W środku tego tygodnia, nakładem wydawnictwa Marginesy, ukazała się autobiograficzna książka Matthew McConaugheya zatytułowana Zielone światła. Aktor znany m.in. z Detektywa czy Wilka z Wall Street, z niezwykłą szczerością pisze o sobie i pełnym zwrotów akcji życiu. Wydawca udostępnił fragment Zielonych świateł w przekładzie Adama Pluszki. Miłej lektury!

Zielone światła - fragment książki

Nie miałem filmu krótkometrażowego ani dzieła sztuki na egzamin do szkoły filmowej, miałem za to średnią 5,0. Nie tylko dostałem się do szkoły filmowej, ale także trafiłem do programu dla uzdolnionych. Tyle tylko, że teraz podążałem ścieżką kariery, na której, w przeciwieństwie do prawa, moja średnia nie miała znaczenia. Wiedziałem, że ani Hollywood, ani artystów nie obchodzi, jaką dostanę ocenę – oni muszą zobaczyć coś, co ich zaciekawi. Musiałem coś zrobić – film, przedstawienie. Potrzebowałem pracy. Podpisałem kontrakt z lokalną agencją talentów Donny Adams i rozpocząłem pracę w agencji reklamowej. Cztery dni w tygodniu między zajęciami. Nosiłem pager na biodrze i bez wahania wychodziłem z zajęć, żeby pojechać do San Antonio albo Dallas na przesłuchanie do teledysku czy reklamy piwa. Mnóstwo razy usłyszałem „nie, dziękuję”. Pierwsze zlecenie, jakie dostałem: model ręki. Donna Adams, podpisując ze mną umowę, powiedziała, że mam „ładne dłonie” i jeśli „przestanę obgryzać paznokcie”, mogę odnieść sukces w tym sektorze. Miała rację. Od tamtej pory nigdy nie obgryzałem paznokci.
Źródło: Marginesy
Dobry wygląd nie ugotuje obiadu, ale zapewni miejsce przy stole, ja zaś byłem zdeterminowany, żeby skorzystać z każdego miejsca, jakie mogłem dostać. Reżyserowałem czarno-białe filmy krótkometrażowe kamerą Bolex 16 mm, montowałem, asystowałem przy reżyserii filmów kolegów, reżyserowałem sesje zdjęciowe, pisałem i występowałem. Opuściłem wiele zajęć, jeżdżąc do San Antonio i Dallas. Pewnego dnia dziekan wezwał mnie do swojego gabinetu. – Matthew, na naszych zajęciach obecność jest obowiązkowa, zwłaszcza w programie dla uzdolnionych. Nie możesz opuszczać zajęć ani wychodzić w ich trakcie, jak ci się to zdarza. Jeśli nadal będziesz to robił, będę musiał cię oblać. – Dziekanie – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy – obaj wiemy, że dyplom z produkcji filmowej psinco znaczy dla szefów wytwórni w Hollywood i Nowym Jorku. Chcą zobaczyć produkt. Film, przedstawienie, cokolwiek. Opuszczam zajęcia tylko po to, żeby wyjść w świat i zrobić coś, co ci ludzie będą chcieli kupić. Gonię za rzeczami znajdującymi się poza salą wykładową, za którymi sala wykładowa uczy mnie gonić. – Wtedy wpadłem na pomysł i wypaliłem: – Jeśli obiecam, że dotrę na każdy egzamin, czy dacie mi tróje z góry na dół? Nie odpowiedział. Mimo to trzymałem się złożonej propozycji. Ciągle opuszczałem zajęcia, żeby gonić za tym, co mówił pager, i pojawiałem się na egzaminach przygotowany możliwie najlepiej. Pod koniec semestru w protokole ocen miałem same tróje. Ale nauczyłem się dużo więcej niż gdybym dostawał szóstki. I tak byłem wyrzutkiem w klasie. Jedyny facet z bractwa w szkole filmowej. Wysokie buty. Koszula zapinana na guziki. Wpuszczona w spodnie. Opalony. Uprzejmy. Nieneurotyczny. Większość nosiła czerń. Bladzi goci chowający się po kątach. Jeden z naszych profesorów kazał nam w każdy weekend oglądać filmy, żebyśmy mogli w poniedziałek wspólnie o nich rozmawiać. Zawsze chodziłem do Metropleksu i oglądałem przebój kinowy. Przyszedłem raz w poniedziałek i powiedziałem: – Hej, widziałem Szklaną pułapkę w ten weekend i... – Nie, to gówno, stary, to gówno, jest do bani – rzucili, zanim zdążyłem dokończyć zdanie. Oni poszli na przegląd filmów Eisensteina. Zacząłem w siebie wątpić. „To właśnie musisz zrobić, żeby zostać artystą, McConaughey. Musisz oglądać filmy artystyczne w kinie studyjnym, a nie hity w Metropleksie. Nie jesteś wystarczająco niezależny, musisz się stać bardziej ekscentryczny, mniej przyjazny”. Zacząłem wyciągać koszulę ze spodni. Ale nadal chodziłem oglądać hity. W kolejny poniedziałek stanąłem przed klasą, żeby porozmawiać o tym, co widziałem, i znowu reszta zaczęła mruczeć: – To wielkie gówno, stary... korporacyjny bełkot. Tym razem zaoponowałem: – Poczekajcie chwilę. Powiedzcie mi, dlaczego to gówno. Dlaczego to jest do bani. Co wam się w tym nie podoba. Wszyscy ucichli i zaczęli spoglądać na siebie. W końcu jeden z nich powiedział: – Cóż... właściwie tego nie oglądaliśmy. Po prostu wiemy, że to gówno. – Walcie się – powiedziałem. – Walcie się wszyscy, skoro mówicie, że coś jest gówniane tylko dlatego, że jest popularne! Po tym dniu czułem się komfortowo zarówno w bractwie, jak i jako student filmowy. Z powrotem wetknąłem koszulę w spodnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj