Jeśli chcesz przerazić zagorzałego fana jakiegoś dzieła, sposób jest prosty – zrób z któregoś bohatera homoseksualistę. Albo bi. A jeszcze lepiej to transseksualistę. Koszmary gwarantowane, dyskusje internetowe ciągnące się tygodniami także. Nie ma lepszego sposobu. Ani śmierć, ani przemiana ulubionego bohatera w kosmitę nie wstrząśnie społecznością fanów (i nie fanów) bardziej niż jakieś figle-migle związane z jego orientacją seksualną. Heteryk? To wszystko w porządku. Homo, bi bądź trans? Olaboga! Świat trzęsie się w swych tysiącletnich fundamentach. Rozważania na ten temat warto zacząć od podstaw, czyli psychologii istoty ludzkiej. W badaniach nad osobowością wielokrotnie udowadniano, że najbardziej boimy się i nienawidzimy tego, czego nie możemy zrozumieć w sobie. Jeśli jakaś część naszego „ja” odstaje od środowiska, w którym się wychowujemy, od powszechnie akceptowanych norm społecznych, to budzi największe przerażenie. Większość ludzi nie potrafi sobie z tym swoim zniekształconym obrazem „ja” poradzić, zaczyna więc go nienawidzić i zwalczać w taki sposób, w jaki umie – atakując wszystkich innych, którzy reprezentują tę niezintegrowaną część swojej własnej osobowości. Z badań przeprowadzonych przez profesora Richarda Ryana (i opublikowanych później w Journal of Personality and Social Psychology) wynika, że często bywa tak, że za atakami na homoseksualistów stoją ci, którzy mają wątpliwości co do własnej orientacji seksualnej, ale w żaden sposób się do tego nie przyznają. Będą wyzywać, będą ironizować, będą wyśmiewać – nie ma zaś prostszego na to sposobu niż Internet. Z kolei wyładowanie frustracji na postaci, która nawet w rzeczywistości nie istnieje, to już wyjście najłatwiejsze. To jednak tylko jedna strona medalu – ilość komentujących, która ma problem z tym, że w Gwiezdnych wojnach pojawi się homoseksualna postać albo reagująca internetowym wrzaskiem na samą choć sugestię, że Wonder Woman jest biseksualna jest zbyt duża, by przypisywać to tylko wyżej opisanym wątpliwościom. Co więc innego? Strach przed zmianą. Wychowani w pewnym społeczeństwie, nauczeni pewnych prostych schematów i czarno-białego patrzenia na świat, nie potrafimy się pogodzić z tym, że coś jest inaczej niż w naszych wyobrażeniach. Bohater, którego znamy od lat, z którym może dorastaliśmy nie może zmienić orientacji, ponieważ to jest wbrew ustalonemu porządkowi. Wzbudza sprzeciw. Fana ogarnia strach, że wszystkie przeżycia i emocje związane z tym bohaterem znikną. Zmienią się. Nie będą już tak dobre, tak miłe, tak uwielbiane. Niewielu rozumie, że rozpaczliwe trzymanie się tego, co znamy jest niczym patrzenie na świat przez dziurkę od klucza. A przecież wystarczy otworzyć drzwi. Orientacja seksualna jest ważną częścią każdej jednostki ludzkiej, ale niewielu chce zrozumieć, że nie najważniejszą. Wojny prowadzone w jej imię są nie tylko bezsensowne, ale także uwłaczają szacunkowi do samej postaci. Pomyślcie tylko, czy to byłoby miłe, gdyby na Was ktoś patrzył tylko wyłącznie przez pryzmat tego, z kim macie ochotę iść do łóżka? To tak, jakby przy przedstawianiu się komuś nowemu mówić: „cześć, jestem Lesbijką”, zamiast: „cześć, jestem Ola”. Bohater filmowy, serialowy, książkowy jest zbiorem cech. Każdy jest jakiś, posiada swoje unikalne właściwości, elementy za które go lubimy i te, które nas irytują. Posiada osobowość, która jest trzonem jego istnienia – orientacja seksualna to tylko dodatek. Nie ma prawie żadnego wpływu na to, czy postać jest zabawna, sympatyczna, arogancka czy agresywna. A mimo tego, często zanim poznamy jakiegoś bohatera, zanim on w ogóle zostanie napisany (!), podnosi się wielki krzyk, bo zostało zapowiedziane, że będzie to postać powiedzmy homoseksualna. Co z tego? Od razu muszę też odbić argument, który przy wszystkich rozmowach pojawia się zawsze i często w dużym natężeniu, czyli: „a bo kiedyś to prawie nie było tych innych orientacji w popkulturze i było dobrze, a teraz to wszystko wina poprawności politycznej i sztuczne zdobywanie poparcia mniejszości seksualnych”. Ha, przyznać się, ile osób tak pomyślało w trakcie czytania tego tekstu? Otóż wiec – kiedyś to ludzie umierali, bo nie wiedzieli, że zapalenie płuc można wyleczyć penicyliną. Kiedyś też ludzie myśleli, że słońce krąży wokół Ziemi, a czarownice istnieją. Rozumiecie do czego zmierzam? Za to, że w popkulturze coraz częściej pojawiają się postacie o różnych orientacjach seksualnych, nie odpowiada poprawność polityczna ani chęć połechtania ego niektórych grup społecznych. Odpowiada za nią prosty fakt – ludzie o orientacji seksualnej innej niż heteroseksualna istnieją. Stanowią dużą część naszych społeczeństw. Teraz, gdy cywilizacja poszła do przodu, gdy nauka poszła do przodu, gdy już wiemy, że bycie gejem, lesbijką, bi czy transseksualistą nie jest chorobą, oni zwyczajnie mogą odetchnąć. Wyjść z domów. Pokazać się. Zamanifestować swoją obecność. I tego samego potrzebują w popkulturze. A póki co dostają wciąż ochłapy, co wynika z badań GLAAD. Popkultura jest dla nich tak samo ważna, jak dla wszystkich pozostałych. Mają swoich ulubionych bohaterów, seriale, książki, komiksy i filmy. Chcą się czuć reprezentowani. Jak to bowiem możliwe, że w serialu, który trwa kilka sezonów i przetaczają się przez niego setki postaci, nie ma ani jednego, dajmy na to, homoseksualisty? Przecież to nie trzyma się sensu, nawet pod względem statystycznym. A nawet gdyby było możliwe, to niby dlaczego tak ma być? Czemu ma stanowić standard, kiedy prawdziwym standardem i jedyną pewną stałością jest właśnie różnorodność. Pod każdym względem. Nie zapominajmy także o tym, że popkultura ma często działanie terapeutyczne. Ilu z Was włącza sobie odcinek Friends, gdy ma chandrę? A kto ma blisko serca jakiegoś bohatera, który pomógł mu wyzbyć się z kompleksów? Popkultura jest w stanie kreować dobre wzorce, jest w stanie pomóc w akceptacji siebie i pogodzeniu się z własną orientacją. Ułatwia proces. Dlatego godna reprezentacja jest tak ważna. Trzeba jednak jasno zaznaczyć, że to nie jest też tak, że problem określania bohatera popkultury głównie poprzez pryzmat orientacji seksualnej dotyczy jedyne jej odbiorców. Z tematem nie radzą sobie także jej twórcy. O ile w przypadku tworzenia postaci heteroseksualnej w dużej mierze nie ma problemów – orientacja jest integralną częścią bohatera/bohaterki, ale nie wpływa na to, kim ona jest i w jaki sposób jest postrzegana. Ma bowiem zbudowaną całą osobowość, a to z jaką płcią idzie do łóżka, nie określa jej jako osoby. Lubi się ją bądź nie za różne, konkretne cechy. Kiedy jednak tworzona jest postać homoseksualna, czy jeszcze trudniejsza bi- lub transseksualna sprawa ma się zupełnie inaczej. Większość scenarzystów nie ma zielonego pojęcia, jak takiego bohatera zbudować i najczęściej kończy się na najgorszym możliwym stereotypowym podejściu. Lesbijki są więc męskie, geje zniewieściali, a biseksualiści moralnie zdegenerowani bądź tak naprawdę nie są biseksualistami, a jedynie mają problem z określeniem swojej ostatecznej (!) orientacji. Tak jakby taka była, co nie jest prawdą. Badacze już dawno doszli do wniosku, że orientacja seksualna osadzona jest na kontinuum i co prawda przejście z jednego końca na drugi jest niezwykle rzadkie, tak przesuwanie się po trochu raz w jedną, a raz w drugą stronę już jest całkowicie naturalne i powszechne (zainteresowanym odsyłam do książki Seksualność człowieka autorstwa Bancrofta). Wracając – twórcy robią to źle. Zamiast koncentrować na tym, że tworzony bohater jest homoseksualny, należałoby zrobić dokładne to samo, co przy pisaniu postaci z drugiej strony barykady – przyjąć, że orientacja jest integralną częścią jego jestestwa i ruszyć dalej. Wymyślić osobowość, stworzyć portret psychologiczny, zbudować bohaterowi przeszłość i zastanowić się nad tym, jakie może mieć marzenia. Czy dana orientacja może mieć wpływ na to, jakie doświadczenia się ma jako człowiek? Oczywiście. Ale czy stanowi o tym, jakim jest człowiekiem? Nie. To wszystko można spokojnie określić mianem błędnego koła – beznadziejnie napisani homoseksualiści drażnią widzów, którzy nie są w stanie dostrzec w nich nic więcej poza orientacją. Więc krytykują postać właśnie za to, bo wydaje się to być przyczyna tego, że bohater jest taki nieznośny. Krytyka widzów przenosi się na wyższe poziomy – nie zapominajmy, że głównym celem wszystkich twórców jest zarabianie pieniędzy – i rodzi się pytanie: skoro widzowie nie chcą homoseksualistów, to może ich nie piszmy albo róbmy to w bezpieczny sposób. Bezpieczny sposób oznacza albo stereotypowe podejście, albo postać z trzeciego planu, albo uśmiercenie jej w niedalekiej przyszłości (odsyłam do TEGO tekstu). I cała sprawa zaczyna się od nowa. Co więc należałoby zmienić, żeby sytuacja uległa poprawie choć w jakimś stopniu? Kluczem do sukcesu jest oczywiście wiedza i poszerzanie horyzontów, nauka zrozumienia dla inności i tolerancja. Porzucenie stereotypów i głębokiego strachu przez zmianą znanej i komfortowej rzeczywistości. Nic z tego nie jest jednak proste, a wszystko wymaga wysiłku i wyjrzenia poza czubek własnego nosa, dlatego też przez długie lata nie wróżę znaczącej zmiany na lepsze. Warto jednak pamiętać, że przerażenie faktem, że w Gwiezdnych wojnach może pojawić się homoseksualista (no nareszcie!) świadczy tylko o osobie przerażonej. Nie warto i nie powinno się wyciągać szeroko zakrojonych wniosków o ogóle fanów, bo to byłoby bardzo niesprawiedliwe. Popkultura musi dostosowywać się do ciągle zmieniającej się rzeczywistości, bo stanie w miejscu oznacza jej koniec. My jako jej konsumenci, fani i obserwatorzy mamy do wyboru albo podążać za nią i cieszyć się jej rozwojem, albo narzekać, że „kiedyś to było lepiej” i ciągle pienić się w internetowych dyskusjach. Co prawda pieniacze mogą spać bezpiecznie, bo Elsa z filmu Frozen jeszcze długo nie będzie lesbijką, ale nadejdzie dzień, gdy obudzimy się właśnie w takiej rzeczywistości. Jeśli Donald Trump został właśnie prezydentem Stanów Zjednoczonych, to cóż, teraz już wszystko jest możliwe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj