Do kin trafił film Szczęście Mikołajka, którego jednym z twórców postaci był Rene Goscinny. Z tej okazji rozmawiamy z córką autora i równocześnie współscenarzystką tej produkcji - Anne Goscinny.
DAWID MUSZYŃSKI: Jak dotąd przygody Mikołajka trafiały do kin w postaci filmów aktorskich. Skąd pomysł, by nagle spróbować animowanej wersji, która jest bliska oryginałowi, ale jak rozumiem dużo trudniejsza w realizacji?ANNE GOSCINNY: Postanowiliśmy zaryzykować. Gdy producenci przyszli do mnie z pomysłem, bym to ja zajęła się pisaniem scenariusza, byłam zaskoczona. Zwłaszcza że ten projekt początkowo miał wyglądać zupełnie inaczej. Nim pojawił się pomysł wykorzystania tradycyjnej animacji, producenci chcieli, by cały film składał się z archiwalnych zdjęć z kolekcji mojego ojca. Jednak z biegiem czasu okazało się, że nie ma ich aż tyle, by tę opowieść ciekawie poprowadzić. Razem z Michelem Fesslerem przedstawiliśmy trochę inną wizję, w której biografia miesza się ze światem Mikołajka. Producentom ten pomysł się spodobał, a jego finałowy efekt właśnie można oglądać w kinach.
Tyle że ten pomysł oznaczał pewnie o wiele dłuższy czas realizacji projektu?
Owszem, ale do pracy z tymi producentami przekonała mnie także ich wytrwałość i cierpliwość. Wszyscy wiedzieliśmy, że jeśli poświęcimy temu filmowi wystarczająco dużo czasu, to stworzymy coś cudownego. Coś do czego ludzie będą chcieli często wracać, a nie zapomną po jednym seansie.
Mieszacie tutaj fikcję z prawdziwymi wydarzeniami. Pokazujecie, jak mocna więź emocjonalna łączyła obu twórców ze swoim dziełem.
To prawda. Moją ulubioną sceną jest ta, w której Jean-Jacques Sempe zastanawia się, jak powiedzieć Mikołajkowi o śmierci mojego ojca, a tym samym o jego niepewnym dalszym losie. Wszak obaj właśnie stracili swojego przyjaciela. Zależało mi na tym, by tę scenę podać w nie taki mroczny i oczywisty sposób, ale bardziej taktowny. Choć emocjonalny. Wydaje mi się, że dlatego też producenci przyszli do mnie z prośbą o napisanie scenariusza, bo kto lepiej ode mnie wie, jak mój ojciec był zaangażowany emocjonalnie w powstawanie tej, jak i innych postaci oraz jak bardzo wszystkich nas rozbiła wieść o jego śmierci.
To nie jest jedyny mroczny moment tego filmu. Zdecydowaliście się także opowiedzieć historię twojej rodziny z czasów II wojny światowej i ucieczce przed nazistami. Czy trudno było to wszystko tak wypośrodkować, by nie popaść w zbyt poważne tony?
Faktycznie była to najtrudniejsza część tego przedsięwzięcia. Powiązanie tych elementów tragicznych z prawdziwego życia z tymi elementami fikcyjnymi w dużo lżejszym tonie. Spotkanie tych dwóch światów było nie lada wyzwaniem. Lubię porównywać nasz film do kreacji kobiet z dawnych czasów. Na pierwszy rzut oka wyglądały one, jakby składały się z jednej części, dopiero jak człowiek się przyjrzał, dostrzegał, że jest tam wiele łączeń. I takie jest właśnie Szczęście Mikołajka. Na pozór jest to filmowy monolit, ale jak przyjrzymy się dokładnie, to składa się on z kilku części zgrabnie ze sobą połączonych w jedną całość.
Jaki był twój tata? Pytam dlatego, że z filmu wyłania się obraz człowieka bardzo zaangażowanego w swoją pracę. Często uciekającego do kreowanych przez siebie światów. I zastanawiam się, czy takie jego przedstawienie było wam potrzebne do prowadzonej narracji w filmie czy może taki był naprawdę?
Był człowiekiem, którego nie opuszczał humor, a kreowane przez niego światy pomagały mu jakoś przełknąć tę gorzką pigułkę, jaką była rzeczywistość po II wojnie światowej. Proszę pamiętać, że gdy mój tata wrócił w latach 40. do rodzinnego domu, okazało się, że większość jego rodziny została zabita przez Niemców w obozach zagłady. Dlatego właśnie zaczął tworzyć bardziej humorystyczne opowieści. Chciał przez to uleczyć swoje rany, ale także innych, tych którzy sięgną po jego twórczość. Jak wiadomo śmiech jest najlepszym lekarstwem.
