Bardzo trudno sprzedać komuś swoje hobby, choćby wydawało się nam najwspanialsze na świecie. Modelarstwo nie jest dla każdego, tak jak nie każdy pasjami ogląda seriale anime. Od czasu do czasu podejmuje się próby przekonania rodziny i znajomych do swojej wspaniałej pasji, lecz przeważnie bywa tak, że im goręcej namawiamy, tym skutki są bardziej opłakane. Motoryzacja nie jest w żadnym razie jakimś szczególnie ekstrawaganckim hobby, jednak nie każdy czuje pociąg do samochodów. Jeździć nimi – owszem, ale znajomość historii motoryzacji pogłębiona o wymienienie wszystkich modeli danej marki z datą produkcji, szczegółami dotyczącymi maksymalnej prędkości, pojemności silnika, kolorem lakieru… To już nie  dla każdego. Jak zatem pokazać auto jako coś więcej niż tylko kawał blachy na czterech kołach? Prezenterom Top Gear udaje się ta sztuka od lat – czasem bardziej, a czasem mniej, jednak pasja prowadzących udzielała się także widzom. Prawda jest oczywista – dopiero trio Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May sprawiło, że Top Gear zaczęli oglądać ludzie, którzy w przypadku samochodów największą uwagę zwracają na ich kolor. Poza tym auta stanowią kolejny z nudnych przejawów codzienności, element obowiązkowy, konieczny do dotarcia do pracy, w dodatku pożerający pieniądze jak skarbonka bez dna. Pragnienie prędkości najczęściej z kolei zostaje zweryfikowane przez stan lokalnych dróg… Ciekawe jest, że można się na motoryzacji kompletnie nie znać, aby świetnie się bawić w trakcie oglądania, jak facet w średnim wieku próbuje zbudować amfibię. A kiedy robi to już trzech panów, jest jeszcze zabawniej. Kolor lakieru to tylko wzmianka, nudne dane techniczne owszem są, ale to nie one stanowią o atrakcyjności programu. Top Gear jest przede wszystkim programem rozrywkowym, a raczej komedią… na kółkach. Kluczem w przyciągnięcia uwagi widzów jest kompromis. Z jednej strony nie może zabraknąć typowo motoryzacyjnych uwag – to jednak ważne, jak dany samochód potrafi szybko jeździć. To ta część przeznaczona dla ludzi, którzy po to oglądają program motoryzacyjny – chcą po prostu czegoś się dowiedzieć. Dla reszty widzów, o ile nie większości, jest druga strona medalu, czyli głupoty i żarty. Powiedzenie czegoś zabawnego automatycznie sprawia, że program chce się oglądać. Robienie bardzo głupich rzeczy dostarcza sporo frajdy, a kiedy prowadzący robią coś, o czym każdy z nas skrycie myślał – hej, a gdyby tak… No, ale nie każdy ma środki finansowe i zwyczajnie możliwość, aby sprawdzić jak daleko poleci Mini Cooper posadzony na rozbiegu skoczni narciarskiej w norweskim Lillehammer. Ciężko się przyznać, ale skrycie chyba każdy uznaje, że o ile pomysł jest nieszczególnie mądry, o tyle ciekawość zwycięża. To właśnie stwierdzenie co by było gdyby jest mottem prowadzących. Co by było, gdyby spróbować przepłynąć z Anglii do Francji amfibią, która po drodze jakimś cudem nie zatonie? Co prawda owszem, zatonie kilka razy zanim przepłynie choćby 50 metrów, ale warto spróbować. Jak więc widać, czasem samochody schodzą na drugi plan, ustępując dziwnym wyzwaniom, które stawiają producenci Clarksonowi i spółce. Albo prowadzącym 24. serii, czyli Mattowi LeBlanc, Chrisowi Harrisowi i Rory’emu Reidowi, którzy nie uratowali programu przed spadkiem oglądalności. Narzekający na przesyt dziwnych pomysłów są zapewne zadowoleni z klasycznej części Top Gear, czyli okrążenia na torze wykonanym w samochodzie za rozsądną cenę przez jakiegoś celebrytę. Aktor wpakowany do zwyczajnego auta to połączenie nieprzewidywalności z pokazaniem możliwości samochodu – najrzetelniejsze wyniki to jednak te w wykonaniu kierowców Formuły 1, którzy do programu wręcz się garnęli. Od czasu do czasu trafiali się też goście, którzy nie mieli prawa jazdy, ewentualnie kierownica była nie po tej stronie. O zwiedzaniu pobocza nie mówiąc. Nie brakuje też w programie zwyczajnych testów samochodów, będących tą typowo motoryzacyjną częścią każdego odcinka (kierowca testowy, Stig, to postać już kultowa). Od czasu do czasu trafia się względnie normalny cenowo samochód, lecz prowadzący Top Gear zawsze lubowali się w ujarzmianiu możliwie najdroższych i najbardziej ekskluzywnych samochodów, jeżdżących po światowych drogach. To z kolei element wprawiający widza w stan lekkiego zadumania, ponieważ większości z tych pojazdów nigdy nie będzie im dane nawet na żywo zobaczyć. A co dopiero się nimi przejechać… Odcinki specjalne to wisienka na torcie Top Gear. Coś, co po prostu trzeba zobaczyć, pomimo kompletnego braku motoryzacyjnej wiedzy, czy wręcz samochodowej ignorancji. Wyprawy po odległych krajach, typu Boliwia czy Patagonia to najlepsze i najzabawniejsze, co oferuje program BBC. Tutaj nie ma mowy o rzetelnych informacjach. Samochody to najczęściej wysłużone pojazdy, mające najlepsze lata za sobą, co oczywiście wiąże ze sobą masę awarii, koniecznych jednak do podtrzymania napięcia. Tak, emocje również są ważne, a tych nie brakuje. Clarkson, Hammond i May uwielbiają się do tego stopnia, że wyzywanie się od idiotów to codzienność, a robienie sobie naprawdę głupkowatych żartów jest stałą częścią Top Gear. To właśnie te żarty są zarazem wadą programu – humor często jest dość rubaszny i mało subtelny, nie brakuje też uwag natury rasistowskiej… Prowadzącym da się jednak wiele wybaczyć. Top Gear za czasów Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda oraz Jamesa Maya to fantastyczny program rozrywkowy, który niby jest o samochodach, ale ogląda się go po prostu dla popatrzenia, jak trzech panów w średnim wieku robi z siebie idiotów – i to celowo. A kiedy coś idzie nie tak i nie jest to wcale dzieło reżysera, zaczyna się prawdziwa zabawa…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj