Nie dajcie sobie wmówić, że Elden Ring jest po prostu kolejnym Dark Souls. Ta gra to coś znacznie więcej.
Wraz z premierą
Demon’s Souls w 2009 roku do japońskiego studia From Software przylgnęła łatka twórców gier, które są wymagające, ale przy tym zapewniają sporo satysfakcji. Ich najnowsze dzieło,
Elden Ring, podąża drogą wytyczoną przez
Soulsy,
Bloodborne i
Sekiro: Shadows Die Twice, ale różnic, zmian i nowości jest tu ogrom. To tytuł, w którym fani gatunku błyskawicznie się odnajdą, ale jednocześnie na każdym kroku będą natrafiać na coś świeżego.
W
Elden Ring wcielamy się w niejakiego Zmatowieńca. Wzorem poprzednich dokonań Japończyków, tak i tutaj historia podana jest w bardzo tajemniczy sposób. Nie ma długich, fabularnych cutscenek czy rozbudowanych dialogów z ekspozycją. Gracze będą musieli sami poszukiwać wskazówek i łączyć ze sobą te fabularne puzzle w całość. Po kilku godzinach spędzonych z tą produkcją wiem niewiele, ale jednego jestem pewien: atmosfera jest równie mroczna co w poprzednich tytułach studia. Zwiedzamy ponure zamczyska, mroczne katakumby i niepokojące korytarze pełne pułapek i wrogów czyhających w mroku. Na naszej drodze stają nie tylko klasyki z RPG w realiach fantasy, czyli ludzie, wilki i szkielety, ale też niepokojące, powykręcane monstra, które bez trudu mogłyby straszyć w dobrych, azjatyckich horrorach.
Przygoda rozpoczyna się w ciemnej jaskini, która jednocześnie pełni rolę krótkiego samouczka. Weterani
Soulsów mogą sobie go darować, bo same podstawowe mechaniki niewiele się zmieniły: powraca charakterystyczna rolka, mocny i słaby atak czy pasek wytrzymałości, na który trzeba uważać, by nie znaleźć się w sytuacji bez wyjścia. Nowicjusze mogą zaś odnieść mylne wrażenie, że
Elden Ring jest proste. Pierwsi oponenci nie stanowią praktycznie żadnego wyzwania: są powolni, a ich intencje da się bez problemu odczytać na długo przed wyprowadzeniem ataku. Właściwa "zabawa" rozpoczyna się dopiero po otwarciu wrót i wyjściu na zewnątrz. Tam też mocno uderzyła mnie największa nowość wprowadzona w tej grze: otwarty świat i oferowana przez niego swoboda...
Poprzednich gier From Software raczej nie da się nazywać liniowymi, bo gracze mieli możliwość wyboru pewnych ścieżek, odblokowywania skrótów, a nawet pomijania niektórych bossów. Mimo tego trudno mówić tam o pełnej otwartości świata. Design poziomów często wymuszał podążanie konkretnymi drogami, w innym razie natrafialiśmy na przeszkody w postaci zamkniętych wrót, zawieszonych wysoko drabin czy niedziałających wind. Tutaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Już w pierwszych minutach możemy udać się w niemal dowolne miejsce. Sam postanowiłem pobiec na pobliską plażę i zaatakować ogromnego potwora, co, jak możecie się domyślić, było pomysłem raczej nierozsądnym. Na szczęście udało mi się uratować ucieczką, która w
Elden Ring jest czymś więcej, niż tylko dowodem tchórzostwa. To skuteczna taktyka, która może uratować Waszą skórę.
Bardzo szybko, bo po zaledwie kilkunastu minutach eksploracji, uzyskałem dostęp do wierzchowca o imieniu Struga, którego możemy przywoływać na zewnątrz. Trudno opisać słowami, jak wielką pomoc stanowi on podczas przemierzania fantastycznych krain w tej produkcji, ale mimo tego spróbuję to zrobić. Siedząc na jego grzbiecie, jesteśmy w stanie bez trudu omijać wrogów, co przydaje się nie tylko do przemieszczania się z miejsca na miejsce, ale też na przykład przy zbieraniu przedmiotów z ruin czy obozów, w których roi się od oponentów. Zamiast walki możemy po prostu przez dane miejsce przejechać i zbierać z ziemi cenne rzeczy, takie jak wyposażenie czy materiały wykorzystywane w craftingu, będącym kolejnym z nowych elementów. Możemy wytwarzać na przykład strzały, bomby, pożywienie, a nawet potężną miksturę o różnych właściwościach, uzależnionych od użytych surowców.
Oczywiście to nie tak, że obecność wierzchowca wprowadza do gry swoisty "easy mode". Największe wyzwania, a także najcenniejsze skarby znajdziemy w lochach, jaskiniach i podziemiach, gdzie musimy poruszać się pieszo. We fragmencie gry, z którym miałem okazję się zapoznać, znalazłem kilka takich miejsc. Znajdują się one poza tym "głównym" szlakiem i łatwo można je przeoczyć. Przypadkiem natrafiłem m.in. na grotę, w której roiło się od wilków. Na jej końcu, za charakterystyczną, żółtą bramą (zastępującą białą mgłę z
Dark Souls) znajdował się niewielki, ale zaskakująco szybki i groźny boss. Innym razem trafiłem do podziemnych tuneli, w których po paru minutach zabił mnie... ognisty podmuch. Choć na pierwszy rzut oka duże, obszerne lokacje wydają się dość puste, to na nudę trudno narzekać. Po prostu wymaga to uwagi i wnikliwości, a nie podążania za znacznikami i strzałkami.
Walka, jak wspomniałem wcześniej, początkowo jest bardzo znajoma, a w ruchach i sterowaniu łatwo się odnaleźć. Ma ona jednak w sobie zdecydowanie więcej głębi, bo graczom oddano do dyspozycji nowe manewry i narzędzia. Bohater może m.in. skakać, atakować z siodła, a także skradać się i eliminować przeciwników po cichu, nie wychodząc z ukrycia. To ostatnie czasami jest naprawdę dobrym pomysłem, bo niektórzy wrogowie po zauważeniu nas zaczynają alarmować kompanów. Uwierzcie mi, że walka z grupą uzbrojonych rycerzy to sytuacja, w której nie chcielibyście się znaleźć i w zdecydowanej większości przypadków zakończy się zgonem, po którym oczywiście utracicie runy, czyli odpowiednik dusz z poprzednich gier.
Pojedynki kilkukrotnie mnie zaskoczyły. W pierwszej lokacji było sporo typowego mięsa armatniego, czyli podstawowych, powolnych oponentów, ale czasami można było natrafić na większy opór. Niektórzy z przeciwników są nieprzewidywalni: wydają się usypiać czujność gracza, by nagle rzucić się naprzód z błyskawicznym, mocnym ciosem lub atakują długimi kombinacjami ataków. Na szczęście punkty kontrolne rozmieszczono naprawdę szczodrze. Nigdy nie musiałem biec dłużej niż kilkanaście sekund, by wrócić na miejsce niedawnej porażki. Nadal działają one bardzo podobnie do ognisk z
Dark Souls i latarni z
Bloodborne. Odnawiamy przy nich zdrowie i energię, uzupełniamy zapas magicznych mikstur (tym razem możemy też odpowiednio rozdzielić mikstury zdrowia i energii), a także funkcjonują jako cel szybkich podróży, w które możemy wybrać się z poziomu mapy. Tak, dobrze widzicie: w
Elden Ring mamy do dyspozycji mapę, na której zaznaczona jest pozycja naszego bohatera oraz najważniejsze punkty, takie jak ruiny, zamczyska czy obozy.
Bez wątpienia największą atrakcją w grach From Software są bossowie. W wersji testowej natrafiłem na trzech z nich: niewielką, humanoidalną bestię, która nie stanowiła specjalnego wyzwania, ogromnego smoka, z którym walczyłem (i poległem po kilku sekundach, ale nikt nie musi o tym wiedzieć...) na tafli jeziora oraz tego głównego, którego mogliście widzieć na materiale z rozgrywki. Ten ostatni wyjątkowo napsuł mi krwi i pokonanie go zajęło mi nieprzyzwoicie dużo czasu. Po części wynikało to z braku umiejętności, a po części z przyzwyczajeń wyciągniętych między innymi z przechodzonego przeze mnie kilka miesięcy temu
Demon's Souls, gdzie grałem magiem. Tu zaś zdecydowałem się na wybór typowego wojownika, na dodatek niekorzystającego z ogromnej tarczy, która pozwalałaby na blokowanie potężniejszych ciosów. W starciu z gigantem dysponujących ogromnym zasięgiem ataków stawiało mnie to na przegranej pozycji. Co więcej, klasyczna soulsowa taktyka z unikaniem ciosów i przelatywaniem za plecy oponenta, tu kompletnie się nie sprawdzała, bo boss "omiatał" swoją bronią także obszar z tyłu. Byłem zmuszony do nauczenia się strategii i opanowania uników niemalże do perfekcji, bo każda wtopa skutkowała utratą kilkudziesięciu procent mojego paska zdrowia. Pojedynek ten to taka esencja
Soulsów: wiele minut męki, niecenzuralne słowa pod nosem, ale ostatecznie też i ogromna satysfakcja ze zwycięstwa.
Na podstawie udostępnionego na tym etapie fragmentu kodu trudno jednoznacznie powiedzieć czy
Elden Ring będzie trudniejsze, czy też łatwiejsze od
Soulsów,
Bloodborne i
Sekiro. Skłaniałbym się raczej ku tej drugiej opcji, ale głównie z jednego powodu: gameplay stał się dużo bardziej elastyczny. Więcej swobody to więcej potencjalnych dróg do osiągnięcia sukcesu. Walka w zwarciu, crafting, skradanie, wierzchowiec, przywoływanie innych graczy i postaci sterowanych przez SI - wszystko to może zostać przez nas wykorzystane do dokonywania postępów. Jeśli zaś gdzieś utkniemy, to nic nie stoi na przeszkodzie, by udać się w inne rejony świata w poszukiwaniu bossów, materiałów czy potężniejszego wyposażenia.
Po tym, z czym miałem okazję się zapoznać, jestem stuprocentowo przekonany, że
Elden Ring odniesie wielki sukces. To nie tylko odświeżenie formuły Soulsborne, ale wręcz wyniesienie jej na zupełnie nowy poziom. Ja już nie mogę doczekać się premiery oraz... kolejnych testów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h