Krime Story. Love Story to nowy film twórców Procederu, który powstał na podstawie książki Marcina „Kaliego” Gutkowskiego. Historia jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Dwóch przyjaciół (Krime i Wajcha) dostaje propozycję nie do odrzucenia - zarobienia naprawdę dużych pieniędzy. Planują, że będzie to ich ostatni nielegalny „skok”. Jednak przyszłość napisze dla nich zupełnie inny scenariusz. Człowiek, na którego dostają zlecenie, okaże się ojcem dziewczyny, dla której główny bohater kompletnie straci głowę. W główną rolę wciela się Cezary Łukaszewicz, dla którego nie jest to pierwszy raz w produkcji kryminalnej. Porozmawialiśmy z aktorem nie tylko o filmie, współpracy z Michałem Koterskim i Michałem Węgrzynem, ale też o kinie rozrywkowym w Polsce i jego aktorskich aspiracjach. Michał Kujawiński: Krime Story. Love Story jest adaptacją książki Piotra Gutkowskiego, szerzej znanego jako Kali. Czy miałeś wcześniej styczność z jego twórczością, muzyczną i literacką? Cezary Łukaszewicz: Nie, nie miałem. Muzycznie wychowałem się na innych gatunkach, słuchałem metalu i rocka, ale wszystko nadrobiłem i doceniam to, co tworzy Gutkowski. Dla nas aktorów podstawą do tworzenia postaci i relacji pomiędzy bohaterami był scenariusz i na jego postawie budowaliśmy świat filmu. W filmie wcielasz się w postać Oskara, nazywanego przez swoich ziomków Krime. Opowiedz nam coś więcej o swoim bohaterze. Krime jest facetem, który nie załapał się na współczesne życie - młody duchem, ale tak naprawdę podstarzały koleś bez żadnych obowiązków, żyjący z dnia na dzień. Imprezuje, korzysta z życia, para się drobnymi kradzieżami - to taki właśnie złodziejaszek z osiedla, który razem ze swoim przyjacielem dostaje propozycję dobrego interesu, być może "skoku życia". Jest twardym gościem i dobrze radzi sobie na ulicy, ale to także wrażliwy człowiek z dużym serduchem. Próbowałem to przemycać, dodać nutkę wrażliwości do tego obskurnego świata, którego jest częścią. Wydaje mi się, że w innych warunkach, przy nieco lepszym wychowaniu, jego losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Krime jest sierotą i wspomniany Wajcha jest dla niego nie tylko przyjacielem, ale też bratem. Doświadczenia z dzieciństwa rzutują na to, jakim jest się ostatecznie człowiekiem. Wspomniałeś o Michale Koterskim, więc powiedz proszę - jak układała się wasza współpraca na planie? Czy wasi bohaterowie w jakiś sposób się ze sobą uzupełniają? Czy się uzupełniają, to ocenią widzowie. Na początku, gdy dowiedziałem się, że mam grać z Michałem Koterskim, którego wcześniej nie poznałem, miałem pewne obawy, bo jest on bardzo ekstrawertycznym człowiekiem. Wchodzi do pomieszczenia i jest go wszędzie pełno. Ostatecznie to dało dobrą przeciwwagę dla mnie i mojej postaci. Mam nadzieję, że dzięki zdarzeniu tych dwóch tak różnych energii tworzymy ciekawy duet. W pewnym momencie sporo dialogów improwizowaliśmy, łapaliśmy się na słówkach, więc w mojej opinii było to świetne spotkanie. Dla mnie to bardzo wartościowe, że tak różne osobowości i style bycia, spotkały się na jednym planie. Po zakończeniu zdjęć wciąż mamy kontakt, bardzo przyjacielski i wykraczający poza ramy spotkań filmowych.
Fot. Global Studio
Michał Koterski przy okazji promocji Gierka wspominał w różnych wywiadach, że zawsze marzył o zostaniu prawdziwym gangsterem. Jak było z tobą? Przeglądając twoją filmografię z ostatnich kilku lat, zobaczyć możemy bardzo dużą liczbę produkcji sensacyjnych – czy Cezary Łukaszewicz oznacza dziś w Polsce aktora od zadań kryminalnych? Nie miałem w młodości marzeń o zostaniu gangsterem (śmiech). Pamiętam jednak, że gdzieś w czasach liceum chodziłem na polskie filmy i zawsze byłem zafascynowany grą i osobowością Bogusława Lindy. Pamiętam Operację Samum, wcześniej oczywiście Psy, Kobieta samotna i Przypadek Kieślowskiego. Myślałem - aktor genialny. Być może to pokazuje, że jeśli o czymś mocno, nawet nieświadomie marzymy, to nas to potem spotyka - i tak oto miałem okazję dwukrotnie zagrać z Bogusławem Lindą. Było to dla mnie spełnienie marzeń, zagrać u boku idola - dziesięć lat temu w serialu Paradoks i niedawno przy okazji serialu Odwilż dla HBO. Czy jestem od zadań kryminalnych? Trochę tego nie rozumiem, a zarazem się bardzo cieszę, że jestem brany pod uwagę do tego typu ról - najczęściej policjantów po prywatnych przejściach z ciężką historią albo dziwnych psycholi (śmiech). Nie do końca wiem, dlaczego w takich rolach mnie obsadzają, bo prywatnie jestem dość normalnym gościem. Jasne, też mam swoje doświadczenia i przeżycia, ale jestem dość delikatnym i wrażliwym człowiekiem. Potrafię wzruszyć się nawet na komediach romantycznych, a przypadają mi takie mroczne zadania aktorskie. Bardzo to jednak cenię, bo dotykając tak różnych skrajnych emocji, czuję, że rozwijam się jako człowiek. W rozmowach z aktorami grającymi często w jednym gatunku lubię zapytać – czy jest coś innego, co chciałbyś spróbować w swojej karierze? Chodzi o wymarzoną rolę, nieco odbiegającą od tego, co robisz ostatnio. Rozmawiam czasem ze swoją agentką o tym, aby zadbać o duży płodozmian i rozszerzać swoje emploi, rozwijać swoje środki aktorskie i przeżywanie świata. Ostatnio śmieję się, że chciałbym zagrać w takiej typowej komedii romantycznej - nie wiem, może bym sobie nie poradził, ale chciałbym spróbować, bo chociaż jest trochę romantyczności w Krime Story. Love Story, to jednak gram gościa po przejściach, złodziejaszka i chłopaka z podwórka. Chętnie więc spróbowałbym swoich sił w czymś zupełnie innym. Mamy wielu świetnych aktorów dobrze czujących się w tej konwencji, ale chciałbym popróbować siebie w tych rejonach, mieć zupełnie nowe wyzwanie. Mam wrażenie, że brakuje w Polsce dobrego kina rozrywkowego, dającego czystą frajdę podczas wizyty w kinie. Nie mówię o komediach romantycznych, bo te powstają hurtowo i nie zawsze funkcję rozrywkową spełniają, ale mamy zdecydowanie deficyt takich produkcji jak Najmro. Kocha, kradnie, szanuje z Dawidem Ogrodnikiem, czyli zabawa formą, konwencją, pomysł na siebie. Czy twoim zdaniem Krime Story. Love Story może dołożyć swoją cegiełkę do odczarowania myślenia widzów o naszym kinie - że to nie jest tylko fabryka nudnych, nieudanych produkcji historycznych lub dramatycznych? Nie widziałem niestety Najmro, ale nadrobię zaległości. Ale tak, dobrze to ująłeś. Krime Story. Love Story można byłoby pewnie promować ciężkim klimatem - ludzie wychowani w domach dziecka, bez rodziców, trudne życie na podwórku, konsekwencje płynące z takich postaw - ale tutaj wszystko to zostało potraktowane z lekkością. Mam nadzieję, że będzie, jak powiedziałeś – to film pokazujący, że potrafimy w Polsce robić kino rozrywkowe. Czasem chce się po prostu wybrać z kimś na seans, dobrze spędzić czas i złapać oddech. To twoje drugie spotkanie z Michałem Węgrzynem, po krótkiej roli w Procederze miałeś teraz szansę pobyć z nim dłużej na planie. Jak układała się wasza współpraca? Krime Story. Love Story rzeczywiście nie jest moim pierwszym zetknięciem z Michałem i jego bratem Wojtkiem, który był operatorem. Z Wojtkiem spotkałem się pierwszy raz przy pracy nad jednym z seriali kryminalnych, potem zapoznał mnie ze swoim bratem i dostałem małą rolę w Procederze. Film oczywiście bardzo mi się spodobał. Witkowski wykonał świetną pracę i mogłem w ciemno brać propozycję zagrania w Krime Story. Z pełnym zaufaniem wszedłem w to kino, które jest inne od Procederu, ma nieco inny rodzaj gatunkowy. Dużo po drodze szukaliśmy, bo na początku przygotowywałem się z raperem Z.B.U.K.U - świetny gość, zaprosił mnie do miejsca, w którym tworzy, i pokazywał, jak to działa. Nagraliśmy jedną piosenkę napisaną do filmu, ale w pewnym momencie w ogóle zrezygnowaliśmy z pomysłu, że Krime jest związany z muzyką. Bardzo ją lubi, zostało coś z tego przemycone, ale nie tworzy jej. Michał Węgrzyn ma niesamowite wyczucie co do improwizacji w filmie. To jest świetne, że daje aktorom możliwość i wręcz prowokuje do zagrania czegoś wbrew pierwszej intuicji, która przychodzi po przeczytaniu sceny - to moim zdaniem jego duża siła. Nie mogę więc nic złego powiedzieć, dobrze mi się z nimi pracowało. Wspomniałeś wcześniej o Odwilży. Chciałbym jeszcze podpytać o ten serial, bo to będzie pierwszy polski serial oryginalny HBO Max, ale też interesują mnie inne projekty z twoim udziałem, które kroją nam się w niedalekiej przyszłości. Rzeczywiście, tych projektów jest kilka - Odwilż robiliśmy jeszcze w czasach pandemii w Szczecinie. Udało się zamknąć projekt mimo kilkumiesięcznej przerwy w zdjęciach. Było to kapitalne spotkanie, bo reżyserem jest Xavery Żuławski, z którym nigdy wcześniej nie pracowałem, a jest bardzo charyzmatycznym, niesamowitym twórcą. Cała praca dla HBO ze wspaniałymi aktorami, historia, klimat, to powody, dla których warto czekać na ten serial. To sześć odcinków, robionych bardzo pieczołowicie. Sam czekam na premierę z niecierpliwością. Od zawsze HBO kojarzyło mi się z dobrą jakością; Sukcesja, Euforia czy Genialna przyjaciółka... Na polskim podwórku mieliśmy od HBO Watahę, wiec trzymam kciuki za powtórzenie tego sukcesu. Kolejna rzecz to film, który prawdopodobnie wejdzie na ekrany w tym roku - Broys (wcześniej Braty - przyp. aut.). Jest to stricte kino artystyczne, biało-czarne. To historia o dojrzewających nastoletnich chłopcach, a ja gram ich ojca - z problemami oczywiście (śmiech). Widziałem kilka zmontowanych kawałków, to może być piękne kino! Marcin Filipowicz, który jest reżyserem, ma taką miłość do kina i oddanie wszystkiemu, co robi, że może to być wspaniały projekt. Niedługo też Chłopi od Doroty Kobieli - film kręcony taką samą metodą jak nominowany do Oscara Twój Vincent. Kończę też pracę na planie drugiego sezonu Nieobecnych i zaraz po skończeniu zdjęć jadę - nie mogę zdradzać za dużo - za granicę, gdzie dostałem drugoplanową rolę. Mówię tam w języku polskim, trochę też po holendersku. Scenariusz mnie wzruszył, co nie zdarza mi się za często przy czytaniu skryptów. Trochę tego w ostatnim czasie się pojawiło, ale cieszę się i doceniam ten świetny dla mnie zawodowo czas.
Fot. Global Studio
+10 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj