Trylogia Hobbit nie osiągnęła takiego samego sukcesu artystycznego jak Władca Pierścieni. Wszystkie trzy filmy miały swoje problemy i otwarcie były krytykowane za wiele rzeczy, których poprzednia trylogia uniknęła. Jednak była to krytyka, nie hejt, a do tego trudno temu filmowi odmówić, że jako uzupełnienie LOTR jest po prostu popularny i lubiany. Tak naprawdę jest tego prosta przyczyna: pomimo różnych wad to nadal było wielkie widowisko osadzone w popularnym świecie fantasy i nakręcone w stylu, w którym tylko Peter Jackson potrafił. Patrząc na sukcesy finansowe obu trylogii i wielokrotnie próby stworzenia kinowych serii w gatunku fantasy, nikt inny nie był w stanie uchwycić tego "czegoś", by odnieść sukces, a Hobbit udowodnił, że nadal to miał.  Władca Pierścieni to wybitna trylogia, ale Hobbit to również kawał dobrej rozrywki, do której wielu widzów wraca. Nie chodzi o to, byśmy tutaj wchodzili w dyskusje, dlaczego z małej książeczki zrobiono trzy filmy, bo chyba wszystko zostało powiedziane na ten temat. Akceptuję to wszystko z całym dobrem inwentarza, co tak naprawdę jest kluczem dobrego odbioru trylogii. Dostrzegam w pracy Petera Jacksona swoiste deja vu, bo reżyser pod wieloma względami poszedł drogą George'a Lucasa z Gwiezdnymi Wojnami. Przecież jednym z głównych zarzutów wobec Hobbita jest przesycenie efektami komputerowymi. Do tego wykorzystano o wiele mniej krajobrazów niż we Władcy Pierścieni. I jak to z takimi filmami bywa, nie zawsze wszystko zostało dopracowane. Są w tym jednak rzeczy wybitne, które pomimo rozwoju technologii, dobrze się starzeją i zachwycająco budują klimat. Wspominam o tym, bo Hobbit: Bitwa Pięciu Armii- z uwagi na tytułowe starcie - jest najbardziej ze wszystkich oparta na CGI, co dało satysfakcjonujące i efektowne widowisko. Jeśli chodzi o Powrót Króla - tam w finałowej bitwie też mieliśmy dużo efektów komputerowych, ale była w tym większa równowaga. Jednakże obie sceny batalistyczne robią duże wrażenie. Tylko że właśnie w wersji rozszerzonej, bo pamiętam, jak obejrzałem w kinie  Bitwę Pięciu Armii i moją pierwszą myślą było: za mało bitwy w tej bitwie.
fot. materiały prasowe
Porównując obie wersje, łatwo zauważyć, że większość nowych scen trafiło właśnie na plan bitwy wszystkich armii. To właśnie w tym kluczowym aspekcie rozrywkowym film najbardziej zyskuje. Nie mamy już pytań, skąd na polu wzięły się kozły, na których Thorin i jego kompanii ruszyli na Azoga oraz jak w ogóle do niego dotarli. Sam początek, gdy Dain z armią krasnoludów wpada do Erebor robić zamieszanie, to właśnie piękny dowód na to, jak ta wersja lepiej działa i jak wielkim błędem było poszatkowanie tego, co prawdopodobnie każdy widz szukał w kinie: efektownej bitwy. Rajd krasnoludzkiej kawalerii na kozłach, rydwany bojowe, wiele rodzajów walczących trolli, pościgi podczas eskorty Thorina i reszty na teren Azoga i inne sceny, w których kompania Thorina mogła mieć swoją chwilę, by zaistnieć, a nie być tylko tłem. Choć dodano tylko 20 minut, podczas oglądania czuję w końcu tę satysfakcję, której oczekiwałem w kinie, a której wówczas nie dostałem. Jest to komputerowe, ale widowiskowe i - co zaskakujące - krwawe i klimatyczne. To jedyny film ze świata Śródziemia, który ma kategorię wiekową R, czyli nie jest on wskazany dla widzów do 17 roku życia. Biorąc pod uwagę dekapitacje i obcinanie kończyn orężem czy przez krasnoludzkie rydwany, nie ma tutaj zaskoczenia. Po prostu w tej wersji film i sama bitwa są dopełnione sensem oraz akcją i zaspakajają wszelkie oczekiwanie, wywołując przy tym duże emocje. Skupiam się na scenach batalistycznych, bo one są kluczem tego filmu. Po tym, jak na początku mamy trochę akcji z Bardem i Smaugiem, historia jest prosta: wszystko jest ekspozycją tytułowej bitwy. W sferze fabularnej nie zmienia to praktycznie nic, drobne detale tu i ówdzie, które uzupełniają braki. Trudno byłoby oczekiwać większych zmian, bo to ma być oparte na walce dobra ze złem, a to, co w kinie działało pod kątem fabularnym, nadal się sprawdza, doprowadzając do kluczowych aspektów Bitwy Pięciu Armii. Najlepszym jednak dodatkiem jest śmierć jednego z czarnych charakterów - Alfrid ginie wystrzelony katapultą w trolla. Utkwił w gardle i zabił potwora. Typowy czarny humor Petera Jacksona. .
fot. materiały prasowe
Wracając po latach do wersji reżyserskiej filmu Hobbit: Bitwa Pięciu Armii, dostrzegłem, że odbieram ten film nawet lepiej niż kiedyś. Być może wcześniej działały emocje po rozczarowaniu kinowym seansem? Teraz to rozrywka przednia i satysfakcjonująca, bo daje to, czego oczekuję: świetny klimat fantasy z krwawą, efektowną bitwą i specyficznym stylem reżysera. Nie jest bez wad, ale zabawa jest przednia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj