Rebecca Bunch jest wyjątkowo utalentowaną panią prawnik. Biją się o nią najlepsze nowojorskie kancelarie, za to amanci okazują skrajny pacyfizm. Kiedy kobieta wpada na wakacyjną miłość sprzed lat, postanawia porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się na kalifornijską prowincję, w której mieszka jej były chłopak. Zgodzę się, że do tego momentu opowieść brzmi jak baza do standardowej komedii romantycznej. Dziewczyna przystosowuje się do otoczenia, do którego nie pasuje. Skrywa powody swojej przeprowadzki i knuje, jak zbliżyć się do swojej młodzieńczej sympatii. Zrozumiem wasz jęk zawodu, kiedy dodam, że serial został zrealizowany w pstrokatej konwencji musicalu. Zanim uciekniecie w popłochu, stwierdzając, że to nie może być wasza bajka, spróbuję Was przekonać, żebyście powstrzymali swoje uprzedzenia. Moim pierwszym i wydaje mi się, że całkiem istotnym argumentem, jest fakt, że ja też nie szaleję na punkcie filmowych musicali.

Czemu pokochałem ten serial?

Przypomnijcie sobie szkolne lata i nauczycielkę, która swoją miłością do prowadzonego przedmiotu sprawiała, że ameba wydawała się najbardziej interesującym stworzeniem we wszechświecie. Ludzi z zamiłowaniem do tego, co robią, wyczuwa się intuicyjnie. Wobec Crazy Ex-Girlfriend nie trzeba wytężać szóstego zmysłu. Wystarczy dotrzeć do wywiadu z twórczyniami i dowiedzieć się, z jaką determinacją zabiegały o swój pomysł. ‌Rachel Bloom skończyła kurs w Tish School of the Arts –szkołę, która wykształciła Micheala C. Halla czy Mahershala Aliego. Dyplom z prestiżowej placówki nie sprawił, że nagle zasypała ją lawina ofert pracy. Była jednym z wielu absolwentów usiłujących zaistnieć w przesyconym rynku. Wiodła nieszczególnie wystawne życie dokładając swoje trzy grosze do paru telewizyjnych produkcji. Względną rozpoznawalność zyskała dopiero dzięki teledyskom, które wrzucała na YouTube. Na przykład w jednym z nich sparodiowała animacje Disneya śpiewając o średniowiecznej księżniczce zgodnej z historycznymi realiami. Do teledysków dotarła Aline Brosh McKenna odpowiedzialna za skrypt do Diabeł ubiera się u Prady i niezliczonych komedii romantycznych. W głowie scenarzystki kwitł pomysł na musicalowy serial i komiczka wydała się jej świetną kandydatką do roli głównej bohaterki. Kiedy tylko Bloom usłyszała, że stacja CBS chce negocjować wyprodukowanie serialu z nią w roli głównej, anulowała wizytę u dentysty i z dnia na dzień zaangażowała się w projekt. Rola aktorki nie ograniczyła się do samego występu. Zaangażowała się w przygotowywanie scenariusza i w produkcję. Pomysł zaintrygował Showtime (Weeds, The Affair, Californication). Stacja sfinansowała powstanie pilotowego odcinka. Po jego seansie, włodarze kanału telewizyjnego zapewnili, że to, co zobaczyli, było interesujące, ale z projektu rezygnują. ‌Crazy Ex-Girlfriend miało dołączyć do tysięcy produkcji, które gniją w produkcyjnego limbo i już nigdy nie ujrzą światła dziennego. Twórczynie były na tyle pewne wartości swojego projektu, że z uporem maniaka rozsyłały swój odcinek do wszystkich stacji telewizyjnych, jakie tylko przyszły im na myśl. Niestety, pomysł był za każdym razem odrzucany. Czyżby serial rzeczywiście nie podobał się nikomu, jak Los Angeles długie i szerokie? A może stacje telewizyjne obawiały się finansowej klapy? Ewentualnie nikt nie chciał reanimować czegoś, co odrzuciło Showtime. Tak czy owak, producentki pozostały na miesiące z martwym pilotem. Nieoczekiwanie pomysłem zainteresowało się CW. Kanał znany z Plotkary, Pamiętników Wampirów, Nie z tego świata czy seriali o bohaterach DC Comics nie był pierwszym wyborem Bloom i McKenny. Tymczasem dopiero ta stacja zdecydowała się na podjęcie ryzyka i umieszczenie serialu w swojej ramówce.

Musical 2.0

Ryzyko popłaciło. Crazy Ex-Girlfriend stało się perełką w portfolio CW. To nie było drugie autotematyczne Nashville ani pełne coverów Glee. Historia serialu Bloom i McKenny nie jest podporządkowana muzycznej formie. Przeciwnie, stoi na własnych nogach, a dziesiątki oryginalnych utworów dodają jej skrzydeł. W dwóch dotychczasowych sezonach typowych, musicalowych standardów uświadczyłem raptem kilka razy. Dużo częściej słyszałem Boys band z lat dziewięćdziesiątych, natapirowany glam metal czy kawałek w stylu Pixies. Twórcy bawią się kolejnymi konwencjami, nie boją się kiczu ani humoru ryzykownego jak na przewidywania. To wszystko w fantastycznym wykonaniu. Nawet wątki postaci, które występują w tle, dostają swoje kulminacje, a ich odtwórcy – okazję do wokalnego popisu. Większość obsady to aktorzy z nowojorskich teatrów. Moim ulubieńcem z miejsca został Pete Gardner wcielający się w nowego szefa tytułowej dziewczyny. Nie wiedziałem, że widziałem wcześniej jakikolwiek jego występ, ale widać poprzednie role nie dały mu się wykazać. Facet ma w sobie coś rozbrajającego, od niechcenia wykrada skupienie w każdej scenie, w której tylko się pojawia. Nawet to, jakim pójściem na łatwiznę było rozwinięcie jego wątku, nie było w stanie zrzucić Darryla z piedestału. Kiedy pochłaniałem kolejne odcinki (w Polsce dostępne na Netflixie), nie mogłem przestać się zastanawiać, dlaczego to jest takie dobre? Jakim cudem to wszystko trzyma się kupy? Wreszcie zrozumiałem. Jeśli zedrzeć z Crazy Ex Girlfriend grubą warstwę komedii, pozostałby przejmujący dramat. Twórczynie nie traktują poważnie formy swojego show i pozwalają sobie na totalne szaleństwo, ale już do treści podchodzą z absolutnym szacunkiem i powagą. To byłoby aż zbyt proste, wykpić główną bohaterkę i przejaskrawić jej problemy. Aline Brosh McKenna i Rachel Bloom wolały poszukać wytłumaczenia jej zachowania. Jesteśmy partnerami w intrydze Rebekki, ale gdzieś z tam z tyłu głowy zdajemy sobie sprawę, że intencje jej przybycia do sielskiego miasteczka w końcu muszą wyjść na jaw. Daruję sobie podawanie Wam gotowej interpretacji, bo serial zasługuje na to, żebyście odkrywali go sami. Polecam i ręczę, że się nie zawiedziecie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj