Helen Mirren stała się Helen Mirren dopiero w wieku dziewięciu lat - wcześniej była Illianą Lydią Petrovną Miranovą - wnuczką rosyjskiego arystokraty. Jej dziadek w czasie wojen rosyjsko-japońskich z początku XX wieku zaopatrzał rodaków w brytyjską broń. Kilkanaście lat później w Anglii na trochę dłużej zatrzymała go rewolucja październikowa. W końcu postanowił tam pozostać. Początkowo wiódł wraz z żoną dostatnie i uprzywilejowane życie, nie trwało to jednak długo. Jego syn, delikatny muzyk, nie potrafiąc utrzymać się z gry na altówce w londyńskiej filharmonii, musiał podjąć się pracy, która z pewnością nie pasowała do potomka rosyjskich książąt - został taksówkarzem. Dodatkowe fundusze zdobywał w jednej z pobliskich fabryk, tam też poznał przyszłą matkę swoich dzieci - Kat. Wżeniając się w rodzinę londyńskich rzeźników (trzeba przyznać, że Kat też miała coś wspólnego z arystokracją - jej dziadek... dostarczał mięso na dwór królowej Wiktorii), raz na zawsze ugruntował swoją społeczną pozycję.

Mirren sama twierdzi, że przynależy do najzwyklejszej angielskiej klasy robotniczej i czuje się w pełni Brytyjką. Urodziła się dwa miesiące po zakończeniu II wojny światowej i młodość spędziła dzieląc czas pomiędzy pracę w wesołym miasteczku i przesiadywanie w ulubionej kawiarni o wdzięcznej nazwie "Zagajnik". Jej rodzice byli bardzo religijni i nie tylko wysłali córkę do szkoły katolickiej, ale też kategorycznie zabronili jej spotykać się z chłopcami. Na wiele się to jednak nie zdało - państwo Mirren musieli się przewracać w grobie, kiedy po latach ich córka w wywiadzie przyznała: "Wierzyłam we wróżki, kiedy byłam dzieckiem. Tak właściwie to dalej w nie trochę wierzę. I w krasnoludki. Ale na pewno nie wierzę w Boga." Jej najgorszym wspomnieniem ze szkoły była pewna lekcja biologii, na której nauczycielka pokazała film edukacyjny o ciąży i porodzie. Jak twierdzi Helen - ten jeden mały moment zabił w niej na zawsze wszelkie uczucia macierzyńskie - obiecała sobie wtedy, że dzieci mieć nie będzie i obietnicy dotrzymała.

[image-browser playlist="607282" suggest=""]

Sztuką interesowała się od najmłodszych lat - spała z portretem Goi pod poduszką i zaczytywała się w utworach Szekspira. To właśnie on na długo wyznaczył ścieżki jej kariery. Nauczyciel angielskiego dostrzegł jej wrażliwość na sztukę. W wieku trzynastu lat zagrała w "Hamlecie". Oczywiście, jak to zwykle bywa, jej rodzice nie byli tym zachwyceni i stanowczo zabraniali córce rozwijać się w kierunku artystycznym. Matka o teatralnej pasji Helen nie chciała słyszeć, wciąż powtarzając, że jedynym sposobem na przetrwanie i uniezależnienie się finansowo od mężczyzn jest kariera nauczycielki. W końcu Helen ustąpiła... oczywiście tylko pozornie. Codziennie uczyła się pilnie jak być doskonałą panią profesor, zaś wieczory i noce poświęcała swojej prawdziwej pasji. W tajemnicy przed rodziną poszła na przesłuchanie do National Youth Theatre i dzięki swojej determinacji miejsce dostała. W wieku dziewiętnastu lat została członkinią Royal Shakespeare Company i już rok później zaskarbiła sobie zainteresowanie prasy brawurowo wcielając się w postać szekspirowskiej Kleopatry (podobno w trakcie jednego z przedstawień przebiegła nago przez scenę, miejmy nadzieję, że na widowni nie było nikogo z jej konserwatywnej rodziny). Dalej grała na scenie, ale miała już agentkę i znajomości w artystycznym światku. A światek ten bardzo jej się podobał i nie miała najmniejszych problemów z adaptacją. Wyfrunęła z rodzinnego, katolickiego gniazdka i bardzo intensywnie nadrabiała 20-letnie zaległości - wciąż zmieniała chłopaków, spędzała całe noce na przyjęciach, próbowała narkotyków.

Na wielkim ekranie zadebiutowała w 1967 roku rolą w "Herostratusie". W następnym filmie znów pomógł jej Szekspir - u boku Judi Dench zagrała Hermię w "Śnie nocy letniej". Przez parę kolejnych lat odgrywała też inne szekspirowskie role, jednak żadne z nich nie przyniosła jej większego rozgłosu. Ze względu za całkowity brak pruderii i chęć do pokazywania ciała była znana jako "The Sex Queen of Stratford". Pomógł jej trochę występ w "Szczęśliwym człowieku" Lindsaya Andersona, to wciąż jednak nie było to. W 1972 roku zdecydowała się dołączyć do eksperymentalnego teatru Petera Brooka, z którym przemierzała Afrykę i rezerwaty Indian. W jednym z nich upiła się brandy i pozwoliła, by jej nowi przyjaciele ozdobili jej lewą dłoń tatuażem. Do dziś widnieje na niej dziwny symbol, oznaczający równość i miłość do sąsiadów. Nigdy nie zdecydowała się go usunąć, bo "przypomina jej, że kiedyś była niegrzeczną dziewczynką".

[image-browser playlist="607283" suggest=""]

Nadszedł rok 1979, a w raz z nim nadciągnął "Kaligula", z Malcolmem McDowellem w roli tytułowej i Peterem O'Toolem - Tyberiuszem. U ich boku na plakatach widniała twarz Helen. O tej produkcji mówiło się z pewnością bardzo dużo, ale na pewno nie mówiło się dobrze. Krytycy ogłosili go czystym filmem pornograficznym, a naprawdę duża dawka przemocy też zbytnio nie pomogła. Sama Helen uważa go za swój najgorszy film, ale podchodzi do tego z właściwym sobie dystansem - parę lat temu zdecydowała się wystąpić w krótkiej parodii "Kaliguli".

Potem było już tylko lepiej - rok później Mirren została dziewczyną gangstera - Boba Hoskinsa w "Długim Wielkim Piątku" i Morganą w "Excaliburze". Pobyt na dworze króla Artura dostarczył jej nie tylko pierwszą nominację do Saturna, ale także znanego chłopaka w postaci Liama Neesona. Jako że Helen z pewnością żadnych ról się nie bała, z radością przyjęła rolę w kontrowersyjnym "Calu" - opowieści o romansie starszej Włoszki z młodym irlandzkim terrorystą (Złota Palma dla Mirren). Z ramion młodego Irlandczyka przerzuciła się w objęcia Taylora Hackforda, reżysera "Białych nocy" (opowieść o rosyjskim tancerzu skazanym na wygnanie), dla którego dwanaście lat później złamała postanowienie o niewstępowaniu w więzy małżeńskie. Potem był jeszcze "Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek" Petera Greenawaya i... nadszedł przełomowy rok 1991.

[image-browser playlist="607284" suggest=""]

Helen była młoda i załamana. Sama nie wiedziała skąd taki pomysł przyszedł jej do głowy. Otóż... wybrała się do indiańskiej szamanki. Stara kobieta wyczytała z jej dłoni, że kariera Mirren rozwinie się dopiero, gdy będzie już dobiegała pięćdziesiątki. Wróżba okazała się prawdziwa. 47-letnia Mirren odbierała nagrodę BAFTA, a cały świat widział w niej odważną Jane Tennison, rozwiązującą każdą zagadkę kryminalną. Brytyjka z powodzeniem występowała w "Głównym podejrzanym" aż do 2006 roku. Pierwsza nominację do Oskara Helen otrzymała za występ w "Szaleństwie Króla Jerzego", wtedy też pierwszy raz wcieliła się w rolę angielskiej królowej. Druga przyszła, kiedy aktorka porzuciła królewskie salony na rzecz pracy pokojówki w posiadłości "Gosford Park". Klimatyczna, tajemnicza produkcja w bardzo angielskim stylu, z doborową obsadą i mnóstwem nominacji do wszelkich nagród pokazała, że Mirren jest aktorką wielkiego formatu, a jej gra jest perfekcyjna. A później była już "Królowa".

Helen Mirren ma na swoim koncie mnóstwo świetnych ról, ale po roku 2006 już zawsze będzie kojarzona przede wszystkim z ukazania na wielkim ekranie prawdziwej twarzy Elżbiety II. Film, pozwalający wszystkim zwykłym śmiertelnikom podglądać tydzień z życia brytyjskiej monarchii, widzieli chyba wszyscy. I nikt nie może mieć wątpliwości, że rola Mirren jest rolą wybitną. Stwierdziła, że udział w tym projekcie był "największą lekcją pokory w jej życiu", a prawdziwy deszcz nagród (w końcu Oskar) usytuował ją wśród gwiazd największego formatu - aktorka poczuła, że się spełniła i już nic nie musi. Doradcy Elżbiety II postarali się o zaproszenie jej do Buckingham, jednak ona wolała kręcić "Skarb narodów" za oceanem. Z humorem zadeklarowała, że z chęcią skorzysta z propozycji w innym terminie. Rola w filmie pełnometrażowym sprawiła, że zapomniano o równie dobrej roli w "Elżbiecie I" - miniserialu z 2005 roku. Helen jest jedyna aktorką, która zagrała trzy angielskie królowe. Na swoją czwartą nominację do Oskara zasłużyła rolą Zofii Tołstoj u boku Christophera Plummera w "Ostatniej stacji".

[image-browser playlist="607285" suggest=""]

W ostatnich latach odkryła jak miło jest się pobawić na planie bronią ("Stan gry", "Red", "Dług") oraz odkryła uroki komedii (zaczęło się od "Dziewczyn z kalendarza" z 2003 roku, ostatnio "Artur", gdzie partnerowała Russelowi Brandowi), powróciła też do starego, dobrego Szekspira w "Burzy".

Jaka prywatnie jest aktorka? Żyje między Londynem a Los Angeles, a z uwagi na to, że panicznie boi się latach, jednym z jej największych marzeń jest wynalazek sztuki teleportacji. Nie lubi wydawać pieniędzy i jej największym zakupem był samochód, który nabyła kilkanaście lat temu. Kiedy nie jest na planie filmowym, spędza przyjemne wieczory przed telewizorem i przyznaje ze wstydem, że jej ulubione programy to "Project Runway" i "America's Next Top Model". A kiedy akurat następuje przerwa w emisji... szaleje pod sceną na koncertach "Queens of the Stone Age"!

[image-browser playlist="607286" suggest=""]

O Mirren jest ostatnio głośno nie tylko ze względu na jej kolejne role. 66-letnia Brytyjka została okrzyknięta Najlepszym Ciałem 2011 (aktorka stwierdziła, że tytuł został jej przyznany tylko z sympatii). Jej figura jest obiektem powszechnej zazdrości, a sama Helen też się jej nie wstydzi - na swoje poprzednie urodziny zafundowała sobie prezent w postaci nagich zdjęć, na których dodatkowo była pozbawiona makijażu. Jej zdaniem "media zabiły kategorie piękna dla kobiet w jej wieku", a ona wciąż uważa się za piękną. I trudno nie przyznać jej racji.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj