Wybitny krytyk filmowy Zygmunt Kałużyński, słynący z ciętego pióra, określił swego czasu American Psycho szczytem twórczej wolności intelektualnej. Nie można wymarzyć sobie lepszej zachęty. Literatura światowa pełna jest pozycji, które wciąż potrafią zadziwić w czasach, gdzie wystarczy kilka kliknięć, aby obejrzeć wszelkiej maści skrajności. Historia Oka Georgesa Bataille’a, choć wydana w 1928 roku, do dziś poraża swoją erotyczną śmiałością ubraną w piękny estetycznie język. Jej równym ekwiwalentem w medium komiksowym są Zagubione dziewczęta Alana Moore’a, intertekstualne opus magnum bogatej tradycji literatury pornograficznej. Do tej grupy zaliczyć można także American Psycho z 1991 roku. Powieść umiejscawiana w rejonach literatury transgresyjnej z pogranicza czarnej komedii, krwistego thrillera i postmodernizmu łamie wszelkie tabu, śmieszy i oburza, ale zarazem dostarcza wnikliwych spostrzeżeń odnośnie do swojej epoki. Sekretne życie protagonisty Patricka Batemana, skrywające gwałty, tortury, mordy, kanibalizm i nekrofilię, nawet w tradycji książek o fikcyjnych seryjnych mordercach wydaje się bardziej alarmujące niż cokolwiek, co spłodził niejeden pisarz specjalizujący się w tej konwencji. Kontrast między wizerunkiem protagonisty a środowiskiem w którym żyje – z całym sztafażem popkulturowym i kontekstem historycznym – potęguje odczuwany podczas lektury szok. Yuppie serial killer American Psycho to makabryczna satyra ery yuppies, szalona trawestacja Reaganomiki, wręcz ordynarne pogwałcenie wszystkiego, co wykluły lata 80.: dekada boomu gospodarczego, MTV, tandetnej syntezatorowej muzyki, obciachowej mody i fatalnych fryzur. Bret Easton Ellis obnażył to wszystko tworząc ostateczny obraz seryjnego mordercy – młodego, przystojnego, świetnie ubranego biznesmena z Wall Street, który w nocy przeistacza się, zupełnie jak doktor Jekyll i pan Hyde, w odrażającą i nieczułą bestię, nowoczesnego Eda Geina żerującego na krwi ekskluzywnych dziwek, współpracowników i bezdomnych. Jego wymyślne tortury i mordy to gore najmocniejszej kategorii, zaś seksualne zachcianki mogłyby przyprawić o zdumienie samego markiza de Sade. Bateman jest wykoślawioną do maksimum wersją Gordona Gekko granego przez Michaela Douglasa z Wall Street Olivera Stone’a – narcyza podążającego za przekonaniem, że chciwość jest dobra. W tym przypadku rozsmakowanego w ludzkiej krwi. Satyryczna wizja Ameryki topiącej się w konsumenckim oceanie, żyjąca tylko i wyłącznie po to, by zaspokajać swoje wygody i nie wykraczać poza granicę konformizmu jest idealnym miejscem dla narodzenia się monstrum pokroju Batemana. Gdyby go rozłożyć na czynniki pierwsze, na pozór nie różni się od swoich rówieśników – jest jak pięknie wyretuszowana, wielkomiejska wersja zombie – te same ciuchy, ten sam gust, nawet to samo maniakalne przywiązanie do szalenie drogich i bezużytecznych wizytówek. Jest yuppie do potęgi. Największe chwile przejęcia emocjonalnego przechodzi tylko wtedy, gdy jego kolega pokazuje mu dużo lepszą wizytówkę od jego własnej. Choć czytelnik szybko może zauważyć, że coś z nim jest nie tak, szczególnie gdy napotyka na pogardliwe tyrady wobec bezdomnych i skrajną mizoginię, z której wynika, że kobiety nie są niczym innym, jak lalkami z sex shopu, to na pierwszy mord musi czekać ponad 150 stron. Wcześniej Ellis sprytnie odwraca uwagę, zasypując informacjami o codziennej rutynie protagonisty. Z racji, że książka opowiedziana jest w pierwszej osobie, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z dziennikiem zaprzysiężonego konsumenta. Autor genialnie zamęcza nas drobiazgowymi opisami, w co ubiera się dziś protagonista, jakiej firmy posiada rzeczy, co je, pije, gdzie wychodzi. W kontekście całości jest to bezlitosna zasłona dymna, bowiem po chwili napotykamy na kilkustronicowy opis orgii, która kończy się rzezią nie z tej ziemi. Ekstremalne sekwencje są jakby podzielone na poziomy – im dalej w las, tym bardziej wymyślne tortury i odrażające pomysły. Patrick Bateman to „ja” Po wielu latach od wydania książki Ellis wzbogacił swoje dziecko o kolejny intrygujący podtekst. Mianowicie przyznał się, że, mówiąc głosem Batemana, mówił tak naprawdę swoim własnym: "Żyłem jak Patrick Bateman. Wpadałem w rodzaj konsumenckiej otchłani, która miała mi przynieść pewność siebie i poczucie własnej wartości, ale uczyniła tylko tyle, że czułem się coraz gorzej w stosunku do siebie". To stąd wychodzi napięcie w książce. Jak przyznał, bardzo długo ukrywał się z tą rewelacją z powodu reakcji, z jaką przyjęto powieść w prasie. "Wredna, brutalna i długa; źle napisana i zupełnie pozbawiona wglądu; przez większość czasu głęboko i skrajnie odrażająca" – tak między innymi wyrokowano w 1991 roku. Trzeba się cieszyć, że książka w ogóle ujrzała światło dzienne.
Americn Psycho / fot. materiały prasowe
Podziękować należy Sonny’emu Mehcie, prezesowi wydawnictwa Knopf, który jako jeden z nielicznych uznał powieść za poważną pracę. Po kilku latach, gdy cały bojkot odszedł w niepamięć, nastąpiła zasłużona rewaluacja. Nagle absurdalna rzeczywistość i zdeprawowana fantazja zderzona z obsesyjnym narratorem, który z tą samą dociekliwością i zapałem opowiada o prawdziwych seryjnych mordercach, garniturach czy płytach Genesis okazała się bardzo pojemnym materiałem do analizy. Doceniono, jak umiejętnie Ellis zatarł granicę między tym, czy Bateman mówi prawdę, czy zmyśla. Czy faktycznie jest uosobieniem swoich czasów, a po godzinach oddaje się hobby zabijania ludzi, czy tylko daje upust swojej wyobraźni, bo brakuje mu wrażeń. Jego morderstwa nie są w żaden racjonalny sposób uzasadnione. Książka dostarcza wielu pytań, ale odpowiedzi czytelnik musi poszukać już sam. Będąc nowojorskim rozpruwaczem, Bateman jest także absolutnie przezabawną postacią. Jego zły gust muzyczny, snobizm, wykluczające się wzajemnie opinie, zazdrość wobec materialnych przymiotów innych osób, ciągłe zamartwianie się kilkoma niezwróconymi kasetami video stanowi komiczną przeciwwagę dla wszystkich ekscesów. Aż dziw bierze, że mało kto to na początku zauważył. Amerykański psychopata zaczyna żyć własnym życiem Nie było trzeba przesadnie długo czekać, aż książka doczeka się też swojej adaptacji filmowej. Pierwszym zaskoczeniem było to, że jej podjęcia powzięła się kobieta: Mary Harron. Główną rolę zagrał znakomicie dobrany pod względem wizualnym Christian Bale. Film doczekał się nawet czegoś w rodzaju statusu kultowego. Jednak z perspektywy osoby, która przeczytała powieść, musi niestety mocno rozczarowywać. Nietrafiony jest już sam zabieg nałożenia na treść poziomów meta, które, jak zwracali uwagę niektórzy krytycy, nawiązują lub odwołują się w zawoalowany sposób do Psychozy Alfreda Hitchcocka, Podglądacza Michaela Powella i, co najistotniejsze, Teksańskiej masakry piłą mechaniczną Tobe'a Hoopera. Harron odtwarza nawet scenę, w której Leatherface goni swoją ofiarę, zmieniając jedynie scenerię z odrażającej, pełnej kości posiadłości w luksusowy apartament w wieżowcu. Jednak w jej ujęciu wszystko jest zbyt komediowe, zbyt parodystyczne. Nie potrafi odnaleźć złotego środka, który czynił powieść zabawną w odpowiednich momentach, a odrażającą w innych. Dwa lata później wyszedł niepowiązany z powyższym filmem spin-offu z Milą Kunis w roli głównej, ale jest to pozycja tak zła, że sama aktorka po niedługim czasie czuła jedynie zażenowanie związane ze swoim występem. Od lat krążą też plotki, że telewizja FX zamierza nakręcić nową historię wzorującą się na książce. Punktem wyjścia dla fabuły miało być poszukiwanie przez pięćdziesięcioletniego Batemana następcy, któremu mógłby przekazać całą swoją wiedzę, jak najokrutniej odebrać komuś życie. W dobie konwergencji technologicznej temat teoretycznie wydaje się nie najgorszy, ale pozbawiony specyficznego kontekstu pierwowzoru może stracić na atrakcyjności. Gdyby już faktycznie szukać następcy Batemana, to telewizja znalazła go już dawno temu. Jest nim Dexter Morgan, który sam przez chwilę posługiwał się pseudonimem Patrick Bateman.
Matt Smith/fot. materiały prasowe
Nie tylko świat filmu uległ czarowi metroseksualnego maniaka. Na podstawie książki zrealizowano sceniczny musical. Główną rolę zagrał Matt Smith. Reklamowany zmyślnie hasłem: "Jeśli lubisz Huey’ego Lewisa, garnitury Valentino i rezerwacje w Dorsii na 20.30, to jest to odpowiednie miejsce dla ciebie", okazał się ciekawą próbą przeniesienia odważnej tematyki na zupełnie nowy grunt. Idźmy dalej. Słynny raper Kanye West swoją płytę Yeezus promował filmikiem inspirowanym sceną z filmu, w której bohater wcielający się w Batemana opowiada o jego muzyce i przy okazji przygotowuje się do rozrąbania głowy kolegi. Również Miles Fisher, amerykański aktor i muzyk, wykorzystywał ten sam motyw, parodiując go w swoim teledysku. Paradoksalnym faktem wydaje się, że coś, co było kiedyś uznawane za wyjątkowo niesmaczne, dziś może spokojnie być parodiowane. Nie umniejsza to siły oryginału, którego bezlitosne i prorocze koncepcje wciąż doskonale się bronią, a nawet są lepiej przystosowane do obecnych czasów niż do tych z dnia swojej premiery. Bo kopię Patricka Batemana znajdziemy w każdym magazynie czy filmie. Być może któraś z nich skrywa równie mroczne sekrety?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj