DAWID MUSZYŃSKI: Od czego zaczęła się twoja przygoda z aktorstwem? MICHAŁ MEYER: Od banalnej rzeczy - lubiłem rozśmieszać ludzi i jakoś to później poszło. W szkole lubiłem też być w centrum uwagi i stwarzać ku temu sytuacje. Zdarzało mi się np. sięgać po alternatywne sposoby, żeby podreperować swoje oceny z matematyki i zamiast rozwiązywać równanie na tablicy, robiłem jakieś mini show mające na celu zamaskowanie nieprzygotowania. Robin Williams powiedział mi kiedyś, że stand-up był dla niego możliwością stworzenia nowej persony, która w przeciwieństwie do tej prawdziwej była otwarta na innych ludzi. Miał takie swoje alter ego. Ja do swojego zawodu nie umiałbym podejść w ten sposób. Osobowość sceniczna i życiowa zawsze się u mnie jakoś łączą, nakręcają nawzajem. Z drugiej strony, wiem, że trudno w to uwierzyć, ale zawsze byłem bardzo nieśmiałym facetem. Teraz to się trochę zmieniło, ale początki były trudne. Dopiero po jakimś czasie w zawodzie nauczyłem się budować wygodną przestrzeń wśród ludzi, radzić sobie w nowych sytuacjach społecznych, otwierać się na nowe znajomości. A kiedy podjąłeś decyzję, że aktorstwo będzie zawodem, z którym zwiążesz się na stałe? Zwłaszcza że postawiłeś na repertuar komediowy, który jest dość trudny. Wiesz, komedia to jest tylko jakaś odnoga tego zawodu, która akurat teraz jest u mnie bardziej eksponowana. Ale to nie było zaplanowane. W szkole na przykład wybierałem bardziej dramatyczne role, by udowodnić wszystkim, że potrafię grać emocjami. Moim zdaniem dobry aktor poradzi sobie w każdym repertuarze. A potrafisz podać przykład takiego aktora? Jim Carrey czy Robert Downy Jr na przykład. To są aktorzy, którzy świetnie sprawdzają się zarówno w dramacie, jak i komedii. Carrey był genialny zarówno w Masce, jak i Truman Show. Ok. Masz rację. Ale wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie, kiedy zdecydowałeś, że chcesz zostać aktorem. To było chyba w trzeciej czy czwartej klasie liceum, kiedy musiałem wybrać uczelnię wyższą. Rozważałem wtedy kilka dróg przyszłej kariery. Pamiętam, że modnym kierunkiem był wtedy marketing i zarządzanie. Każdy chciał czymś w przyszłości zarządzać. W grę wchodziło też prawo, które chyba wciąż jest na liście wielu młodych ludzi. Ostatecznie jednak wygrała miłość do sceny, a to dzięki teatrowi. W trzeciej klasie wziąłem udział w przygotowaniach do pewnej sztuki i zostałem przez ten świat uwiedziony. Była w nim jakaś magia. Dobrze wiesz, jak trudno jest pozostać w zawodzie aktora po skończeniu szkoły. O odniesieniu sukcesu nawet nie wspomnę. Oczywiście. Ale chłopak kończący liceum kompletnie o tym nie myśli. Praca? Rachunki? To wszystko jest tak bardzo odległe, że aż niedostrzegalne dla młodego człowieka. Jak się dostajesz do tej szkoły, to masz wrażenie, że wszystko jest już załatwione i od teraz będzie tylko z górki. Pamiętam, jak chodziłem na konsultacje do Warszawskiej Akademii Teatralnej i rozmawiając ze studentami, czułem wielki dystans pomiędzy nimi a mną. Chodzili dumni, z zadartymi głowami, odzywali się sztucznie obniżonymi głosami, ale na mnie robiło to wtedy wrażenie, bo przecież byli już „tam”. Za tą magiczną granicą, którą też chciałem przekroczyć. Byli i tacy, którzy tak wierzyli w tę magię, że jak jeździli na wakacje na Hel, niby przypadkiem zostawiali swoje otwarte legitymacje na kocyku i lecieli do wody, by płeć piękna ukradkiem mogła je zobaczyć (śmiech). Miałeś plan awaryjny, gdyby ta ścieżka kariery nie wypaliła? Właśnie prawo (śmiech). To teraz możesz chyba odetchnąć z ulgą, bo zostałeś zauważony. Obecnie grasz główną rolę w serialu Zakochani po uszy na TVN7, no i zostałeś prowadzącym nowej edycji Comedy Club Polska. Wcześniej występowałeś w polskiej edycji SNL. Niewątpliwie mam dobry czas. Od chwili, gdy znalazłem się w ekipie tworzącej SNL Polska, cały czas coś robię, co wcześniej nie było regułą. Bywały momenty, że nie dostawałem żadnych ofert i to była trudniejsza strona tego zawodu. Nie chodzi mi nawet o ekonomię, bo pieniądze na rachunki i jedzenie zawsze można gdzieś zarobić. Najgorsza jest ta pojawiająca się frustracja, że właśnie uciekają ci najlepsze lata życia. Jesteś w dobrej formie. Masz masę pomysłów i jeśli tylko ktoś da ci szansę, by je pokazać, to wtedy zawojujesz świat. Tylko ta szansa się nie pojawia. Mijają miesiące, a ty z wulkanu energii stajesz się powoli frustratem. Ten nadmiar energii powoli zaczyna cię od środka rozsadzać. Zabijać. Czyli ten SNL pojawił się w idealnym momencie. Tak. Choć powiem ci szczerze, że szedłem tam już totalnie wyluzowany, z takim podejściem „Co ma być, to będzie”. Ja nawet nie wiedziałem, że mam wziąć udział w jakimś castingu. Zadzwonili do mnie znajomi z Rochstara, z którymi znałem się jeszcze z czasów realizowania Szymon Majewski Show, którzy powiedzieli, żebym wpadł na chwilę. Tak zaprezentowałem nowym ludziom z produkcji, co potrafię. I co pokazałeś? Różne rzeczy. Pamiętam, że ruszałem się jak Mick Jagger, bo byłem akurat po nagraniach pierwszego sezonu Drunk History dla Comedy Central. Z SNL widzowie zapamiętali w szczególności twoje parodie znanych ludzi. Któraś z tych osób odezwała się kiedyś do ciebie po obejrzeniu programu? Tomasz Kammel. Na szczęście wszystko mu się spodobało. Podziękował mi za to, co zrobiłem, więc było to bardzo miłe. Lubisz stand-up? Lubię, ale to cholernie ciężki kawałek chleba. Tu nie ma miejsca na błędy. Stand-up nie znosi ciszy, więc jak publiczność się nie śmieje, to wiesz, że coś poszło nie tak. Natomiast gdy grasz w repertuarze dramatycznym i zapada cisza, to przynajmniej wiesz, że widownia cię słucha i jakoś tam kontempluje to, co się dzieje. W komedii, gdy zapada cisza, to znaczy, że nie jesteś zabawny. A ty miałeś jakieś doświadczenie ze stand-upem? Tak, ale to było jednorazowe przeżycie. Ja lubię improwizację, a tutaj musisz przygotować kompletny materiał. Napisać go wcześniej i w odpowiedni sposób opowiedzieć przed publicznością. Musisz mieć na scenie luz, którego nie da się nauczyć czy udawać. Albo go masz, albo nie. Często jest to jakieś twoje przeżycie, które wydaje ci się zabawne. Dlatego mam wielki szacunek do wszystkich kolegów, którzy w tym programie biorą udział i wychodzą na scenę. To naprawdę nie jest takie łatwe i lekkie, jak mogłoby się wydawać. Comedy Club 3 - emisja w dniach 1-18 kwietnia, od poniedziałku do czwartku, o godz. 22.00
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj