Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jest świętem rodzimego kina i przyjeżdżający we wrześniu do nadmorskiego miasta widzowie, mogą obcować ze wszystkim, co udało się w ostatnim czasie u nas nakręcić. Można żartobliwie powiedzieć, że festiwal w Gdyni jest przeglądem wojsk i łatwo potem na tej podstawie wyciągać wnioski dotyczące kondycji polskiej kinematografii. Rozmowy o poziomie i jakości musimy jednak odłożyć na później, bo w pierwszej kolejności trzeba rozliczyć się z przyznanymi przez jury Złotymi Lwami, które wywołały zamieszanie w środowisku. Na początku byłem wściekły na większość werdyktów, z czasem jednak przerodziło się to w poczucie żalu i rozczarowania. Być może ktoś słusznie zapyta: "po co drzeć o to koty? Przecież są to tylko nagrody, o których szybko zapomnimy, a większość widzów nie będzie tym specjalnie zainteresowana przy decydowaniu się na pójście do kina". Być może jest to dobre podejście, ale jeśli przez cały tydzień chodzi się od filmu do filmu i zaczyna się sympatyzować z konkretnymi produkcjami i ekipami twórców, to potem na koniec rozstrzygnięcia Konkursu Głównego jest po ludzku przykro, że wybory jury są tak trudne do wybronienia.  Tym bardziej, że to nie pierwszy raz, kiedy gdyńskie jury (w tym roku pod przewodnictwem Jerzego Domaradzkiego) lubi namieszać i przypomnieć nam, że Złote Lwy jeszcze prędko nie odzyskają swojej renomy i trudno będzie brać je na poważnie w przyszłości. 
fot. materiały prasowe

Świat widzi swoje, Polacy swoje

Żebyśmy mieli jasność - ocena filmu zawsze będzie subiektywna i każdy ma prawo do swojego zdania, więc jeśli skład jury jest w stanie uzasadnić swoje wybory, to ma siłą rzeczy dowolność w podejmowaniu takich, a nie innych decyzji. Problem w tym, że Złote Lwy nie pierwszy raz budzą kontrowersje w środowisku i zamiast cieszyć się kinem, znowu ostatniego dnia festiwalu rozmawiamy o pokrzywdzonych końcowymi werdyktami. Jasne, odbieranie sztuki nie jest chłodną kalkulacją i zawsze towarzyszy temu mniejszy lub większy ładunek emocjonalny, ale nawet to niespecjalnie broni tegoroczne decyzje. Zacznijmy jednak od tego, że ponownie w Gdyni trudno było przebić się filmom, które nagradzane były na innych, zagranicznych festiwalach. Przyzwyczailiśmy się już, że film wybrany przed festiwalem do ubiegania się o nominację do Oscara z automatu ma dużo mniejsze szanse na wygranie Złotego Lwa, ale ten rok mieliśmy naprawdę mocny jeśli chodzi o wyróżnienia na arenie międzynarodowej. Gdynia ponownie chce pokazać, że nic sobie z tego nie robi i jeśli ktoś był doceniony w Cannes lub Wenecji, to raczej może zapomnieć o wyjechaniu z Trójmiasta z nagrodą.  Obserwowanie zmagań w Konkursie Głównym jest pewnego rodzaju doświadczeniem, więc nie chodzi o dokonywanie wyłącznie prostych i oczywistych wyborów. Gdybyśmy potrafili wytypować nagrodzonych bez pudła, byłoby zwyczajnie nudno, więc zaskoczenia są wskazane. Rzecz w tym, że przy wybieraniu zwycięzców filmowej rywalizacji, dobrze byłoby mieć przy tym myśl przewodnią, a tutaj bardzo trudno dostrzec w poczynaniach jury konkretny klucz, którym się kierowano. Jeszcze trudniej o rozsądną argumentację w kontekście większości nagrodzonych i spróbuję pokazać, dlaczego. 
Tomasz Woźniczka/Studio Munka SFP

Co znaczy Złoty Lew?

Zacznijmy od filmu, który zdobył najważniejszą statuetkę, czyli Złote Lwy. Silent Twins Agnieszki Smoczyńskiej jest niewątpliwie produkcją wyróżniającą się realizacją i podejściem do opowiadanej historii i chociaż jej poetyka nie zawsze do mnie przemawia, to doceniam jej kunszt. Mamy w Polsce deficyt filmowców, którzy mogą pochwalić się swoim własnym, niepowtarzalnym stylem wypowiedzi, więc nawet jeśli osobiście daleki byłbym od nagrodzenia tego filmu, to jestem w stanie zrozumieć ten wybór. W stawce było jednak kilka znacznie lepszych produkcji - Chleb i sól Damiana Kocura oraz IO od Jerzego Skolimowskiego. Nie jestem też fanem tego drugiego tytułu, ale to przecież film bardzo ważny i skrojony pod to, by taką nagrodę otrzymać. Historia sióstr Gibbons w filmie Smoczyńskiej jest przejmująca i świetnie nakręcona, ale losy tytułowego osiołka w filmie Skolimowskiego mają znacznie bardziej globalny charakter. Utkano w IO metaforę uderzającą w kondycję całego naszego gatunku ludzkiego, wywołując konkretne reakcje u widowni. Możemy spierać się na argumenty i noty liczbowe, ale w ogólnym uzasadnieniu Silent Twins wypada gorzej niż dwa wymienione wyżej tytuły, które nie otrzymały nawet Srebrnego Lwa. Statuetka trafiła do Filipa w reżyserii Michała Kwiecińskiego i chociaż zgadzam się, że to pozytywne zaskoczenie, to jednak umówmy się - nagrodzono kolejny film historyczny promowany przez TVP, a odrzucono tytuły nagradzane w Cannes i Wenecji. Mniej kontrowersji jest przy wyborach aktorskich, bo tutaj ocena konkretnych kreacji jest trudniejsza i zawsze jest bardzo duża konkurencja. Nagrodę za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą otrzymała Dorota Pomykała za Kobietę na dachu, co nikogo raczej nie oburzyło i większość była zgodna, że to dobra decyzja. Natomiast za drugoplanową rolę żeńską doceniono występującą w Iluzji Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik. Jest to dobra rola, ale szczerze mówiąc nie zapada w pamięci, podobnie jak sam film, który był jednym z najsłabszych z tegorocznego Konkursu Głównego. Wybór więc trudno zrozumieć w sytuacji, gdy jest tak mocna konkurencja w postaci Sandry Drzymalskiej (Filip lub IO), Caroline Hartig (Filip), a szczególnie Marii Pakulnis za rolę w filmie Johnny. Za pierwszoplanową rolę męską nagrodzono Piotra Trojana za udział w filmie Johnny. To był bardzo dobry występ i rozumiem, że może tym razem chciano dać komuś innemu szansę i dlatego Dawid Ogrodnik za rolę Księdza Kaczkowskiego obszedł się smakiem, ale osobiście wybrałbym Eryka Lubosa za film Tata lub Eryka Kulma z Filipa, bo to była kreacja hipnotyczna i zdecydowanie bardziej zniuansowana. Za drugoplanową rolę męską nagrodzono Grzegorza Przybyła za Strzępy i jest to prawidłowa decyzja, chociaż osobiście wybrałbym Andrzeja Seweryna za Śubuka.
fot. Robert Jaworski
Słusznie kontrowersje wywołał też wybór Jacka Bławuta (Orzeł. Ostatni patrol) za najlepszą reżyserię. Nawet nie dlatego, że źle się spisał, bo udało mu się stworzyć ciekawy film historyczny, ale no właśnie - ciężka praca zaowocowała tylko bardzo solidnym efektem i zdecydowanie byli lepsi. Jego konkurencją byli wspomniani Damian Kocur i Agnieszka Smoczyńska, ale też takie nazwiska jak Jerzy Skolimowski, Anna Jadowska, Wojciech Smarzowski, Lech Majewski, a nawet Xawery Żuławski. Nadali swoim filmom autorskie sznyty i mniej lub bardziej zachwycali kreatywnością. Bławuta można oceniać pozytywnie za włożony wysiłek, ale teraz będzie się raczej deprecjonować jego zasługi, bo zwyczajnie na tę nagrodę zasłużyli inni. Trudno powiedzieć jakie tutaj względy decydowały i mogę mieć tylko nadzieję, że wyłącznie filmowe. Przy okazji Orła. Ostatniego patrolu kontrowersje wywołała też statuetka za najlepszą charakteryzację. Dariusz Krysiak zdobył nagrodę za właśnie ten film i Filipa. I ja się pytam - gdzie tam potrzebna była wymagająca charakteryzacja, prócz oczywiście brudu i włosów ustawianych pomadą? Czemu nie doceniono niesamowitej charakteryzacji Pakulnis i Ogrodnika w filmie Johnny? Czemu nie wygrał Śubuk, w którym aktorzy byli odmładzani i postarzani, bo akcja dzieje się na przestrzeni wielu lat? Czemu nie Brigitte Bardot cudowna, gdzie mamy kolorowy barwny świat i aktorów wcielających się w słynne filmowe tuzy sprzed lat? Właśnie takie decyzje jak ta, rzutują potem na brak wiarygodności i prowokują do tworzenia nieprzyjemnych teorii spiskowych dotyczących argumentów, które stały za nagradzaniem filmów historycznych kosztem innych projektów. Już na tym etapie trudno brać Złote Lwy na poważnie, a to przecież jeszcze nie koniec. Powiedzmy sobie wprost - Chleb i sól od Damiana Kocura zostało dosłownie skrzywdzone przez jury. Pomińmy, że to najlepszy film w całej stawce, bo każdy może mieć swoje zdanie, ale brak choćby jednej nagrody? Kocur nie otrzymał nawet wyróżnienia za najlepszy debiut lub drugi film, chociaż w tym roku był zdecydowanie najlepszy ze wszystkich wykonujących jego zawód. Beata Dzianowicz zrealizowała znakomite Strzępy i za nie dostała statuetkę za najlepszy debiut, ale nie mogę odrzucić myśli, że było to trochę naciągane, bo reżyserka zrealizowała już wcześniej kilka dokumentów. Pominięto młodego, niezwykle utalentowanego i bardzo perspektywicznego twórcę, chociaż wykonał wybitną pracę reżyserską. Kusi więc zadać pytanie, czy film pokazujący nieco mniej korzystnie polską prowincję, specjalnie został pominięty?
fot. materiały prasowe TVP

Pozytywów kilka i co dalej?

Na koniec trzeba oddać sprawiedliwość w kilku kategoriach, w których dokonano wybory rozsądne i niebudzące żadnych kontrowersji. Za scenariusz nagrodzono Jacka Lusińskiego i Szymona Augustyniaka, którzy wkurzyli się na system i napisali Śubuka. Wypadało też nagrodzić Silent Twins za muzykę i scenografię oraz Martę Stalmiarską za najlepszy debiut aktorski. Aktorka wystąpiła w wielu gdyńskich filmach i były to jej pierwsze role w karierze, więc niewątpliwie objawił się wielki talent i zasłużyła na swoje wyróżnienie. Dobrze też, że Złoty Pazur trafił do filmu Żuławskiego zatytułowanego Apokawixa, ale więcej o tym projekcie i jego znaczeniu dla polskiego kina porozmawiamy przy innej okazji. Widzowie też mieli okazję wybrać swój ulubiony film i wybór padł na Johnny'ego, co nie jest zaskoczeniem, bo to obraz skrojony pod zachwyty publiczności. Nie jest to już jednak trafna decyzja jury, tak samo jak nagroda przyznana przez dziennikarzy. Wspólnie zdecydowaliśmy, że powinna trafić do Chleba i soli, kierując się chyba właśnie tym, by wygrał film najlepszy pod każdym względem, także pod kątem poruszania ważnej tematyki. Jest zatem coś przy festiwalu w Gdyni, co niepokoi środowisko filmowców od kilku dobrych lat. Nie chodzi o wybór jedynej słusznej drogi w typowaniu zwycięzców, bo przy ruchomych obrazach nie jest to zwyczajnie możliwe. Przy Złotych Lwach mamy jednak do czynienia z czymś, co w sposób niebezpieczny kieruje nas w stronę polityki, która ze sztuką nie ma wiele wspólnego. Za dużo mamy ostatnio kontrowersji (a przy 47. edycji szczególnie), by przejść obok tego obojętnie. Szkoda w tym wszystkim wielu znakomitych artystów, bo chociaż poziom tegorocznej Gdyni nie był specjalnie wysoki, to jednak kilka perełek wróci do domów z pustymi rękami. Być może ludzi kina ważniejsze są dobre opinie widzów i sam akt twórczy, ale dobrze byłoby mieć w naszym kraju festiwal, którego nagrody możemy brać na poważnie. Wysoka renoma przydałaby się potem w promowaniu filmów i zachęcaniu widzów do tłumnego odwiedzania kin, a przecież mamy z tym teraz olbrzymi problem. Jeśli w tym temacie nic się nie zmieni, to będzie ze szkodą dla polskiego kina. Po prostu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj