Jest takie miejsce przypominające zwyczajny bar. Nieświadomi niczego ludzie nie spędzają tam jednak beztroskich chwil, a raczej pełne grozy minuty. Witajcie w Quindecim, miejscu decydującym o życiu swoich klientów… po śmierci.
Wszystko zaczęło się od krótkometrażówki pod tytułem
Death Billiards, biorącej udział w konkursie dla młodych animatorów w 2012 roku. Ten króciutki film wraz z innymi trzema produkcjami zgarnął dotację rządową, czego skutkiem było powstanie 12-odcinkowego serialu Death Parade (2015). Czy słusznie? Jak najbardziej – studio Madhouse nie roztrwoniło nagrody, tworząc anime oryginalne, a także znakomite po względem technicznym. Namawiam także gorąco na obejrzenie
Death Billiards. To tylko 25 minut, a widz spokojnie rozważy, czy warto na dłużej pozostać w Quindecim.
A co do Quindecim – ludzie tam trafiający nie pamiętają, skąd właściwie się tam wzięli. Ot, weszli i tyle. Ale gdzie byli przed chwilą? W dodatku nie znają swoich imion. Część gości wpada w przerażenie, inni stają się agresywni w stosunku do pracowników baru, a jeszcze inni, cóż, domyślają się, gdzie tak właściwie się znaleźli. Witajcie w przedsionku nieba i piekła, choć w tej obcej i egzotycznej nam wersji – czy dusza danego gościa wpadnie otchłań i zniknie na zawsze, czy dostąpi radości reinkarnacji? Quindecim to miejsce, do którego trafiają dusze zmarłych wymagające osądzenia (zawsze w parach). Sędzią w tym sporze jest barman, Decim, którego zadaniem jest za pomocą różnych gier zmusić zmarłych do pokazania swojego prawdziwego oblicza i tym samym osądzić ich sprawiedliwie. Co zresztą wcale nie jest takie łatwe. Do baru Decima trafia też bezimienna kobieta, którą wyróżnia zdecydowanie jeden fakt – pamięta, że umarła. Jak ją wobec tego osądzić? Czarnowłosa dama zostaje z braku innego wyjścia z Decimem i pomaga mu w rozstrzyganiu gier decydujących o dalszym losie dusz gości.
Chyba żadne anime nie wzbudziło w widzach za sprawą swojej fabuły tak odmiennych wniosków i spostrzeżeń. Już dwa pierwsze odcinki, będące jedną historią, poróżniły wszystkich równo i sprawiedliwie. Mamy tutaj małżeństwo, dość skłócone, a gra Decima obnaża ich kłamstwa do końca. Ale czyżby? Czy wyrok, który potem zapada jest sprawiedliwy? Rzadko się zdarza, że po obejrzeniu czegokolwiek człowiek wciąż siedzi i rozmyśla nad dramatycznym losem fikcyjnych postaci. Na szczęście klimat, choć tematyka jest ponura, nie oznacza, że widzowie będą bliscy depresji. Wielką zaletą Death Parade jest ciągłe zaskakiwanie widza – są tu odcinki lekkie jak piórko, wręcz sympatyczne. Są te typowo komediowe, ale są też niezwykle dramatyczne, pełne kłamstw i łez, a także te niewymownie smutne. To wszystko jest nam serwowane ociupinka po ociupince, nie grozi więc widzowi, że w końcu przeje mu się zbyt ciężki klimat fabuły. Siłą Death Parade są też bohaterowie.
Kurokami no Onna, dosłownie
czarnowłosa kobieta, to postać cudownie dopasowana do Decima, barmana, któremu wydaje się, że wystarczy znać wspomnienia gości baru (nie całe…) i już można ich osądzać. Na szczęście nasza bohaterka jest człowiekiem, nie bytem zesłanym przez Boga, by osądzać zmarłe dusze. Ona na wiele spraw patrzy zdecydowanie inaczej i powoli uświadamia Decimowi, że świat nie jest wcale taki prosty i czarnobiały, jak to pozornie wygląda. Z góry uprzedzam – żaden wątek romantyczny tu nikomu nie grozi. Raczej bardzo ciekawa przyjaźń, ponieważ Decim jest poważny i małomówny, a jego uśmiech to rzadko spotykany widok. Czarnowłosa kobieta wpływa na barmana także pod tym względem. Innym barmanem-sędzią jest Ginti, zdecydowanie pomylony narwaniec, który nie bawi się w subtelności. Przez chwilę będziemy śledzić jego bar oraz Mayu Aritę, dziewczynę, która także trafia na osądzenie (wraz ze swoim idolem, piosenkarzem Haradą). Ich historia to zdecydowanie ten weselszy wątek, choć nie do końca… Nie można nie wspomnieć o dwóch najbardziej niezwykłych postaciach – Nonie, szefowej wszystkich sędziów, nadzorującej ich pracę oraz Oculusie, będącego z kolei przełożonym Nony, twórcą systemu arbitrażu oraz istotą umiejscowioną w hierarchii zaraz po Bogu. Oboje kryją więcej tajemnic, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Grafika jest przepiękna, dynamiczna, popisem animacji jest też opening, który jest chyba najbardziej szalonym teledyskiem w dziejach anime, Czołówka jest tak wesoła, że niepewny widz zaczyna myśleć, iż zabrał się za oglądanie komedii. Ending to już zdecydowanie smutniejsza melodia… A co do melodii – soundtrack z Death Parade jest jednym z najładniejszych, jakich zdarzyło mi się słuchać. Warto zapamiętać nazwisko twórcy – to Yuuki Hayashi. Muzyka jego autorstwa do innego anime,
Haikyuu!! (polecam gorąco, rewelacyjna seria sportowa o siatkówce) jest także wyjątkowo dobra, więc to nie przypadek. Soundtrack z Death Parade wiele zyskuje przy przesłuchaniu osobno, ponieważ utwory w serii są mocno przycięte. Jeżeli ktoś kocha jazz, a także przejmujące fortepianowe utwory, będzie szczególnie zadowolony.
Dylematy moralne w pięknej oprawie – tak można najkrócej określić Death Parade. Rozwiązanie zagadki przeszłości Czarnowłosej kobiety to jeden z najbardziej poruszających momentów, jakie zdarzyło mi się widzieć w anime. Warto zatem odwiedzić Quindecim, ponieważ tak skłaniających do zadumy produkcji jest zdecydowanie za mało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h