Ziemia trwa to powieść nurtu postapokaliptycznego w science fiction, nagrodzona International Fantasy Award w 1951 roku. Jej autorem jest George Rippey Stewart Fabuła powieści prezentuje się następująco: Na Ziemi wybucha pandemia o bezprecedensowej sile, powodująca niemal całkowitą zagładę ludzkości. W rezultacie, gdy cała maszyneria cywilizacji powoli i nieuchronnie zawodzi, nieliczni ocaleli starają się nie stoczyć w otchłań barbarzyństwa...i nie zginąć. Oto opowieść o jednym z tych ocalałych, Isherwoodzie “Ishu” Williamsie, intelektualiście i samotniku, który podejmuje ponury obowiązek przekazania świadectwa o tym, co może być ostatnimi dniami ludzkości. Wtedy jednak znajduje Em, mądrą i odważną kobietę, która przywraca oszołomionemu Ishowi chęć życia i daje mu nadzieję. Razem stawiają czoło niewyobrażalnym wyzwaniom, rzucając ziarna nowego początku. Ziemia trwa ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rebis w zeszłym tygodniu i wchodzi w skład serii Wehikuł Czasu prezentującej klasyczne utwory science fiction.  Wydawca udostępnił fragment powieści Ziemia trwa w przekładzie Zbigniewa A. Królickiego. Miłej lektury. 

ZIEMIA TRWA - FRAGMENT POWIEŚCI

Rozdział 1

…a rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej niniejszym ogłasza stan wyjątkowy i zawiesza swe działanie z wyjątkiem Dystryktu Kolumbii. Funkcjonariusze rządu federalnego włącznie z personelem sił zbrojnych oddadzą się pod rozkazy gubernatorów poszczególnych stanów lub wszelkich innych funkcjonujących władz lokalnych. Z rozkazu pełniącego obowiązki prezydenta. Boże, miej w opiece naród Stanów Zjednoczonych… Oto komunikat, który właśnie nadesłała Rada Tymczasowa Rejonu Zatoki. Centrum Hospitalizacyjne West Oakland zostało opuszczone. Jego zadania, włącznie z pochówkami na morzu, przejął szpital Berkeley. To wszystko… Słuchajcie tej stacji, która jest teraz jedyną działającą w północnej Kalifornii. Będziemy was informować o rozwoju sytuacji, dopóki to będzie możliwe. Gdy tylko wciągnął się na półkę skalną, usłyszał nagły grzechot i poczuł ukłucie. Odruchowo cofnął prawą rękę i obróciwszy głowę, zobaczył węża, zwiniętego i groźnego. Podniósł dłoń do ust i zaczął ssać nasadę wskazującego palca, gdzie pojawiła się kropelka krwi, jednocześnie notując w pamięci, że grzechotnik był nieduży. „Nie trać czasu na zabijanie węża!” — napomniał się. Zsunął się z półki, wciąż ssąc palec. Na dole zobaczył młot leżący tam, gdzie go zostawił. Przemknęło mu przez myśl, że powinien iść dalej i zostawić go tu. To jednak wyglądałoby na paniczną ucieczkę, więc pochylił się i podniósł go lewą ręką, po czym poszedł dalej stromą ścieżką. Nie spieszył się. Wiedział, że nie powinien. Pośpiech tylko przyspiesza pracę serca i szybciej rozprowadza jad. Jednak serce biło mu tak szybko z podniecenia lub strachu, że szybsze czy wolniejsze tempo marszu prawdopodobnie nie robiło żadnej różnicy. Kiedy dotarł do kępy drzew, wyjął chusteczkę i owinął nią prawy przegub. Kawałkiem gałęzi zacisnął tę prowizoryczną opaskę uciskową. Idąc dalej, powoli odzyskiwał spokój. Jego serce biło coraz wolniej. Rozważył sytuację i uznał ją za niezbyt groźną. Był młody, zdrowy i w pełni sił. Takie ukąszenie raczej nie będzie śmiertelne, mimo że był tu sam i bez odpowiednich środków medycznych. Przed sobą zobaczył chatę. Ręka mu zdrętwiała. Tuż przed progiem przystanął i poluzował opaskę uciskową, ponieważ czytał, że tak trzeba robić, żeby przywrócić krążenie. Potem znów ją zacisnął.
Źródło: Rebis
Pchnięciem otworzył drzwi i upuścił na podłogę młot. Ten upadł z łoskotem, przez moment kołysał się na ciężkim obuchu, po czym znieruchomiał z pionowo sterczącym trzonkiem. Zajrzał do szuflady stołu i znalazł swój zestaw na ukąszenia węży, który akurat dziś powinien był mieć przy sobie. Pospiesznie i zgodnie z instrukcją naciął żyletką na krzyż ślad po ukąszeniu i przyłożył doń gumową gruszkę. Potem położył się na pryczy i obserwował, jak guma powoli się rozpręża, wysysając krew. Nie bał się śmierci. Cała ta sprawa wciąż wydawała mu się jedynie drobnym zmartwieniem. Ludzie wciąż mu mówili, że nie powinien samotnie chodzić po górach. „Nawet bez psa!” — zwykli dodawać. Zawsze się z nich śmiał. Pies to nieustanny kłopot, atakuje jeżozwierze lub skunksy, a ponadto niespecjalnie lubił psy. Teraz wszyscy ci ludzie powiedzieliby: „Cóż, ostrzegaliśmy cię!”. Zakręcił się nerwowo, gdyż miał wrażenie, że już przygotowuje linię obrony. „Może — powiedziałby — podobało mi się to kuszenie losu!” (Byłaby w tym odrobina heroizmu). Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie: „Czasem chcę zostać sam i oderwać się od wszystkich problemów związanych z kontaktem z ludźmi”. Jednak najlepszą obroną, przynajmniej przez ostatni rok, byłoby wyjaśnienie, że chodzi samotnie po górach, ponie­ waż musi. Tematem jego pracy magisterskiej była ekologia obszaru Black Creek. Miał zbadać relacje, dawne i obecne, ludzi, roślin oraz zwierząt tego rejonu. To oczywiste, że nie mógł czekać, aż znajdzie się do tego odpowiedni towarzysz. Ponadto nigdy nie sądził, że może grozić mu jakieś niebezpieczeństwo. Chociaż w promieniu pięciu mil od jego chaty nikt nie mieszkał, w lecie niemal codziennie jakiś wędkarz przejeżdżał samochodem po pobliskiej skalistej drodze lub przechodził wzdłuż strumienia.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj