I tak, celowo używam takiej właśnie nazwy, bo tym SDCC jest, tak się reklamuje i tak chce być postrzegany. W kraju, gdzie najbliższe tamtej formule są konwenty fantastyczne, zwykliśmy patrzeć na podobne zgromadzenia przez pryzmat tejże właśnie fantastyki. Amerykanie widzą to szerzej. Ale to też truizm i doskonale o tym wiecie.
[image-browser playlist="600024" suggest=""]
Więc cóż jeszcze mogę napisać? Na pewno nie da się w pełni relacjonować ze środka tego, co się dzieje na miejscu. To trochę tak jak pisać o tornado, siedząc w oku cyklonu... Tyle, że w San Diego nie jest wtedy tak spokojnie. Ale przyznam się Wam, że spis wydarzeń z Hatak.pl, tego, co właśnie na SDCC nastąpiło, co zostało ogłoszone, kto się pojawił, obserwowałem z pewnym zdumieniem. Bo kurczę, powinienem tam być, powinienem to zobaczyć, zrelacjonować... Ale zwyczajnie się nie dało.
Pisałem już o tym, ale powtórzę: SDCC to miejsce, które jak żadne inne nauczyło mnie, czym jest konwentowy wybór. Chcesz się dowiedzieć, co wydarzy się w nowym sezonie Breaking Bad, czy raczej co twórcy powiedzą o trzecim Iron Manie? Wolisz zobaczyć z oddali Tarantino i posłuchać, jak mówi na żywo czy może spróbujesz swojej szansy w loterii po podpis Jossa Whedona? Tak, właśnie – loterii, bo to nie jest tak, że autograf możesz zdobyć po prostu stając w kolejce i odczekując swoje. Do każdego gwiazdora czy też każdej ekipy serialowej są co najmniej dwie kolejki, z czego jedna zwykle już wcześnie rano, zaraz po otwarciu. To tam stając, losujesz ze specjalnej skrzynki, woreczka czy czegoś bilet i dopiero wtedy wiesz, czy po południu, kiedy pojawi się twój hero, zostaniesz wpuszczony do właściwej kolejki, czy nie. Szansa jest jedna, wyrok nieodwracalny.
[image-browser playlist="600025" suggest=""]
Nie jest też tak, że jak już podejmiesz jakąś decyzję, to ci się uda. Wiecie, od której ludzie czekali na panel "Iron Mana 3", który odbywał się jakoś koło szesnastej? Od rana. Część weszła i do wieczora nie opuszczała sali głównej, a ochrona wpuszczała tylko tyle osób, ile na sali jest miejsc siedzących. Czyli jakieś sześć tysięcy. Tak więc konwent musisz sobie dobrze zaplanować już wcześniej i nic nie zostawiać trafowi. No i musisz wiedzieć, że wybierając jedno, odpuszczasz kilkanaście innych ciekawych rzeczy.
Bo na SDCC ciekawe ogłoszenie jest co panel. Po to są te spotkania, po to ludzie na nie idą, by zobaczyć coś, czego nie widział nikt, posłuchać nowości, czegoś się dowiedzieć. Byłeś na jednym, już nie wiesz, co ogłoszono gdzie indziej i musisz sprawdzać w Internecie. No chyba, że akurat śpisz albo stoisz w kolejnej kolejce.
[image-browser playlist="600026" suggest=""]
Żebyście jednak nie mieli wątpliwości, ja się nie żalę, bo i grzeszyłbym, próbując. To miejsce, wszystko, co się tam dzieje, atmosfera… są niepowtarzalne. Bo może nie udało ci się zdobyć miejsca w kolejce po autograf, ale od wielkiej gwiazdy dzieli cię czasem metr i ochroniarz. Czasem spotykasz kogoś idącego korytarzem, świetnie bawiącego się w tłumie. My spotkaliśmy Molly C. Quinn z serialu Castle, a z wiarygodnych źródeł wiem, że warto się przysłuchiwać przebierańcom w maskach, bo czasem Nathan Fillion czy Mark Hamill lubią porozmawiać z ludźmi incognito.
Co chwila widzisz też kogoś, z kim możesz pogadać o tym wszystkim, co cię kręci. O komiksach, o filmach, serialach, figurkach, książkach, grach komputerowych, RPG-ach, czy bardziej tradycyjnie o polityce, pogodzie, seksie. Serio, gadaliśmy, z kim się dało, czy to w kolejkach, czy na sali wystawowej, i nie spotkaliśmy ani jednej osoby, która nie byłaby całkowicie pozytywnie nakręcona. To miejsce się udziela i właśnie dla tej atmosfery, dla tego dziwnego poczucia, że jesteś wśród swoich, że to teraz twoje miasto, twój wcale nie taki mały nerdowski światek, warto tam być przede wszystkim.
[image-browser playlist="600027" suggest=""]
Widać to zwłaszcza, gdy zapada noc i konwent rusza w miasto, a przede wszystkim na przepiękną San Diego Gaslamp Quarter, gdzie aż roi się od pubów, knajp czy klubów. To tam można zobaczyć prawdziwych policjantów z SD Police, którzy w zamian za dotację na cel charytatywny rzucą tobą o maskę radiowozu i pozwolą kumplom zrobić ci zdjęcie. To tam w barze Batman z Catwoman popijają piwo jak gdyby nigdy nic. Stacje telewizyjne wynajmują całe bary i zmieniają ich wystroje, hostessy kuszą kusymi strojami i wdziękami jakby próbowały cię wciągnąć do paryskiego Moulin Rouge, herosi bratają się z superzłoczyńcami, a gwiazdy – tak, znowu o nich – wychodzą na ulicę. To właśnie tam spotkałem spartacusowego Ashura – Nicka Tarabaya, wychodzącego właśnie z hotelu. To tam, wiem to z całą pewnością, choć nie mnie udało się ich spotkać, krążyły gwiazdy Firefly i część ekipy Czystej krwi.
Trzeba mieć oczywiście świadomość, że SDCC to przede wszystkim wielkie targi. My przyjeżdżamy, żeby dać się oczarować, oni – czyli gwiazdy, producenci, twórcy – żeby nas kupić. Nikt tam tego nie kryje i nikt nie ma z tym problemu. Każdy chętnie bierze gadżety, wypełnia ankiety, odpowiada na pytania. Każdy też z radością stoi w kolejce czy to do baru w klimacie Grimm, czy domu strachów z "Frankenweenie". A potem, gdy próbuje przebić się najpierw przez armię kaznodziei – krzyczących całkiem na serio, że Batman cię nie zbawi a Jezus owszem – a potem przez ulicę, nie grymaszą specjalnie, gdy pokonanie niecałych pięćdziesięciu metrów zajmuje im dwadzieścia minut.
Tak, San Diego Comic-Con to fantastyczna impreza, ale zupełnie nie taka, jakiej się spodziewacie. Nie wrócicie po niej z autografami każdej jednej gwiazdy jaka tam będzie, nie odwiedzicie nawet połowy wymarzonych spotkań. Większość czasu spędzicie w tłumie, niewyspani, często w kolejkach i do tego spłukani, bo całą kasę wydacie w pierwszy dzień. Ale nawet sobie nie wyobrażacie, jak szybko będziecie się w stanie obyć bez tego, co zaplanowaliście, dostając w zamian coś, czego nie mogliście nawet oczekiwać.
[image-browser playlist="600028" suggest=""]
I tak, to drogi wydatek. Nie bójmy się tego powiedzieć, taniej niż za pięć tysięcy złotych od osoby nie będzie, a i to przy poważnym oszczędzaniu na wszystkim, w tym na frajdzie. Warto jednak, mówię to teraz z doświadczenia, zaoszczędzić, zebrać się w sobie i doświadczyć tego niezwykłego wydarzenia – to, w połączeniu ze słoneczną Kalifornią, spokojnie mogą być wakacje waszego życia. Jakby co, dajcie znać, bo ja z pewnością będę tam i za rok.
Jakub Ćwiek – polski autor fantastyki, znany przede wszystkim z bestsellerowej tetralogii "Kłamca". Z zawodu pisarz, publicysta, copywriter i scenarzysta, hobbystycznie aktor i reżyser teatralny. Znawca i miłośnik popkultury. Aktywny działacz fandomu. Korespondent Hatak.pl i "Nowej Fantastyki" na San Diego Comic-Conie 2012.