W naukach humanistycznych i społecznych w przeciwieństwie do tych ścisłych nie ma jedynie słusznych definicji. Wszystko zawsze można rozwinąć, uściślić, dopracować albo wręcz odwrotnie – zakwestionować i wysnuć zupełnie inne wnioski. Wdzięcznym przykładem jest X Muza, bowiem niejednokrotnie filmoznawcy czy krytycy najpierw uznali jakieś dzieło za zupełnie nieistotne, by po kilkunastu latach do niego wrócić i ogłosić je jednym z najlepszych obrazów w historii.

Dziś na przykład nikt nie ma wątpliwości, że pokazywany na festiwalu w Katowicach Człowiek z blizną to film kultowy. Ba, nikt nie ma wątpliwości, że to film znakomity. Ale gdy w 1983 roku wszedł do kin, krytycy się na nim nie poznali. Reżyserowi Brianowi De Palmie dostało się za bardzo dużą ilość przemocy i wulgarny język, którym posługują się bohaterowie. Film ustanowił rekord w użyciu słowa fuck - w ciągu prawie trzech godzin wybrzmiało ono 207 razy, co dało wynik w przybliżeniu 1,21 fucka na minutę. W porównaniu do Wilka z Wall Street z jego prawie 600 fuckami na koncie wydaje się to niewiele, ale pamiętajmy, że społeczeństwo w latach 80. nie było nawet w połowie tak "zdeprawowane" jak teraz. Filmowcy co roku przekraczają kolejne granice tego, co można pokazać na ekranie. Kontrowersyjne i brutalne sceny w serialach telewizyjnych ze stacji kablowych należą już do codzienności.

Przez długie lata nikt niesławnego wyniku Człowieka z blizną nie pobił, a nawet jeśli, to rzadko były to produkcje, które odniosły spektakularny sukces. Dobrym filmom nie wypadało po prostu być aż tak wulgarnymi.

Dostało się też scenarzyście, znanemu nie mniej od De Palmy, Oliverowi Stone’owi. Stone - jak mówili krytycy - miał czelność napisać film o postaci, która jest uzależnionym od narkotyków kryminalistą, złodziejem, mordercą i mizoginem. Nie da się przecież kibicować komuś, kto jest głównym bohaterem filmu, ale jednocześnie nie jest bohaterem pozytywnym. Miny tych krytyków, gdy zobaczyli odcinek Dr. House'a, Breaking Bad, Dextera, House of Cards lub jakiegokolwiek innego serialu z antybohaterem w roli głównej, musiały być doprawdy bezcenne.

Film podobał się ledwie garstce (wśród jego zwolenników był m.in. Roger Ebert, jeden z najpopularniejszych amerykańskich krytyków na świecie), większość raczej go kontestowała. Modelka Cheryl Tiegs zniesmaczona nazwała Scarface najbardziej brutalnym filmem, jaki widziała w życiu, a Lucille Balle, amerykańskiej aktorce, która przyszła na premierę z rodziną, zrobiło się wstyd, że ich tam w ogóle zaprosiła. Wedle doniesień prasy Dustin Hoffman w trakcie seansu ponoć zasnął. Z kolei pisarze John Irving ("Regulamin tłoczni win") i Kurt Vonnegut ("Rzeźnia nr 5") po słynnej scenie z piłą łańcuchową zdruzgotani tym, co zobaczyli, opuścili salę kinową.

Scarface spodobał się jednostkom. Kreskówkową niemal przemoc doceniła Cher oraz Martin Scorsese. W połowie filmu słynny reżyser obrócił się do Stevena Bauera, aktora grającego postać Manny’ego, i powiedział: "Jesteście świetni, to wspaniały film, ale bądźcie przygotowani na to, że ludzie w Hollywood go znienawidzą. Dlaczego? Bo to film o nich". Fakt, że Scorsese był pod takim wrażeniem produkcji De Palmy, zdaje się się tłumaczyć, dlaczego ostatnio kazał DiCaprio iść w ślady Ala Pacino.

Gdy Człowieka z blizną zechciała w końcu wyemitować telewizja, producenci filmu stwierdzili, że to niemożliwe. Dzieło De Palmy nijak nie spełniało standardów małego ekranu. Telewizja amerykańska w latach 80. to przecież zero stacji kablowych, co przekłada się na zakaz nagości, bardzo ograniczone pokazywanie przemocy i nade wszystko – żadnych przekleństw. Telewizja ostatecznie dopięła swego i film wyemitowała, tyle że - oczywiście - w wersji mocno ocenzurowanej. Scenę z piłą wyraźnie skrócono, wycięto większość ujęć, gdzie wokół bohaterów rozpryskiwała się krew, a przede wszystkim wycięto - czy raczej zastąpiono - każde słowo fuck (a także inne wulgaryzmy, rzecz jasna). Doprowadziło to do niekiedy kuriozalnych wymian zdań, które przetłumaczone na język polski zawierałyby pewnie wiele motylich nóg, kurzych stóp lub innej psiej krwi.

Jakie inne produkcje dziś uznawane za nieudane za jakiś czas przeżyją drugą młodość? Czy powinniśmy się oswajać z myślą, że będziemy w przyszłości wielbić Adwokata Ridleya Scotta lub zachwycać się Transcendencją Wally’ego Pfistera? Choć trudno to w tej chwili sobie wyobrazić, być może nie doceniono tych filmów zupełnie niesłusznie i za parę lat znajdą się one w repertuarze katowickiej imprezy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj