Nie od dziś wiadomo, że serwisy VOD właśnie zdobywają ugruntowaną pozycję, jeśli chodzi o produkcję seriali, a tradycyjna telewizja, szczególnie ta publiczna, dostaje, lekko mówiąc, zadyszki, próbując dogonić swoje młodsze rodzeństwo.
Jednak okazuje się, że nie tylko stacje takie jak ABC, CBS czy NBC mogą się czuć zagrożone przez szybko rosnącą konkurencję, ale także tacy gracze jak HBO czują, jak grunt zaczyna im się palić pod nogami. Zapytacie, skąd takie wnioski? Źródeł w tym przypadku jest kilka.
Po pierwsze, ostatnio, być może ma to związek z przejęciem HBO przez koncern AT&T, władze prestiżowej telewizji coraz częściej w swoich wypowiedziach odnoszą się do Netflixa i jego coraz silniejszej pozycji na rynku. Pierwszym wyraźnym sygnałem płynącym ze strony amerykańskiej telewizji kablowej była wypowiedź Johna Stankey’a z lipca tego roku, kiedy to CEO AT&T Entertainment zasugerował, że HBO, aby zwiększyć własną konkurencyjność na rynku, powinna podjąć kroki w kierunku upodabniania się do internetowego giganta VOD. Ta wypowiedź odbiła się niemałym echem w środowisku w zasadzie dzieląc je na zwolenników i przeciwników, chociaż można by zaryzykować stwierdzenie, że dość dużo osób miało wątpliwości co do słuszności tej wypowiedzi.
Po drugie, sprawa niedawnego rozdania nagród Emmy, w tym nominacji do nich, a także wypowiedzi, które pojawiły się tuż przed galą. Okazuje się, że pierwszy raz od niemal dwóch dekad to nie telewizja kablowa miała najwięcej nominacji do nagród, a właśnie internetowa platforma VOD. Co prawda ta wygrana Netflixa to zaledwie 4 nominacje więcej (108 dla HBO i 112 dla Netflixa), ale widać wystarczyło, aby Randall Stephenson, CEO AT&T, czyli nowy właściciel omawianej stacji, rzucił w przededniu rozdania nagród uszczypliwą uwagę odnoszącą się do jakości seriali produkowanych przez Netflixa. Przypomnijmy, Stephenson na konferencji powiedział, że:
„HBO to bardzo, bardzo unikatowy nabytek. Myślę o Netflixie jako o Walmarcie wśród serwisów VOD. HBO bardziej przypomina Tiffany’ego.”
Netflix do dość bolesnej uszczypliwości jeszcze się nie odniósł i wcale nie jest powiedziane, że się odniesie, zwłaszcza że ostateczne rozdanie nagród pozostawiło dwóch rywali teoretycznie w impasie. No właśnie, teoretycznie. Bo chociaż w oficjalnej klasyfikacji ilości nagród HBO i Netflix zrównali się na poziomie po 23 nagrody dla każdego, to trudno nie ulec wrażeniu, że mamy tutaj mniej zadowolonych i bardziej zadowolonych.
A wszystko przez historię. Jeśli bowiem spojrzeć na to, co się działo na rynku telewizyjnym jeszcze 8 lat temu, to mogliśmy właściwie obserwować niekwestionowanego giganta pośród nominowanych i nagradzanych produkcji telewizyjnych, a więc HBO, które w tamtym momencie dzierżyło ten tytuł dumnie już od niemal dekady, a głównymi rywalami stacji, były przedsiębiorstwa z telewizji publicznej takie jak ABC, NBC czy CBS. Z kolei w tym samym czasie Netflix właściwie nie istniał w takim kształcie, w jakim dzisiaj zna go około 130 milionów użytkowników serwisu, nie mówiąc już o produkowaniu swoich własnych seriali, czy tworzeniu rozpoznawalnego brandu. Więcej, chyba tylko niewielu spodziewało się, że niecałe dziesięć lat później sytuacja zmieni się na tyle drastycznie, że będziemy mieć do czynienia z rywalizacją internetowego serwisu depczącego po piętach telewizji, która konsekwentnie buduje przez ostatnie kilkadziesiąt lat swój wizerunek. Nawet kiedy w 2013 roku przyznano Netflixowi po raz pierwszy 14 nominacji oraz, finalnie, 3 nagrody, wydawało się, że po prostu zyskaliśmy nowego gracza, ale właściwie jeszcze mu bardzo daleko do podium. No i niespodzianka, pięć lat później okazuje się, że to, co zajęło innym graczom rynkowym kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat, internetowemu serwisowi zajęło 60 miesięcy.
Stąd też wniosek, że to, co mogłoby się na pozór wydawać lekkim rozdwojeniem jaźni HBO, czyli najpierw zamiary upodobnienia się do Netflixa, a chwilę później nieprzyjemne uszczypliwości w tę samą stronę kierowane, te wszystkie dziwaczne zagrywki mogą być najzwyczajniej objawami poczucia zagrożenia własnej pozycji na rynku. W końcu już mniej więcej od 2016 roku HBO mogło czuć zimny oddech internetowego giganta na karku, by w tegorocznym starciu o nagrody Emmy stanąć na równi, czyli właściwie trochę na pozycji przegranej z punktu widzenia z rzadka kwestionowanego przez ostatnich 17 lat, faworyta krytyków telewizyjnych.
Co to wszystko w takim razie oznacza? Trudno powiedzieć, chociaż niestety wyraźnie widać, że istnieją wewnątrz AT&T spore konflikty i skrajnie różne wizje na rozwój samego HBO, które w tej, właściwie dopiero rozkręcającej się na dobre, rywalizacji z Netflixem mogą stacji tylko zaszkodzić. Z drugiej strony, zadziwia także nawet nie spokój ze strony rywala, a właściwie kompletne ignorowanie przez właścicieli Netflixa wszelkich wypowiedzi o platformie płynących ze strony HBO, która logicznie jest jednym z największych rywali internetowego giganta jeśli chodzi o prestiż produkcji, oglądalność i zyski. Wiadome jest jedno, po tegorocznej gali obydwa obozy mają sporo do przemyślenia i równie dużo do zrobienia, jeśli chcieliby zawalczyć o tytuł najlepszego w 2019 roku i w latach kolejnych, bo jakby nie patrzeć jesteśmy teraz w momencie decydującym, który być może zdefiniuje kształt sceny telewizyjnej i serialowej na najbliższe lata.
Widzom i fanom pozostaje natomiast mieć nadzieję, że te rozgrywki doprowadzą do pozytywnych skutków, takich jak podniesienie jakości produkcji z obydwu stron, chociaż, niestety, istnieje także możliwość, że konflikt finalnie będzie czymś destrukcyjnym, jeśli nie dla obydwu stron, to przynajmniej dla jednej z nich. Już teraz można doszukiwać się głosów, które świadczyłyby o niekorzystnym rozwoju sytuacji, głównie ze strony Netflixa, który wydaje się, między innymi poprzez swoje astronomiczne fundusze i ilość wydawanych nowych produkcji oryginalnych, stawiać coraz mocniej na ilość, w miejsce dobrze przemyślanych, zaskakujących i oryginalnych narracji. Z kolei HBO zdaje się nadal podążać utartymi przez siebie ścieżkami, proponując swoim widzom rozrywkę na bardzo wysokim poziomie, tylko pytanie, czy podążając wyznaczonymi przez siebie ścieżkami nie kręci się przypadkiem w kółko? W obu przypadkach widać dużą konsekwencję, ale jednocześnie brak dobrego pomysłu, który byłby tym przysłowiowym asem w rękawie. A na takim braku tracimy już my, widzowie.