Kiedy Steve Jobs we współpracy z Jonym Ive’em wyznaczali kierunek rozwoju portfolio produktowego Apple, firma z Cupertino miała twarz innowatora branży technologicznej. Korporacja miała jasną wizję przyszłości sektora mobilnego i wytrwale dążyła do jej realizacji, nawet jeśli oznaczało to ignorowanie poczynań konkurencji. Dziś w Cupertino nie ma już ani Jobsa, ani Ive’a, obecny zarząd poluźnił nieco politykę innowacyjności i zaczął mocniej wsłuchiwać się w głos społeczności. To poświęcenie na dłużą metę okazało się bardzo opłacalne – w sierpniu 2018 roku akcje firmy osiągnęły wartość 1 biliona dolarów, a dwa lata później, 1 września 2020 roku, wypracowano rekordową kapitalizację rzędu 2,295 biliona dolarów. I mogłaby to być historia o tym, jak Tim Cook dzięki zmianie polityki firmy sprowadził ją na ścieżkę dobrobytu i zamienił w maszynkę do robienia pieniędzy, gdyby nie pewien drobny szczegół. Tak gwałtowny wzrost wartości firmy nie idzie w parze z zadowoleniem ze strony dotychczasowych partnerów biznesowych, którzy uważają, że Apple dorobiło się bilionów, stosując monopolistyczne praktyki. Aby skutecznie walczyć z tym hegemonem technologicznym, powołali do życia The Coalition for App fairness, grupę buntowników gotowych sprowadzić korporację z Cupertino na ziemię. Historia ta ma początek w sporze rozgorzałym pomiędzy Epic Game a Apple, który regularnie relacjonujemy na łamach serwisu naEKRANIE. Poszło w nim – a jakże – o pieniądze. Twórcy Fortnite'a stwierdzili, że prowizje pobierane przez App Store są niewspółmierne do tego, co Apple oferuje swoim partnerom biznesowym i w jednej z aktualizacji wdrożyli autorski system płatności mikrotransakcyjnych. Na odpowiedź ze strony Cupertino nie trzeba było zbyt długo czekać – Fortnite wyleciał z App Store, podobny los spotkał także androidową odsłonę aplikacji. I choć Epic Games nie zgadza się z takim traktowaniem zarówno przez Google, jak i przez Apple, to konflikt z tą drugą korporacją stał się centrum najostrzejszego sporu. Zespół Epic Games mógł mieć za złe Google to, że Fortnite zniknął ze Sklepu Play, ale ta korporacja nie uniemożliwiła firmie funkcjonowania na rynku Androida. Mamy tu bowiem do czynienia z otwartym ekosystemem i grę można pobrać z innych źródeł. Bunt mikropłatnościowy od początku był wymierzony wyłącznie w Apple, o czym świadczyły gotowe pozwy wystosowane przeciwko korporacji oraz prześmiewczy film parodiujący reklamę korporacji nakręconą przed laty jako krytyka monopolistycznych praktyk IBM. Walka nakręcała się, korporacje obrzucały się wzajemnymi oskarżeniami, przerzucały winę na siebie i ani o krok nie odstępowały od swoich racji. Apple twierdzi, że deweloper sam nakręcił ten konflikt i złamał regulamin usługi, zespół Epic Games twierdzi, że Apple to parszywi monopoliści, którzy blokują dostęp do swojego systemu zewnętrznym firmom. Pat nie do rozwiązania poza drogą sądową. Deweloper sięgnął jednak po jeszcze jedną broń i zachęcił do buntu kolejne firmy, aby w ramach koalicji obalić monopol Apple na rynku iOS-a. The Coalition for App fairness ma w ręku poważne argumenty, które mogą zachwiać pozycją technologicznego giganta. Do walki, którą rozpoczęli niepokorni twórcy Fortnite’a, przyłączyło się kilkanaście gigantów ze świata nowych mediów i technologii, w tym m.in. Spotify, Deezer, News Media Europe czy European Publishers Council. Wszystkich połączył jeden cel – odebranie Apple totalnej władzy nad iOS-em. Koalicja wystosowała trzy podstawowe zarzuty wobec korporacji z Cupertino:
  • Politykę antykonkurencyjną;
  • Wygórowany 30-procentowy podatek Apple;
  • Ograniczanie wolności użytkowników.
Wszystkie wymienione problemy łączą się ze sobą i sprowadzają do tego, że Apple chce mieć pełnię władzy nad tym, jak funkcjonują aplikacje na iOS-a. Firma narzuca z góry ustaloną marżę na transakcje wewnątrz aplikacji, wielokrotnie wyższą niż marże operatorów kart kredytowych. Jeśli ktoś wykupuje subskrypcję wewnątrz aplikacji, jej twórca oddaje Apple 30% płatności. Gdyby zrealizował zakup za pośrednictwem strony internetowej dostawcy usługi, marża dla operatora płatności nie przekroczyłaby 5%. Część twórców aplikacji obchodzi ten problem, tworząc alternatywne oferty na strony internetowe oraz dla płatności mobilnych. I tak np. za webową subskrypcję Tidala trzeba zapłacić 10 $, a wewnątrz aplikacji koszt abonamentu wynosi 13 $. Problem tkwi w tym, że zgodnie z polityką Apple deweloperzy nie mogą informować klientów aplikacji o tańszych planach subskrypcyjnych dostępnych na stronach wydawców. Korporacja nie chce, żeby użytkownicy byli świadomi istnienia Podatku Apple. Według przedstawiciele koalicji firma świadomie utrudnia także funkcjonowanie części usług na iOS-ie. Jako przykład takiego zachowania podano m.in. przypadek aplikacji Kindle. Choć użytkownicy iPhone’ów oraz iPadów mogą ją pobrać, aby przeglądać swoją wirtualną półkę czy wyszukiwać książki, z poziomu aplikacji nie są w stanie ich kupić. Nic za to nie stoi na przeszkodzie, aby nabyć je za pośrednictwem iBooks. Z odpowiednią marżą, oczywiście. Wysokie opłaty wewnątrz aplikacji nie podobają się także Spotify. Z jednej strony Apple pobiera prowizję od subskrypcji Spotify, z drugiej zaś prowadzi w ramach iOS-a własny, konkurencyjny serwis tego typu, pobierając całość opłaty abonamentowej na własne konto. Zdaniem koalicjantów taka sytuacja tworzy znamiona nieuczciwej konkurencji. Teoretycznie to Apple stworzyło cały ekosystem iOS i ma prawo kreować go tak, jak chce. Historia zna jednak znacznie bardziej kontrowersyjne przypadki oskarżeń o praktyki monopolistyczne, które skończyły się nałożeniem kar na korporacje technologiczne. Spójrzmy np. na przykład Microsoftu, który przez wiele lat dorzucał do swojego systemu operacyjnego przeglądarkę Internet Explorer. Postępowanie firmy wzbudziło obawy Komisji Europejskiej, która oskarżyła korporację o to, że nie wdrożyła mechanizmu umożliwiającego łatwy wybór przeglądarki. Wówczas gra toczyła się nie tyle o możliwość swobodnego pisania aplikacji na dany system, a ułatwienia dostępu do konkurencyjnych technologii.
Microsoft nie zabraniał instalowania alternatywnych przeglądarek, domyślnie instalował swoją i wybór narzędzia do łączenia z siecią pozostawił w rękach użytkowników. Kto chciał, mógł przeskoczyć na Firefoxa, Operę czy Chrome’a. Mimo to obecność przeinstalowanego Internet Explorera uznano za działania o charakterze monopolistycznym, nałożono na firmę milionową karę i zmuszono do wdrożenia mechanizmu wybrania domyślnej przeglądarki przy instalacji systemu. W przypadku Apple gra toczy się nie tylko o politykę informacyjną, korporacja uniemożliwia wdrażanie jakichkolwiek alternatywnych metod płatności bądź sklepów z aplikacjami na iOS-a. Gdyby Komisja Europejska była konsekwentna, powinna nałożyć na Apple równie dotkliwą karę, co niegdyś na Microsoft. Sytuacja wydaje się patowa i z pewnością spór zakończy się dopiero na drodze sądowej – wyrokiem bądź wypracowaniem ugody. Być może wojna rozpoczęła się od nieco bezczelnego działania Epic Games i świadomego złamania regulaminu App Store, jednak był to dopiero wstęp do walki na szeroką skalę. A jeśli uda się wygrać z Apple, spór może przenieść się także na inne biznesy sektora technologicznego – równie wysokie marże pobierają bowiem sklepy z grami komputerowymi. 30-procentowa marża w erze popularności nośników fizycznych nie była oburzająca, ale dla wielu wydaje się zbyt wygórowana w odniesieniu do produktów sprzedawanych cyfrowo. Zwłaszcza że często pobierana jest zarówno od zakupu samej gry, jak i mikropłatności wewnątrz samej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj