Film Gierek przedstawi historię człowieka, który wciąż budzi skrajne opinie. Scenarzysta i producent filmu, Heatcliff Janusz Iwanowski opowiedział nam więcej nie tylko o samym filmie, ale też właśnie o postaci Edwarda Gierka.
W filmie Gierek w polityka wcieli się Michał Koterski i zobaczymy historię człowieka, który do dziś budzi skrajne opinie i porusza komentujących. Heatcliff Janusz Iwanowski w rozmowie z nami przekonuje, że nie będzie to laurka, ale prawdziwy obraz tego, kim był Edward Gierek.
Dla przypomnienia krótka notka z historii: na początku lat 70. Władysława Gomułkę na stanowisku I sekretarza zastępuje Edward Gierek. Następne lata stać będą pod znakiem otwierania się na Zachód i wielu kosztownych inwestycji, które w konsekwencji doprowadzą do zadłużenia Polski. Inflacja, żywność na kartki i spore kolejki przed sklepami będą codziennością w kolejnej dekadzie po skończeniu rządów Gierka. Historia różnie rozlicza swoich bohaterów i nie inaczej jest w przypadku Gierka, który kojarzony jest ze słynnym hasłem: "no to jak, towarzysze, pomożecie?".
Wydarzenia wciąż dobrze pamiętane są przez naszych rodziców i dziadków, którzy na pewno mają swój różny pogląd na osobę Gierka, ale dla młodszych widzów historia przedstawiona w filmie może być nie tylko odległa, ale zwyczajnie nieznana. O tym, co młodzi mogą wyciągnąć z filmu i jaki był Edward Gierek, opowiada nam współtwórca Gierka, Heatcliff Janusz Iwanowski.
Michał Kujawiński: W informacji prasowej możemy przeczytać, że pracował pan nad filmem o Gierku od ponad 30 lat. Jak dokładnie wyglądał ten proces od środka?
Heatcliff Janusz Iwanowski: Dekady, które pan wymienia, są raczej orientacyjne. Mając na sercu dobro Global Studio oraz sam finalny efekt, zrobiliśmy ten film wspólnie z braćmi Węgrzynami, dzieląc się obowiązkami. Nie odpowiadałem tylko za zebranie informacji o Gierku. Jestem współtwórcą tego przedsięwzięcia i współscenarzystą. Jeśli chodzi o scenariusz, Michał Kalicki wraz z Rafałem Wosiem i Krzysztofem Tyszowieckim wykonali kawał dobrej roboty, ale cały film to była praca zbiorowa. Np. moja żona zajmowała się muzyką, czuwając nad pracą kompozytora. Ścieżka muzyczna zrobiona przez Maćka Zielińskiego nagrana została przez znakomitych artystów, rektorów szkół muzycznych. Sam odpowiadałem też za reżyserię montażu, final cut, współpracę oraz decyzje realizacyjne na planie i przede wszystkim casting.
Śledzimy fora internetowe i widzimy, jakie są reakcje na polskie kino. Widzowie nie chcą już oglądać rodzimych filmów. Młodzi ludzie wyedukowali się przez pandemię i oglądali wiele innych produkcji na Netfliksie i HBO; wymagania są o wiele wyższe. Nie ma pewności co do potencjalnej widowni – komedie romantycznie nie zbierają już takiego tłumu. Wchodzi nowa produkcja w klimacie Listów do M. i nie wypełnia kinowych sal, bo oczekiwania są inne. Nie może być zatem tak, że przyjdzie reżyser, zrobi film od A do Z i napisze jeszcze scenariusz, bo tak się nie da. W swoim życiu pracowałem już jako reżyser, moja „szkoła filmowa” kosztowała 59 mln złotych, co oznacza pracę przy dziewięciu fabułach, również w roli reżysera. Mogłem wszystkiego się uczyć od innych, zanim sam zacząłem to robić. Pracowałem też z montażystą nad cięciem Gierka, ale ostatecznie decyzję o final cutcie trzeba było oddać komuś innemu - i w tym przypadku była to Justyna Żmudzka. Tak to wygląda przecież w Stanach Zjednoczonych, to nie reżyserzy robili Grę o tron. Oni wykonywali polecenia showrunnera, Davida Benioffa. W Gierku jestem więc kimś w rodzaju showrunnera, dlatego też udzielam wywiadów, bo najdłużej przygotowywałem się do wypowiadania się na temat tej produkcji. Muszę sprostować kilka faktów, podkreślając, że Michał i Wojtek Węgrzynowie wykonali kawał pracy jako reżyser i operator. Sam Gierka nie zrobiłem, ale w jakimś sensie jest to mój autorski projekt, do którego zaprosiłem odpowiednich ludzi.
Może użyjmy zatem z kronikarskiego obowiązku odpowiedniego określenia dla pańskiej roli przy Gierku - współtwórca, producent... może producent wykonawczy?
Nie do końca, bo producentem wykonawczym można byłoby nazwać mnie w sytuacji, gdybym zaprosił do projektu np. Tadeusza Lampkę – nie zrobiłby dla mnie filmu oczywiście, bo to wielki producent, ale załóżmy taką sytuację. Powiedziałbym: Panie Tadeuszu, proszę wziąć te pieniądze i wyprodukować film za tyle i tyle milionów złotych. Wtedy można powiedzieć, że jestem producentem wykonawczym, natomiast ja w Gierku jestem producentem kreatywnym. Latami zbierałem materiały. Razem ze scenarzystami rozmawialiśmy ze świadkami, zdobywając rzeczy, które nie są nigdzie dostępne. Takie były czasy, że nie wszystko się zapisało, a ubecy nie mogli siedzieć z tymi ludźmi w gabinetach, … chociaż też nie tak do końca, bo jednak Gierka próbowano śledzić, co też pokazujemy w filmie.
Proszę zatem uchylić rąbka tajemnicy, od czego się zaczęło i jak wyglądało pisanie scenariusza od kulis? Z iloma świadkami udało się spotkać?
Wszystko zaczęło się 30 lat temu, kiedy byłem pierwszym przedstawicielem banku inwestycyjnego i tam rozmawialiśmy o zadłużeniu Polski z dość znanym bankierem, świadkiem tych wydarzeń. Niestety, nie wszyscy dziś żyją - Janusz Kasprzycki, sekretarz Gierka, z którym przyjaźniłem się przez 18 lat, zmarł dwa lata temu jeszcze przed realizacją filmu, a Profesor Bożyk nie dożył premiery, bo odszedł 12 października minionego roku. Tak to wygląda. Pamiętam, jak wytykano nam ciągle długi Gierka. Pytano mnie, czy ja czuję się winny za ten stan rzeczy? No nie, bo może tych baranów pojadłem trochę, ale nie podejmowałem żadnych decyzji. Z drugiej jednak strony, abstrahując od tych długów, chcieliśmy przecież wtedy wejść do Unii Europejskiej (nazywanej wtedy EWG), chcieliśmy do NATO, były wielkie plany wskazujące, że chcemy iść w stronę Zachodu, żeby się z nami liczono, żebyśmy mieli zaufanie kredytowe i finansowe, więc trzeba było zagryźć zęby. I to też nie było tak, że te pożyczone dwadzieścia miliardów dolarów, to były jakieś ogromne kwoty. To była kropla w morzu! Dzisiaj tarcza antyrakietowa kosztowała 50 miliardów dolarów. I Edward Gierek pozostawił dług państwa na poziomie 9% PKB, my to pokazujemy w filmie. Również nikt nie mówi, że Zachód podarował nam 50% długów. Więc po Gierku spłaciliśmy tylko 10 miliardów dolarów i jest to równe dzisiejszemu jednorocznemu budżetowi Ministerstwa Obrony Narodowej.
Jak słyszę dziennikarzy, którzy mówią: Gierek, Gierek, pożyczki, pożyczki i jak to było źle… Polska ma dzisiaj dług w wysokości 60% PKB, Niemcy 71%, Francja 118%, Włochy 160%, USA 110%, nawet bogaty Luksemburg ma 28%. Jeśli więc Gierek miał tylko 9%, to, o czym my właściwie rozmawiamy. Przecież te pieniądze szły na inwestycje, nie byłoby fabryk, bardzo zresztą nowoczesnych. Krytykowano Hutę Katowice, którą odwiedziliśmy w ramach przygotowań do filmu. Swego czasu kupił to największy koncern metalurgiczny na świecie, hinduski Mittal. W jakimś sensie było to prorocze, że zainwestowano w to pieniądze, bo bez stali nie ma budownictwa, nie ma dróg i niczego nie da się zrobić. Dlatego jak widzę teksty typu: "jak można było rozbudować Hutę Lenina", to łapię się za głowę. Polska potrzebowała nowoczesnej huty i Gierek to widział. Sam początkowo byłem w nurcie mówiącym, żeby sprzedać to w diabły i pozbyć się tego grzyba, niech to zaorają. Okazuje się jednak, że nic się tam nie zmieniło - sprzęt oczywiście został w większości wymieniony na nowocześniejszy, ale parokilometrowy taśmociąg do koksu wciąż jest gierkowski, tak samo piece - nic się nie zmieniło. Rozpoczynając dokumentację tego wszystkiego, wychodziłem początkowo z takiej pozycji, że to było guzik warte. Później nie mogłem się nadziwić, w jakim byłem błędzie.
Długi spowodowane polityką Gierka nie są jednak czymś, co można przemilczeć. Zastanawiam się, jak to zostanie przedstawione w filmie – kolejki przed sklepami, żywność na kartki i wszystko to, co znamy z opowieści dziadków lub ojców.
Jeśli chodzi o długi, czyli kredyty na inwestycje, to oczywiście pokazujemy to w filmie, ale nie chcę wszystkiego zdradzać. Wspomniany przeze mnie bankier wyjaśnił mi, skąd się w ogóle te pieniądze u nas wzięły. Proszę pamiętać, że jeśli państwo nie będzie pożyczać pieniędzy, to prawidłowość jest taka, że rośnie wtedy dług prywatny. Za Gierka nie było czegoś takiego, nikt nie wiedział o czymś takim, jak dług prywatny. Na Zachodzie mamy teraz dług w stosunku do PKB państwa, ale mamy też w takiej samej ilości – lub nawet większy – dług prywatny ludzi i tego nie było tutaj wcześniej. To nie jest tak, że nakręciliśmy hagiografię, czyli opis żywota świętych, bo Gierek popełnił wiele błędów - jak każdy człowiek - i my te błędy pokazujemy. Myślę, że jest to sprawiedliwe przedstawienie. W mojej ocenie nie jest to ani napaść, ani tłumaczenie pomyłek. Jednym z naszych konsultantów był Janusz Kasprzycki, który obejmował stanowisko osobistego sekretarza Gierka. Był mało znaną postacią, ale dzięki niemu miałem pełny obraz tego, co działo się w środku.
Przeczytałem ostatnio, że w 2004 roku TVN, Radio Zet i Gazeta Wyborcza zrobiła sondę na najpopularniejszego polityka w historii Polski. Proszę sobie wyobrazić, że Gierek dostał 45% głosów i to mimo całego hejtu, który się na niego wylewa. To nie jest tak, że ludzie są głupi albo nie pamiętają, trzeba wziąć pod uwagę, że byliśmy narodem zniszczonym po wojnie, cały przemysł dosłownie leżał. Można się spierać, czy Gierek dobrze inwestował pieniądze, ale podniesienie przemysłu nie było głupim pomysłem - sukces Chin oraz Korei Południowej oparty został właśnie na tym aspekcie. W negatywny sposób najłatwiej się ludziom o Gierku mówi, ale my chcemy ten mit odkłamać, pokazać wiele istotnych wydarzeń, które udało nam się zmieścić do dwóch godzin i dwudziestu minut. Materiału mamy bardzo dużo, można byłoby zrobić z tego pewnie trzy sezony serialu, ale w kinie nie można sobie na to pozwolić i musieliśmy pewne rzeczy skracać. Może w przyszłości pomyślimy nad wersją rozbudowaną o usunięte sceny, o ile widzom się to spodoba.
Wspomina pan o forach internetowych i komentarzach widzów. Prześledziłem niektóre wpisy i dało się zauważyć tezę, że film o Gierku teraz trafia do kin, aby w obliczu obecnej sytuacji politycznej w Polsce, pokazać PRL w pozytywnym świetle w przeciwieństwie do tego, co mamy teraz. Na ile są to słuszne domysły?
W żadnym wypadku taka idea nam nie przyświecała. Film jest oczywiście powrotem do tamtych czasów, ale bardziej skupiamy się na latach 70. Moja teściowa jeszcze przed śmiercią obejrzała nasze filmy - Proceder i Krime Story. Love Story. To historie bardziej skierowane do młodych widzów o ludziach ze światka i półświatka, ale bardzo jej się te filmy podobały. Gdy dowiedziała się, że robimy film o Gierku, miała do nas tylko jedną prośbę - niech tyle nie przeklinają. "Myśmy wtedy tak nie rozmawiali" - faktycznie, przypomniałem sobie tamte czasy i nawet jak na korytarzu szkolnym wykrzyczałem do kogoś "cholera, niech cię szlag trafi!", to byłem brany na dywanik do pedagoga i wskazywano mnie palcem na apelu. Prawda jest taka, że ludzie byli trochę inni.
Gierek przyczynił się chociażby do stworzenia Malucha. Krzysiek Kowalewski - który swego czasu był moim ojczymem i mieliśmy okazję razem pracować - zabierał mnie z przyrodnim bratem do Chałup. Była to wtedy mekka wakacyjna dla artystów. Pamiętam, jak pakowaliśmy rzeczy do tego małego samochodu. Mogliśmy zabrać naprawdę wszystko - ustawiając walizki nawet na dachu. Dzisiaj nie zmieściłbym tej ilości do dużego auta. Może zatem te czasy były bardziej egalitarne, znany aktor jeździł tym samym samochodem, co reszta społeczeństwa i może brało się z tego także szczęście, że za Gierka coś ruszyło i my to w filmie chcieliśmy pokazać. Nie pokazujemy wiedzy tajemnej, bo o tym wszystkim wie bardzo dużo ludzi, którzy zjedli zęby na tym, aby coś zmienić w postrzeganiu tej osoby, ale nie wiem, na ile nam się to uda. Nie chodzi jednak o to, że chcemy za wszelką cenę ten mit odmieniać. Uważam, że jesteśmy w tej ocenie sprawiedliwi. Skupiamy się też na roli kobiet w domu polityka, bo ten czerpał energię z tego, że miał dużo wsparcia wśród bliskich, na brak wrogów nie mógł narzekać. Kto jednak chciał być politykiem, musiał iść do PZPR-u. Jedni się tego wstydzili, drudzy wcale. Dla mnie było to wówczas nie do przyjęcia, tak samo jak bycie milicjantem. Wychowałem się w środowisku artystycznym, które siłą rzeczy było w kontrze do tego wszystkiego, aczkolwiek pamiętam też pomoc państwa, bo za Gierka powstawały wspaniałe filmy i pan Andrzej Wajda dostał wówczas pieniądze na jeden ze swoich najznakomitszych filmów - Ziemię Obiecaną. Gierek otwierał Polskę na świat, a nie byliśmy jeszcze gotowi, żeby iść na Zachód, bo za Gomułki i Bieruta jednak trochę nas tym straszono.
W okresie międzywojennym było prawie 50% bezrobocie i ludzie bali się Zachodu i kapitalizmu. Za Gierka mieliśmy jednak amerykańskie filmy, co sobotę mogliśmy oglądać western, wszystkie filmy z Marilyn Monroe, Brigitte Bardot. Pamiętam świąteczne bloki, kiedy od czwartku do niedzieli leciało zróżnicowane kino gatunkowe. Chodziło się też do kina, chociaż władza wybierała przede wszystkim takie filmy, które nie pokazywały lukrowanego obrazu Zachodu. Działało to też odwrotnie - widzieliśmy bezrobotną rodzinę, która ma znaczki na jedzenie zamiast pieniędzy. Bohaterowie płaczą, że są bezrobotni, a w lodówce mają banany, pomidory, szynkę, sok pomarańczowy. Ludzie w kinie się śmiali, mówili: "Jezu, chcę być takim bezrobotnym, po co ja będę do roboty chodził?". To zawdzięczamy Gierkowi, że przygotował nas na to, abyśmy poszli w tym kierunku, bo to nie było takie proste.
Zahaczmy o sam film, bo jednak mamy w nim do czynienia z dość ciekawym castingiem. W głównej roli obsadzono znanego z komedii Michała Koterskiego.
Opowieść o Gierku jest poniekąd potwierdzeniem, że był inny od wielu przywódców, których mieliśmy. Ten film jest przy okazji bardzo płynny i duża w tym zasługa właśnie Miśka Koterskiego, który podszedł do tej roli bardzo poważnie. Jednak są momenty, kiedy widzowie mogą się pośmiać. Skorzystaliśmy z jego talentu komediowego. Śmialiśmy się raczej z ludzi, którzy go otaczali. Nie nakręciliśmy komedii, ale jednak bywa zabawnie, bo sam PRL był przecież śmieszny, więc trudno tego uniknąć. Na pokazach testowych widownia często była rozbawiona. Jednak jest to film nakręcony na serio. Powstał w efekcie rozmów z wieloma świadkami koronnymi, którzy nie chcieli tej wiedzy zabierać ze sobą do grobu. Wiele faktów można znaleźć w dokumentach historycznych, ale nie wszystko, bo mnóstwo istotnych rzeczy rozgrywało się za zamkniętymi drzwiami, więc mogą to opowiedzieć tylko ci, którzy tego doświadczyli. Profesor Bożyk był cieniem Edwarda Gierka. Był jego doradcą jako młody profesor - bardzo zdolny zresztą - i nie zgadzał się ze wszystkim, co robił Gierek. Bywał w jego domu, spędzali ze sobą dużo czasu - my tę wiedzę wykorzystujemy. Pokazujemy jego dom, rodzinę, modę tamtych czasów. To właściwie taka podróż w czasie, kiedy ludzie byli lepsi dla siebie. Może jakaś refleksja z tego powinna popłynąć, że nie powinniśmy sobie ciągłe rzucać kłód pod nogi, chociaż takich sytuacji w filmie nie zabraknie, bo była to przecież polityka uprawiana w ten sposób.
W nawiązaniu do tego, co mówił pan na początku - dlaczego młodzi odbiorcy mogliby zainteresować się filmem o Gierku? Co mogą wyciągnąć z seansu widzowie, dla których tamte czasy są niezwykle odległe?
Robiliśmy pokazy testowe dla stuosobowej grupy kobiet w bardzo różnym wieku, mających także po dwadzieścia kilka lat. Pierwsze, co od nich usłyszeliśmy, to to, że nie miały świadomości, że taka historia rozegrała się w ich kraju, że są ciekawe i chcą pozyskać więcej informacji na ten temat. Czerpały też z seansu rozrywkę, bo chociaż potraktowaliśmy ten film na serio, to jednak znalazło się kilka zabawnych scen. Historia jest wstrząsająca, znajdziemy w niej wiele ciekawych rzeczy - nawet dla osób, które za tamtych czasów nie żyły. To nie jest dokument, jak słusznie zauważyła Gosia Kożuchowska, to fabuła w stylu amerykańskim. To film o człowieku. Tworząc go, czuliśmy wielką odpowiedzialność, bo jest masa ludzi, którzy czekają na niego. Myślę, że pokazujemy dobre i złe strony Gierka - na pewno jednak nie dołączyliśmy do nurtu niesprawiedliwego opluwania i powielania kompletnych bzdur. Gierek jest wysoko w rankingach najpopularniejszych Polaków XX wieku, a przecież Jan Paweł II, który zajmuje pierwsze miejsce, doczekał się wielu filmów. Kardynał Wyszyński miał swoje filmy i seriale, tak samo Lech Wałęsa i Marszałek Piłsudski, którzy zajmują kolejne pozycje w tym rankingu. To, co nam się ostatecznie udało, to też zasługa Michała Koterskiego i pracy przez niego wykonanej. On już po 10 minutach trwania filmu staje się Gierkiem. Mam nadzieję, że widzowie to docenią.