Można także powiedzieć, że mój tata przeprowadził pewną rewolucję w swoim fachu. To dzięki jego pracy nagle nazwisko scenarzystów zaczęło pojawiać się na okładkach komiksów. Wcześniej to się nie zdarzało, przynajmniej we Francji. Sprawił też, że dorośli nie czuli się już winni, że czytają komiksy. Ja wiem, że teraz to wygląda inaczej i obraz tego rynku diametralnie się zmienił. Jednak w latach 60. dorośli ludzie czytający albumy rysunkowe nie byli postrzegani jako ludzie poważni.
A ciebie wpuszczał do tego swojego wykreowanego świata? Czy to był czas przeznaczony na pracę i wtedy nie wolno było mu przeszkadzać?
Pracownia mojego taty znajdowała się na piętrze. Był to taki salon oddzielony od reszty pokoju specjalnymi drewnianymi żaluzjami. Gdy były one zamknięte, to wszyscy w domu wiedzieli, że nie należy tacie przeszkadzać, bo pracuje. Gdy były otwarte, to znaczyło, że siedzi i pali papierosy, popijając whisky, zastanawiając się nad kolejnymi zwariowanymi przygodami swoich bohaterów. Wtedy spokojnie można było do niego wejść.
Co ciekawe ja jako dziecko nie byłam świadoma ogromu twórczości mojego taty. Za jego życia przeczytałam tylko dwa tomy przygód Mikołajka i nic więcej. Dostałam je na urodziny i cieszę się, że mógł usłyszeć mój śmiech wywołany opowieściami, które napisał. Z przygodami Asterixa zapoznałam się dopiero po jego śmierci, podczas podróży do Izraela. To była jedyna książka w domu, w którym wtedy mieszkałam, która nie była ani po hebrajsku, ani po angielsku.
Czytając twórczość twojego taty mam wrażenie, że z Mikołajkiem miał najmocniejszą więź emocjonalną.
Wydaje mi się, że można tak powiedzieć, ale widziałabym to chyba nawet szerzej. Jest coś takiego w Mikołajku i otaczającym go świecie, że łatwo nam jest znaleźć w nim jakiś element, z którym będziemy się utożsamiać. Weźmy na przykład kolegów z jego szkoły. Otóż każdy z nich posiada cechy, które zobaczymy wśród swoich znajomych czy nawet u siebie. Jedni są cały czas głośni, inni przemądrzali, inni znowuż chcieliby się ze wszystkimi bić. Mikołajek jest natomiast jedynym bohaterem, który nie ma jakiejś dominującej cechy. Najlepiej opisał to kiedyś angielski pisarz: „Gdy piszę o historii, która dzieje się w lesie, to jestem nie tylko głównym bohaterem, ale też kwiatkiem, drzewem, grzybem”. Tak też robił mój ojciec. On nie miał mocnej więzi tylko z Mikołajkiem, ale z całym tym światem i każdą postacią, która się w nim pojawiła.
Czy braliście kiedykolwiek pod uwagę, że twórczość twojego taty tak się rozrośnie, że nawet wiele lat po jego śmierci dalej będą powstawać nowe albumy z przygodami Asterixa, gry komputerowe, filmy animowane i aktorskie z Mikołajkiem, a także spin-offy jak choćby serial z Idefixem, który niedługo będzie miał premierę? W Polsce na film Asteriks i Obeliks: Imperium smoka poszło do kin pół miliona widzów. To bardzo dużo. Okazuje się, że nazywanie twojego taty europejskim Waltem Disneyem wcale nie było na wyrost.
Gdy wspominasz o Disneyu automatycznie przypomina mi się cytat często powtarzany przez mojego ojca, który zresztą też jest w filmie, że jak był w Nowym Yorku, to poszedł na spotkanie z Waltem, tylko ten o tym nie wiedział, więc go nie było (śmiech).
Jeśli chodzi o dzisiejszy rozwój tych wszystkich kreacji mojego taty jak filmy, seriale, gry, to myślę, że trochę by się tym wszystkim przeraził. Nigdy raczej w najśmielszych snach się nie spodziewał, że to wszystko może się w takim stopniu rozszerzyć. Gdy tworzył Asterixa z Uderzo czy Mikołajka z Sempe, to oczywiście chciał, by te rzeczy były sukcesem, ale przede wszystkim chodziło mu o dobrą zabawę. Nigdy nie myślał o tym, jak o budowaniu pewnego rodzaju imperium.
A tu z tej zabawy powstał nawet park rozrywki znajdujący się 50 km obok Disneylandu.
To prawda. Może on nie jest tak potężny jak sąsiadujące z nim królestwo Myszki Miki, ale od wielu ludzi słyszę, że lubią tam wracać właśnie ze względu na ogromną sympatię, jaką darzą Asterixa. Zresztą z tego co wiem, to właśnie na jego terenie powstaje czwarty hotel, by pomieścić wszystkich zainteresowanych gości.
Jednak jestem przekonana, że kiedy w 1959 roku tata wymyślił Asterixa, to nigdy nie zakładał, że będzie to jedna z tych postaci, która po latach dostanie swój własny park rozrywki. Sama bym tego nie przewidziała.