Przez okno patrzyła na niego twarz z dużymi smutnymi oczami, ze smutno opuszczonymi kącikami ust. Patrzyła bez zainteresowania, bez złości ani radości, nie jak na człowieka z innego świata, lecz na dokuczliwe zwierzę domowe, które znowu polazło nie tam, gdzie trzeba. Kilka sekund patrzyli na siebie i Maksym czuł, jak smutek emanujący z tej twarzy zatapia ruinę domu, las i całą planetę, i cały otaczający ich świat, i wszystko dokoła zrobiło się szare, smętne i żałosne. Wszystko już było, i to wiele razy, i jeszcze wiele razy będzie, i nie ma nadziei na ocalenie z tej szarej, smętnej, żałosnej nudy. Potem w domu zrobiło się jeszcze ciemniej i Maksym obrócił się ku drzwiom. Tam, rozstawiwszy krótkie, krzepkie nogi i zagrodziwszy szerokimi barkami przejście, stał zarośnięty ryży, krępy człowiek w okropnym kraciastym kombinezonie. Poprzez bujny zarost patrzyły na Maksyma świdrujące błękitne oczka, bardzo czujne, bardzo złe, niemniej jednak wesołe – być może dla kontrastu z emanującym z okna bezkresnym smutkiem. Ten włochaty chojrak najwyraźniej nie po raz pierwszy widział przybysza z innego świata i przywykł postępować z nimi szybko, zdecydowanie, bez próby kontaktu i innych głupot. Z karku zwisała mu na rzemieniu gruba metalowa rura o złowieszczym wyglądzie, a wylot tego narzędzia do rozpraw z obcoziemcami włochacz wycelował twardą, brudną ręką prosto w brzuch Maksyma. Od razu było widać, że ani o najwyższej wartości życia ludzkiego, ani o Deklaracji Praw Człowieka czy innych wspaniałych osiągnięciach humanizmu (jak i o samym humanizmie) nigdy nie słyszał, a gdyby mu o nich opowiedzieć, toby nie uwierzył. Maksym nie miał wyboru. Wyciągnął przed siebie patyk z nawleczonymi grzybami, uśmiechnął się jeszcze szerzej i wygłosił z przesadną artykulacją: „Pokój! Przyjaźń!”. Posępne indywiduum za oknem odpowiedziało na owo hasło długim, niewyraźnym zdaniem, po czym opuściło rejon kontaktu i jak można było sądzić po odgłosach z zewnątrz, zaczęło wrzucać do ogniska suche gałęzie. Kudłata broda niebieskookiego poruszyła się i z miedzianego gąszczu polały się porykujące, becząco-szczękające dźwięki, kojarzące się Maksymowi z żelaznym smokiem na skrzyżowaniu. – Tak! – powiedział Maksym, energicznie kiwając głową. – Ziemia! Kosmos! – Pokazał palcem w górę i rudzielec posłusznie spojrzał na dziurę w zawalonym suficie. – Maksym! – ciągnął Maksym, wskazując z kolei na swoją pierś. – Mak-sym! Nazywam się Maksym! – Dla pewności uderzył się w pierś jak rozdrażniony goryl. – Maksym! – Makss-sym! – krzyknął rudobrody z dziwnym akcentem. Nie spuszczając zwiadowcy z oczu, rzucił przez ramię serię dudniących i szczękających dźwięków, wśród których kilka razy powtórzyło się słowo „Maks-sym”. W odpowiedzi niewidoczny ponurak zaczął wydobywać z siebie okropne, melancholijne fonemy. Rudobrody wybałuszył błękitne oczy, rozwarł żółtozębną paszczę i ryknął śmiechem. Widocznie dotarł do niego niedostrzegalny dla Maksyma humor sytuacji. Wyśmiawszy się, otarł oczy wolną ręką, opuścił śmiercionośne narzędzie i zrobił jednoznaczny gest: „No, wyłaź!”. Maksym z przyjemnością usłuchał. Wyszedł na ganeczek i znów podał rudemu gałązkę z kapeluszami grzybów. Rudobrody ją od niego wziął, pokręcił w ręku, powąchał i odrzucił na bok. – O nie! – sprzeciwił się Maksym. – Jeszcze paluszki obliżecie… Schylił się i podniósł patyczek. Rudy nie oponował. Poklepał go po plecach, popchnął ku ognisku, a tam nacisnął na ramię, usadził i zaczął coś tłumaczyć. On jednak go nie słuchał. Patrzył na ponurego. Ten siedział naprzeciwko i suszył przy ogniu jakąś dużą, brudną szmatę. Jedną nogę miał bosą i cały czas poruszał palcami. A tych palców miał pięć. Pięć, wcale nie sześć.  
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj