Zielony Rycerz. Green Knight to wspaniałe widowisko wyreżyserowane przez Davida Lowery'ego z Devem Patelem w roli głównej. Co stało za tą wizją? Jakie sceny powstały, ale nie zobaczymy ich w filmie? Zapytaliśmy o to obu panów podczas naszego wirtualnego spotkania.
DAWID MUSZYŃSKI: David, kiedy wpadłeś na pomysł, by tekst w tłumaczeniu J.R.R. Tolkiena zamienić na scenariusz filmowy i by tę legendę o Zielonym Rycerzu przenieść na duży ekran?DAVID LOWERY: Powiem szczerze, że nigdy nie marzyłem o stworzeniu filmu fantasty czy tym bardziej filmu osadzonego w średniowieczu, o rycerzu, który wyrusza na misję. Zawsze interesowały mnie inne historie i inne kino. Jednak w marcu 2018 roku nagle naszła mnie taka myśl, że w sumie nigdy nie wyreżyserowałem czegoś, co przyciągnęłoby nastoletniego mnie. Jako dziecko uwielbiałem filmy typu Willow, Pogromca smokówczy Władca Pierścieni. Historie z przygodą w tle. Pomyślałem więc, że fajnie by było zmierzyć się z taką materią. Poznałem Pana Gawena i Zielonego Rycerza na studiach i uznałem, że będzie świetnym materiałem na film. Zwłaszcza że kino jakoś chętnie po niego nie sięgało. Przeczytałem go jeszcze raz i zacząłem pracę nad scenariuszem. Wtedy zorientowałem się, że to będzie wyzwanie dużo trudniejsze, niż zakładałem. To jest wspaniały tekst, do którego trzeba podchodzić z szacunkiem. Nie można za mocno go zmieniać.
Opowieść można zinterpretować na kilka sposobów. Dev, tak się zastanawiam, o czym był ten tekst twoim zdaniem, gdy przeczytałeś go po raz pierwszy?DEV PATEL: Dla mnie była to historia o dojrzewaniu młodego człowieka, który postanawia wziąć los w swoje ręce. Chce zasłużyć na miejsce przy okrągłym stole. Pokazuje także zderzenie oczekiwań z rzeczywistością. Zobacz, w jaki sposób podchodzi do swojej misji. Jest w tym coś wręcz romantycznego. I gdy tylko rozpoczyna podróż, jest z tej wizji odzierany. Kawałek po kawałku. Aż nic mu już nie zostaje. To mnie właśnie zainteresowało w tym tekście. To, jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się, by osiągnąć cel. Gawain trzyma się kurczowo swojej dumy, która nie pozwala mu zawrócić i poniekąd zmusza go do wykonania zadania. Ten bohater pokazuje nam prawdziwe znaczenie słowa honor, czyli czegoś, co w obecnych czasach jest bardzo rzadkie.
Widać było, że na początku podchodzisz do niego jak do typowego nastolatka. Takiego średniowiecznego lekkoducha.
DEV PATEL: Budowanie tej postaci było dla mnie bardzo dużym wyzwaniem. W sumie budowanie jakiejkolwiek postaci jest dla mnie ogromnym wyzwaniem i źródłem strachu.
Czemu?
DEV PATEL: Wynika to z tego, że jestem aktorem amatorem. Nie mam wielkiego przygotowania. Nie skończyłem żadnej szkoły. Gdy wchodzę na plan, zawsze mam obawy, że nie podołam i że mój wrodzony talent tym razem nie wystarczy. Zaczynam więc desperacko budować bohatera ze skrawków informacji, jakie mam na jego temat. W tym wypadku była to scena, gdy budzi się rano poza domem i stara się do niego wrócić, tak by matka go nie spostrzegła. Taka typowa sytuacja, jaką wielu nastolatków przeżyło. Wchodzi więc do domu, łapie, co mu wpadnie ze stołu, by zjeść czy się napić, po czym zmierza do swojego pokoju. Zmęczony i pewnie skacowany. Ta scena jakoś pomogła mi wejść w buty Gawaina.
Czyli w bardzo współczesny sposób podszedłeś do średniowiecznego bohatera.
DEV PATEL: Wyszedłem z założenia, że nasza mentalność niezbyt się zmieniła. Młodzi ludzie zawsze lubili się zabawić i pewnie wstydzili się pokazać po takiej nocy swoim rodzicom. To jest moim zdaniem bardzo uniwersalna rzecz. Do tego każdy z nas musi zmierzyć się z wyzwaniami w swoim życiu, które czegoś nas uczą. Gawain akurat uczy się wszystkiego w bardzo bolesny sposób podczas podróży. Nie dostaje taryfy ulgowej. Akurat w tym aspekcie jestem do niego bardzo podobny. Ja też od życia nie raz dostałem ostro po tyłku (śmiech).
DAVID LOWERY: To jest jedna ze zmian, którą wprowadziłem do oryginalnego tekstu. W poemacie Gawain był człowiekiem bardzo cnotliwym i czystym. Jednak uznałem, że musimy mu dać kilka skaz, by był bardziej rzeczywisty dla widzów.
Ale to nie jedyna zmiana.
DAVID LOWERY: To prawda. W poemacie on już był rycerzem. Uznałem jednak, że ciekawsze będzie pokazanie drogi od zera do bohatera. Podkreśliłem, jak bardzo mu na tym rycerstwie i zdobyciu szacunku w oczach Króla Artura zależy.
Gdy w filmie pojawia się postać mówiącego lisa, odniosłem wrażenie, że jest pewnego rodzaju nawiązanie do Antychrysta Larsa von Triera. Takie było twoje zamierzenie czy to nadinterpretacja z mojej strony?
DAVID LOWERY: Świetnie, że to wyłapałeś i tak skojarzyłeś, bo taki był mój zamiar. Uwielbiam Antychrysta i bardzo chciałem do niego nawiązać. Do tego jestem ogromnym fanem gadających lisów w filmach. Kocham Fantastycznego Pana Lisa Wesa Andersena i postanowiłem tę moją miłość zaimplementować do tekstu. W oryginale ta postać jest człowiekiem, jednym ze służących na zamku. Jednak nie chciałem wprowadzać kolejnej ludzkiej postaci na tym etapie opowieści, więc postanowiłem dokonać pewnej zmiany. A że jest to film również fantasy, to mogłem sobie na to pozwolić. Tym samym spełniłem swoje marzenie, dołączając do grona filmów o gadających lisach (śmiech).
Dużo kosztowało to marzenie, bo lis musiał być wygenerowany komputerowo. Jak już rozmawiamy o zmianach i walce z marzeniami – długo zmagałeś się sam ze sobą, by nie zrobić z tego kina akcji?
DAVID LOWERY: Robiąc adaptację, zawsze dokonuję zmian jako twórca, bo są one konieczne. Książka czy poemat rządzą się innymi prawami niż film. Na przykład z ogromnym bólem serca musiałem zrezygnować z pięknie opowiedzianego polowania króla, bo po prostu nie pasowało mi do całego konceptu scenariusza. Wybijałoby widza z rytmu. Musiałem znaleźć balans pomiędzy oddaniem hołdu oryginalnemu tekstowi a zadowoleniem widzów w kinie. Na pewno wiele osób będzie niezmiernie wkurzonych na zmiany, jakie poczyniłem w tekście, ale były one moim zdaniem konieczne.
Zmiany czyniłeś do samego końca. Jest kilka scen, które nakręciłeś, ale nie załapały się do finałowej wersji filmu.
DAVID LOWERY: I tu możemy wrócić do twojego pytania o akcję. Ja uwielbiam filmy, w których dużo się dzieje. Praca nad nimi daje wielką frajdę. Jednak lubię też filmy, w których dominuje cisza i spokój. Ten film właśnie tego potrzebował. W żadnym momencie kręcenia go nie miałem takich ciągot, by wrzucić do niego więcej scen walki. I masz rację, wyleciało kilka scen z finałowej wersji. Jedną z nich była właśnie walka na miecze na klifie. Doszedłem jednak do wniosku, że nie jest ona potrzebna.
DEV PATEL: A ja się tak starałem. I wiesz, co z tej sceny zostało? Jakiś krótki filmik, który David nagrał swoim telefonem z podkładem muzycznym z Władcy Pierścieni. Nic więcej (śmiech).
DAVID LOWERY: Swoją drogą muszę to wrzucić do internetu. Świat powinien to zobaczyć.