka. Nie sądzę, żeby szukali kogoś jeszcze do pracy takiej jak moja. – Chyba że kogoś, kto nie uprawia eskapizmu – odparłam, zdając sobie sprawę, że mój manikiur też pozostawia wiele do życzenia. – Słuchaj, jestem dwa przystanki od twojego domu. Chcesz, żebym wpadła? – Jasne, że chcę. Rozłączyła się. Lola nie żegna się przez telefon. Zaczęłam myśleć o życiu Loli. Jest taka zajęta, jej czerwony terminarz wprost pęka od spotkań, które zawsze wydawały się tak ważne i emocjonujące, nawet jeśli była to wizyta u kosmetyczki na depilację brazylijską. Jej kosmetyczki, tak, tej kobiety, którą nazywała „Miss Shaigon”, choć tak naprawdę urodziła się w Plasencii, i która kiedyś nie zostawiła mi ani jednego włoska, bez żadnego uprzedzenia. W wolnych chwilach lubiłam szperać między stronami terminarza Loli, gdzie miała zanotowane całe swoje życie. Numery telefonów do chłopaków, z którymi się umawiała, to, ile ważyła, ile razy się bzykała (bardzo dużo – ku mojej nieskrywanej zazdrości), godziny, jakie zamierzała spędzić na siłowni i te, które rzeczywiście tam spędzała, liczbę wypitych drinków, wypalonych papierosów, spotkania z Sergiem, ubrania, które pożyczała, te, które oddawała do pralni, oraz te, które musiała kupić jako podstawę swojej garderoby, tysiące paragonów ze sklepów i z supermarketu, na których zupełnie bez sensu zakreślała cyfry i przylepiała je na ostatnich stronach tego swoistego pamiętnika… Było tu całe jej życie – nabazgrane na papierze kolorowymi mazakami; bez wstydu, niemal jak jakiś rodzaj dzikiego nudyzmu, tak bardzo typowego dla Loli, która, jako że nie czuła strachu, nie bała się nawet samej siebie. To było fascynujące. Ja przyzwyczaiłam się do terminarza elektronicznego, ponieważ komputer i telefon emitują wystarczająco powtarzalny i irytujący hałas, żeby wybudzić mnie z wiecznej drzemki i przypomnieć, że muszę odwiedzić mamę albo pomóc siostrze w realizacji jakiegoś absurdalnego pomysłu typu przestawienie wszystkich mebli w mieszkaniu. Tak, teraz miałam właśnie takie zobowiązania. Mój terminarz nie wyglądał niczym książka podróżnicza jak u Loli, przypominał raczej górę rodzinnych zobowiązań, terminów płatności rachunków i uzgodnień z terminarzem Adriána, mojego męża. Tak, męża, nie pomyliłam się. Czasami odnosiłam wrażenie, że to słowo kompletnie nie pasowało do moich dwudziestu siedmiu lat. Prawdę mówiąc… owszem, nie pasowało. Do moich dwudziestu siedmiu lat i momentami do całego mojego życia, ale to już zupełnie inna sprawa, w którą nie będę się zagłębiać… na razie. Wyjrzałam przez okno. Był słoneczny dzień, chociaż w oddali dało się dostrzec kilka chmur. Nic dziwnego, że Lola uciekła z pracy. Gdybym ja wciąż siedziała zamknięta w biurze, też chciałabym to zrobić, choć oczywiście nigdy bym się na to nie zdobyła. Nigdy nie byłam odważna, przynajmniej nie w tym sensie. Powinnam była powiedzieć „lekkomyślna”, prawda? Rozbrzmiał dzwonek. Nie byłam przyzwyczajona do jego piekielnego dźwięku, choć mieszkałam w tej norze od paru lat, więc z przerażenia o mało nie wypadłam przez okno.    
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj