Przemysł filmowy rządzi się swoimi prawami. Wyśmiewa, ironizuje, a często wręcz bezcześci największe świętości literatury. Książki "nie do ruszenia" padają ofiarami niespełnionych filmowców, uzbrojonych w mikroskopijne budżety; tzw. kamienie milowe zostają strącone z piedestału literatury idealnej, po którą nikt nie sięga ze strachu przed kulturalnym i branżowym ostracyzmem.
Dołóżmy do tego jeszcze fanów, którzy nie śpią, czyhając tylko na potknięcia twórców, aby bezczelnie trollować w internecie - w efekcie otrzymamy szereg mniej lub bardziej godnych pożałowania ekranizacji filmowych. Co więcej... ostatnie zawirowania w okół adaptacji najsłynniejszego obecnie literackiego porno pokazały, że widzowie mają moc większą, niż filmowcy mogliby sądzić. Dlaczego więc nadal narażają się na bezpardonowe hejty, tworząc obrazy, o których chcielibyśmy zapomnieć jak najszybciej?
Nie ukrywajmy, mimo nobliwego charakteru, postać Draculi w rękach żenująco niesprawnego filmowca jest idealnym materiałem na parodię - co też będę starała się udowodnić poniższym zestawieniem. Nie myślcie bowiem, że Dracula w wykonaniu Gary'ego Oldmana czy nieśmiertelny Nosferatu Maxa Schrecka to jedyne godne uwagi adaptacje postaci najsłynniejszego wampira literatury. Hrabia inspiruje również świadomych (bądź też nieświadomych - w końcu na liście znalazł się i nieszczęsny Dario Argento) twórców kina klasy B. Dlatego też usiądźcie wygodnie i przygotujcie mózgi na natłok informacji, które ukształtują Wasze filmowe życie na nowo. Oto bowiem przed wami lista siedmiu najbardziej odjechanych, dziwnych, złych, czasami też tak tragicznych, że aż zabawnych, wizerunków Draculi. Tak po prawdzie poniższa lista nie ma żadnej myśli przewodniej. Wybrane przeze mnie filmy łączy niewiele. Niemniej jednak o każdym z nich kultura głównego nurtu stara się nie mówić głośno, spychając je w głąb naszej - widzów - podświadomości.
[image-browser playlist="587159" suggest=""]
1. Dracula 3D
(reż. Dario Argento)
Nazwisko reżysera tego dzieła powinno być znane każdemu szanującemu się miłośnikowi grozy. Jeżeli nawet nie oglądał takich kultowych pozycji, jak "Suspiria" czy "Głęboka czerwień", to zapewne o nich słyszał. Argento przez wiele lat swojej pracy twórczej udowadniał, że jest prawdziwym mistrzem makabry i jak mało kto potrafi oddać klimat autentycznego przerażenia. Dlatego włos mógł zjeżyć się na głowie (bynajmniej nie ze strachu) każdemu, kto znając poprzednie dokonania włoskiego reżysera, miał przyjemność obejrzeć jego najnowszy film, czyli "Draculę 3D". Mieszanka teatralnej estetyki z podejrzanej jakości trójwymiarowymi efektami, do tego niezapomniana scena ataku Draculi pod postacią modliszki, stawiają film pana Argento na pierwszym miejscu mojej niechlubnej listy. Karzę za hipokryzję (hipsterska estetyka z jednoczesnym użyciem nowoczesnej technologii ku chwale szerszej publiczności), zmarnowanie mrocznego potencjału Thomasa Kretschmana (bardziej przeraża jako nazista niż wampir), a przede wszystkim za wciskanie widzom fabularnego kitu pod przykrywką kina autorskiego i awangardowego.
[image-browser playlist="587160" suggest=""]
2. Krew dla Draculi
(reż. Antonio Margheriti, Paul Morrissey)
Dzieło włosko-amerykańskiego duetu to fantastycznie groteskowa podróż do Włoch, gdzie hrabia wyrusza w poszukiwaniu kandydatki na żonę. Ma nią być koniecznie bladolica dziewica, których - według słów nadwornego lokaja Draculi - najwięcej jest właśnie w ojczyźnie boskiej Moniki Bellucci. Nasz ulubiony wampir potrzebuje koniecznie "niezbrukanej" krwi, bo tylko ona może zapewnić mu przetrwanie. "Krew dla Draculi" to prawdziwie erotyczno-komiczna jazda bez trzymanki, gdzie prym wiedzie czarnowłosy, ulizany i jak zwykle genialnie wytrzeszczający oczy Udo Kier. Ciekawostką może być fakt, że to fantastycznie wystylizowane i pełne parodystycznego zacięcia dzieło powstało pod patronatem Andy'ego Warhola. Miejsce drugie otrzymuje za świetny klimat i atmosferę rodem z gotyckich powieści, przy jednoczesnym wyśmiewaniu rozbuchanej estetyki owej literatury.
[image-browser playlist="587161" suggest=""]
3. Blacula
(reż. William Crain)
Kino eksploatacji to kino paradoksu. Z jednej strony jest to jeden z najbarwniejszych i najbogatszych estetycznie gatunków kinematografii, z drugiej zaś - najbardziej pogardzany przez kino mainstreamowe i poważną krytykę filmową. Wyuzdanej nagości, flaków i hektolitrów krwi nie toleruje się w kulturze głównego obiegu. Filmowy underground jest za to świetnym miejscem dla tak przerysowanych postaci, jak tytułowy bohater filmu Williama Craina. A jest nim afrykański książę Manuwalde, który wpada w odwiedziny do najsłynniejszego z krwiopijców. Czym zakończy się jego wizyta, nie trudno się domyślić... Czarnoskóry Dracula z baczkami na późnego Elvisa to prawdziwa gratka dla fanów luźnego klimatu kina lat 70., szczególnie nurtu znanego jako blaxploitation. Wyświetlanego oczywiście w kinach samochodowych i grindhouse'owskich. Chcących poszerzyć temat odsyłam do "Żądzy Blaculi", chociaż, jak wieść niesie, filmy te mają ze sobą niewiele wspólnego.
[image-browser playlist="587162" suggest=""]
4. Batman kontra Dracula
(scen. Duane Capizzi)
Pełnometrażowa animacja ze stajni Warner Bros pokazuje idealnie, jak w dobie kultury postmodernistycznej wszelkie ikony i symbole żyją swoim życiem. Spotkanie dwóch najsłynniejszych nietoperzowatych jest z pewnością ciekawym poznawczo doświadczeniem. Dużo kampowego uroku i niegroźnej ironii pozwoli nam przetrwać ten seans bez większych problemów. Jak na produkcję skierowaną raczej do młodszej publiczności, w filmie dominuje niezwykle mroczny klimat, okazuje się bowiem, że w Gotham hrabia czuje się prawie tak dobrze jak w Transylwanii. Mamy tutaj więc sporo świetnej muzyki, klimatycznych plenerów i ciekawie zarysowanej akcji. Konfrontacja między dwoma tytułowymi bohaterami będzie coraz bardziej przybierać na sile, ponieważ, jak to słusznie stwierdził hrabia: There is only room for one Batman in Gotham. Muszę przyznać, że dzięki temu kreskówkowy Dracula wypada dużo lepiej i straszniej w porównaniu z niejednym przykładem filmowym, który pojawił się na tej liście.
[image-browser playlist="587163" suggest=""]
5. Dracula 2000
(reż. Patrick Lussier)
Chcecie zobaczyć, jak wyglądał, kim był i co robił Gerard Butler, zanim przypakował i krzyczał w tysiącu memów Madness? This is Sparta!? Na własną odpowiedzialność chcecie zobaczyć go w bladej, chudej i długowłosej wersji? Jeżeli jesteście na tyle odważni, to zapraszam bardzo serdecznie do odbioru filmu Patricka Lussiera, który z Draculi zrobił nie tylko wymuskanego, metroseksualnego pogromcę serc niewieścich, ale i Judasza we własnej osobie. Mieszanka słabej jakości horroru z religijną demagogią nie wyszła panu reżyserowi najlepiej, ale pogratulować mu należy pomysłu na datę wydania filmu. Koniec 2000 roku, jak przystało na koniec tysiąclecia i wieku, był czasem wielu obaw i teorii spiskowych. Judasz, powracający na świat pod postacią uwodzicielskiego wampira, świetnie nadaje się na jedną z nich. Szkoda tylko, że sam film zamiast być uroczym koszmarkiem, odszedł w kierunku (nie)świadomej parodii wizerunku popularnego krwiopijcy.
[image-browser playlist="587164" suggest=""]
6. Bonnie & Clyde kontra Dracula
(reż. Timothy Friend)
Najsłynniejsi buntownicy amerykańskiej kontrkultury spotykają na swojej drodze popularnego konsumenta krwi ludzkiej. Niemożliwe? A jednak! Mimo że film Timothy'ego Frienda nie grzeszy znakomitym aktorstwem, godnym podziwu warsztatem filmowym czy szczególnie wartą zapamiętania interpretacją postaci hrabiego, to jednak trudno przejść obok niego obojętnie. Szczególnie miłośnicy niegroźnego filmowego chłamu (sama godnie noszę miano jednego z nich) będą wniebowzięci. Nie ukrywam, że większe emocje wzbudzi w odbiorcy bardziej tytuł niż sam film, niemniej jednak za tą godną podziwu kreatywność i twórcze podejście do tematu film ląduje na mojej liście. Jest tak zły, jak tylko być może. Jednakże w przeciwieństwie do obrazu, który znalazł się na niechlubnym szczycie tego zestawienia, nikt tu nie udawał, że tworzy coś więcej niż tylko kolejnego filmowego potworka, będącego szacownym reprezentantem kina klasy Z.
Dystans do historii i materii filmowej zawsze w cenie.
[image-browser playlist="587165" suggest=""]
7. Dracula - wampiry bez zębów
(reż. Mel Brooks)
Zaczęliśmy to zestawienie mocnym nazwiskiem, takim więc je zakończmy. Mel Brooks to ikona komedii lat 80 i 90. Mistrz absurdu i ironii, autor wielu niezapomnianych parodii. Opanował do perfekcji humor zwariowany, ale nieprzekraczający granicy dobrego smaku. Taki też zaprezentował w swojej adaptacji historii Draculi. W rolę tytułowego Nosferatu wcielił się tutaj Leslie Nielsen - inna wielka ikona komedii. Mając w obsadzie tak znaczące nazwiska, możemy być pewni, że otrzymamy film pełen szalonych gagów i dziwacznego humoru spod znaku "tak głupio, że aż śmiesznie". "Wampiry bez zębów" zamykają moje zestawienie za bycie idealnym przykładem kina rozrywkowego spod znaku guilty pleasure. Nielsen co prawda nigdy nie będzie drugim Oldmanem, a historia kina nie zapewni mu miejsca na swoich kartach; kogo to jednak obchodzi, skoro dzięki niemu przez 1,5 godziny zapominamy, że kiedykolwiek istniał jakiś poważny Dracula?