Rok dwutysięczny. Pluskwa milenijna przestaje budzić niepokój największych mitomanów, a człon „cyber” wciąż brzmi całkiem nowocześnie. W studiu Warner Bros. trwają castingi do filmu na motywach bijącej rekordy popularności serii książek. Tysiące drobnych, ciemnowłosych i brytyjskich chłopców wygłasza kwestie, ale żaden nie odpowiada Chrisowi Columbusowi. Reżyser kręci nosem, gdyż od samego początku miał na oku idealnego odtwórcę roli. Nieważne, jak radzili sobie młodzi kandydaci - żaden według reżysera nie mógł równać się z Danielem Radcliffem. Columbus zauważył go w miniserialu BBC o Davidzie Copperfieldzie. Chłopiec zagrał tam w krótkiej sekwencji, opowiadającej o młodym iluzjoniście. Skojarzenie było dla Columbusa tak oczywiste, że z miejsca zwrócił się do rodziców aktora, wciąż będącego przecież dzieckiem. Niestety dla reżysera, państwu Radcliffe nie uśmiechał się rozpisany na prawie dekadę kontrakt. Bardziej nawet niż bolesną separację od syna, oznaczałby podporządkowanie jego kariery roli, z którą już zawsze byłby kojarzony. Poza tym, słyszało się o losach dziecięcych gwiazd, takich jak dobijający wówczas 20-tki Macaulay Culkin, bohater jednego z poprzednich familijnych hitów Columbusa. Młodzi aktorzy, pod wpływem ciążącej na nich presji, bezpowrotnie tracili dziecięcą niewinność i nie potrafili sobie poradzić z nagłym nadejściem sławy i majątku. Reżyser pozostał nieustępliwy. Uparł się, że rola chłopca z blizną w kształcie błyskawicy jest przeznaczona Radcliffowi. Pod wpływem jego zapewnień, rodzice wreszcie zgodzili się na kontrakt.
Źródło: Warner Bros.
Przy roli rozpisanej na osiem filmów trudno jednoznacznie określić jakość występu. Dla widzów, którzy śledzili, jak Radcliffe z chłopca zamienia się w młodego mężczyznę, twarz aktora wprost zlała się z wizerunkiem Harry’ego Pottera. W pierwszych dwóch filmach z serii, jedynych, które reżyserował Columbus, dziecięca obsada była poprowadzona w sposób mistrzowski. Zarówno Radcliffe, jak i towarzyszący mu Rupert Grint i Emma Watson, byli w swoich rolach uroczy i rezolutni. Od trzeciej odsłony cyklu, Harry Potter and the Prisoner of Azkaban, zmienił się ton opowieści i od aktorów zaczęto oczekiwać więcej – Radcliffe stracił dziecięcy urok i musiał pokazać jakość swojej gry. Na jego szczęście, reżyserski stołek zajął Alfonso Cuarón, który odpowiadał zarówno za familijną Małą Księżniczkę, jak i bezkompromisowe Y tu mamá también. Harry zmagał się nie tylko z demonicznymi Dementorami, ale przede wszystkim z nowymi szczegółami na temat śmierci jego rodziców. Zaszła w nim wielka zmiana, co Radcliffe pokazał wręcz brawurowo. Na pewno nie przeszkodziła mu w tym śmietanka brytyjskich aktorów, którzy przewijali się przez filmową serię. Tytułowym Więźniem Azkabanu był Gary Oldman. W innych rolach wystąpiły tak wielkie nazwiska, jak: Emma Thompson, Ralph Fiennes, Maggie Smith, Alan Rickman czy Kenneth Branagh. Takich tytanów, a zarazem źródeł aktorskich inspiracji Radcliffe’a i jego kolegów z planu, było o wiele więcej. Wszystko więc zapowiadało, że Cudowny Chłopiec będzie się rozwijał bez żadnych komplikacji. Niestety, wszelkie obawy rodziców aktora, towarzyszące jego zaangażowaniu w ramach projektu, znalazły swoje odzwierciedlenie w alkoholizmie Radcliffe’a. Ambitny młodzieniec chciał udowodnić swoje możliwości, występując w niezależnym December Boys i w sztuce Equus. Występ w tej ostatniej, chociaż artystycznie udany, został zapamiętany przede wszystkim jako eksces – Radcliffe miał przez dziesięć minut występować przed publicznością całkiem nago.
Źródło: Warner Bros.
Radykalne zerwanie z wizerunkiem grzecznego chłopca, grającego takoż grzecznego czarodzieja, nie podobało się producentom. Występ w Harry Potter and the Half-Blood Prince sam aktor określił jako „wielką, aktorską pomyłkę”, dodając, że nie jest w stanie oglądać tego filmu i że alkoholizm wpłynął na jego marną, aktorską kondycję. Były dni, gdy Radcliffe grał na kacu, chociaż nigdy nie zdarzyło mu się pić na planie. W wielu wywiadach podkreślał, że jego uzależnienie nie miało nic wspólnego z atmosferą podczas produkcji czy jakiejkolwiek spoczywającej na nim presji. Występy w piątej i szóstej odsłonie Harry’ego Pottera zostały przez krytyków przyjęte najsłabiej z całego cyklu. Oceny były surowsze, bo i pozbawione dotychczasowego, protekcjonalnego podejścia do młodej gwiazdy. W roli Harry’ego Pottera zrehabilitował się w dwuczęściowej ekranizacji Insygniów Śmierci. Dopiero podczas premiery finału serii, w którym zagrał w stanie abstynencji, Radcliffe zaczął otwarcie mówić o swojej chorobie. Występ spotkał się z ciepłym przyjęciem, a Radcliffe mógł na dobre oderwać się od Pottera. Rola owdowiałego prawnika, Arthura Kippsa, w kostiumowym horrorze The Woman in Black była dla niego pierwszą dużą kreacją po Potterze. Długi płaszcz, którym przez większość filmu okryty jest Kipps, może budzić skojarzenia z szatami wyjściowymi ucznia Hogwartu, ale na tym jakiekolwiek konotacje się kończą. Młody aktor świetnie sprawdził się w swojej roli i skutecznie zaprezentował światu swoje drugie, mroczniejsze oblicze. Kolejny występ był jeszcze lepszy. W komedii romantycznej o tytule What If, niezbyt fortunnie przetłumaczonym przez polskich dystrybutorów na What If, Radcliffe wcielił się w nieco cynicznego Wallace’a, który odkrywa swoje romantyczne oblicze w konfrontacji z uroczą Chantry. Ta jednak związana jest z wziętym prawnikiem, przy którym Wallace wypada cokolwiek mało porywająco. Fabuła brzmi schematycznie, ale nie dajcie się zwieść – to komedia romantyczna, w brytyjskim tego słowa znaczeniu. Splot słów „komedia” i „romantyczna” nie jest więc oksymoronem, a miłosne podboje Radcliffe’a śledzi się z autentycznym rozbawieniem. Po udzialew nowofalowej, brytyjskiej komedii przyszła pora na mojego osobistego faworyta w aktorskim dorobku omawianego dziś aktora - główną rolę w horrorze Horns, opartym na prozie syna Stephena Kinga, Joe'go Hilla. Rola radiowego didżeja, któremu ni stąd ni zowąd wyrastają rogi, była niebywale efektowna. Film balansuje na granicy horroru z dramatem i czarną komedią, a jego gwiazda odnajduje się w każdej z tych konwencji, tworząc kreację niepokojącą, zabawną i w tym wszystkim dającą się lubić. Nie każdy przyjął tę produkcję tak entuzjastycznie, ale choćby dla zobaczenia niegdysiejszego odtwórcy roli Harry’ego Pottera w absolutnej antytezie tego bohatera warto po Rogi sięgnąć i samemu wyrobić sobie opinię.
Źródło: Dimension Films
Zarówno w roli Ginsberga w Kill Your Darlings, jak i jako współtwórca serii Grand Theft Autor w telewizyjnym The Gamechangers, Radcliffe nie przestawał bawić się swoim wizerunkiem. Widzieliśmy go w charakteryzacji, w której trudno go było rozpoznać, niemniej jednak czasami potteromaniacy łapali się na wabik w postaci, dajmy na to, okularów, które założył w Na śmierć i życie. Zwabieni czytelną analogią, otrzymywali coś zupełnie innego. Wówczas albo odchodzili z jękiem zawodu, albo odnajdywali się w czasie seansu filmu, do którego nigdy nie sięgnęliby, gdyby nie wystąpił w nim ich idol. Jasne, Victor Frankenstein okazał się efektowną klapą, ale już sam występ w roli Igora, groteskowego pomocnika tytułowego bohatera, był ciekawym pomysłem i dowodem na to, że Daniel Radcliffe łaknie odmiennych doznań aktorskich. W Imperium wciela się w tajniaka, który wkracza w szeregi amerykańskich ekstremistów, a w roli w Swiss Army Man Radcliffe gra naprzeciw wydających dziwne odgłosy zwłok, z którymi zaprzyjaźnia się rozbitek. I z którymi wyrusza we wspólną przygodę. Wykorzystując je jako motorówkę. Spróbujcie tylko odmówić odtwórcy tej roli pokładów odwagi. I wiecie co? Z tą siłą i potrzebą zaskakiwania widza kojarzy mi się dzisiaj Daniel Radcliffe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj