PAULINA GUZ: Co było dla pani inspiracją do stworzenia takiego filmu? IWONA SIEKIERZYŃSKA: To bardzo ważne pytanie, ponieważ cały film wyłonił się z życia. Między innymi mojego, ponieważ bohaterem filmu jest teatr aktorów z niepełnosprawnościami intelektualnymi, Biuro Rzeczy Osobistych. I właśnie moje doświadczenia, przyjaźnie i praca z tą grupą były żywą pożywką do stworzenia tego filmu. Jestem ciekawa tytułu, który brzmi Amatorzy. Moja teoria była taka, że miało to podkreślić zderzenie czystej, nieskrępowanej sztuki amatorów z rzekomymi profesjonalistami. Czy to dobry trop? Też, oczywiście. Ciekawe, że powiedziała pani „rzekomymi profesjonalistami”, bo rzeczywiście w pewnym momencie seansu okazuje się, że i jedni, i drudzy są tak samo, słowami dyrektora, „w czarnej dupie”. Chciałam, aby dokładnie takie uczucie i taka myśl towarzyszyły widzowi podczas oglądania filmu. Pani zdaniem: czy branży łatwiej zaakceptować niepełnosprawność, czy może brak profesjonalizmu, który w filmie przedstawiała Wiktoria swoim spóźnialstwem i brakiem znajomości tekstu? Myślę że przede wszystkim branża nawet nie zna dobrze niepełnosprawności. W kinie mamy z nią do czynienia w wyjątkowych sytuacjach, a na taką skalę chyba po raz pierwszy. W polskim kinie, być może również w światowym. Dawno, dawno temu powstał film Dziwolągi, to chyba były lata trzydzieste. Grający tam aktorzy byli ludźmi z prawdziwymi niepełnosprawnościami i deformacjami, ale od tego czasu tak wielkiej reprezentacji aktorów niepełnosprawnych w kinie nie było. W teatrze – owszem. To jest świetny ruch, który działa od lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Tych teatrów jest bardzo dużo i są na bardzo wysokim poziomie. W Polsce jest znany teatr 21 z Warszawy, który robi świetną robotę. Ale jest ich o wiele więcej. I to jest też misją filmu, żeby widzowie się o tych teatrach dowiedzieli. . A jak dobrze ukazać reprezentację osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, żeby uniknąć ich przypadkowej stereotypizacji? Może właśnie to, że zna pani dużo takich osób, pomogło w tym, by na ekranie wyszło to naturalnie? Tak, siłą rzeczy jestem częścią tego środowiska. Obcowanie i praca z nimi sprawia mi po prostu wielką radość. Są aktorami, o których marzy każdy reżyser. Bardzo zaangażowani, punktualni, co może wydawać się banałem, ale jest bardzo ważne. Przede wszystkim mają w sobie odwagę i umieją ryzykować. A może jeszcze inaczej: istotne jest to, że część z tych osób odznacza się wybitnym talentem aktorskim. I to też możemy zobaczyć na ekranie. Czy współpraca z tymi aktorami przypominała to, co widzieliśmy na ekranie? Czy czasem występowały takie problemy, jak na przykład utrata koncentracji? Oczywiście, że były problemy, ale dotyczy to wszystkich aktorów. Wszyscy się denerwowali, chcieli wypaść jak najlepiej. W sytuacji, gdy trzeba zrobić jeszcze jeden dubel, nie tylko przez nie taką grę aktorską, ale też dlatego, że technicznie coś nie poszło, każdy się denerwuje. Przy dziesiątym dublu dopadnie to i zawodowego aktora, i amatora. To właśnie było piękne, że wszyscy doświadczali tego samego uczucia na planie. A trzeba przyznać, że ci moi amatorzy i przy tym pierwszym dublu byli fantastyczni. Są też tacy aktorzy jak Marzena Gajewska, grająca postać Mary, która przy dziesiątym dublu mówi z tą samą intencją i z tą samą emocją, co w pierwszym. Jest to prawdziwy profesjonalizm. A skoro mówimy o Mary, moja ulubiona scena w filmie to ta, w której gubi szczękę i z tego powodu dochodzi do konfrontacji pomiędzy nią, jej mamą i bratem. Towarzyszyło temu mnóstwo emocji. Pada nawet zdanie: czemu mnie taką urodziłaś? Zastanawia mnie, czy ciężko się to pisało i jakie emocje panowały wtedy na planie wśród aktorów? Nie pisało się tego ciężko. To był cytat z życia, a dokładnie słowa wypowiedziane przez mojego brata do mojej mamy, wsadzone w usta Marzeny. To tekst, który napisało życie.  Natomiast grało się to rzeczywiście niełatwo. Wielokrotnie to nagrywaliśmy. Zastanawiałam się, czy ma być to wypowiedziane ze wściekłością, smutkiem, czy może mimochodem. Miałam tu swoje dylematy. Na ten dubel może inne były ciekawsze, w każdym razie został wybrany ten i wydaje mi się, że działa, skoro zapamiętała pani tę scenę. Wiktoria, grana przez Romę Gąsiorowską, zdawała się nie mieć problemu z osobami z niepełnosprawnościami, póki nie została odrzucona przez Krzyśka. Czy myśli pani, że akceptacja wobec takich osób jest często robiona na pokaz i gdy przestaje być wygodna, to ludzie nagle się zmieniają? Na pewno tak została zbudowana ta postać, że w pierwszym momencie dość powierzchownie stara się z nimi zaprzyjaźnić, a tak naprawdę jest kimś mocno pokiereszowanym wewnętrznie i najbardziej zajętym sobą. W tym pogubieniu nie ma miejsca na innych ludzi. Wypowiada nawet słowa do Krzyśka, że chciałaby, by tak samo odnosił się do niej, jak do nich. Ona też potrzebowała, by ktoś potraktował ją specjalnie. To jest postać, którą starałam się zbudować bardzo wymiarowo. W filmie miał miejsce wywiad telewizyjny. Padało tam bardzo wiele szczerych słów ze strony osób z niepełnosprawnościami. Czy pani zdaniem taka szczerość zrobiłaby dobrze branży filmowej w prawdziwym świecie, czy przeciwnie – byłaby zbyt wielką przeszkodą? Z moich aktualnych doświadczeń, a będzie ich coraz więcej, ta ich szczerość nie jest nacechowana żadną manipulacją. I wydaje mi się, że jeśli coś jest mówione z serca, to ludziom łatwiej jest to przyjąć. Potrzebują takiej prawdy wypowiedzianej na głos, z dobrą intencją. Na pewno może mieć to zaskakującą siłę rażenia. Zwykle nam się wydaje, że tego lepiej nie mówić, tutaj lepiej się nie ukłonić, nie przyznawać się, że chce się być wielką gwiazdą. A ostatnio na premierze Marzenka powiedziała: teraz mogę być wreszcie wielką gwiazdą! Tak wypowiedziane słowa, z prawdziwą intencją, po prostu nikogo nie ranią. Myśli pani, że to jest coś, czego można nauczyć się od takich osób: odrobiny szczerości? Tak, moglibyśmy się tego nauczyć. Trzeba jednak pamiętać, że emocje muszą być połączone z myślami. Nie można tego odczytać z kartki, musi być zgodność przeżycia i myśli. I wtedy to działa, a oni to mają. Emocje i myśl są połączone. Czy pisanie z własnego doświadczenia, na podstawie między innymi doświadczeń swojego brata, ułatwiało cały ten proces? Czy może przez to, że te wspomnienia potrafią być bardzo emocjonalne, czasem było ciężko? Rzeczywiście, towarzyszyło mi i jedno, i drugie. Ale też miałam oprócz mojego brata cały ten zespół. Z jednej strony każdy z nich ma za sobą tę samą historię, z drugiej każdy jest inny, ma inny dom, zainteresowania. Mój brat był częścią tej grupy i to mi pomagało – było to osobiste, ale istniało w tym wiele głosów. Nie była to tylko historia moja i mojego brata. Jakie pani zdaniem dyskusje sprowokuje ten film? Może skłoni do zastanowienia się, czy dla takich osób jest miejsce w branży? Taka dyskusja już się toczy. Na pewno TVN podchwyciło temat z dużym powodzeniem. Jest realizowany program Down The Road, który cieszy się naprawdę dużą popularnością. Z jednej strony wiem, że ludzie traktują to często jako biznes, że na tych niepełnosprawnych osobach można coś zarobić. Co jest okropne, ale taka jest okrutna rzeczywistość. Natomiast nie wiem, co będzie dalej. W związku z tym, że to jest biznes, nie jestem w stanie tego przewidzieć. Bo biznes to często pięć minut. Na coś albo na kogoś wykreowana moda. W każdym razie o osobach niepełnosprawnych dużo ostatnio słyszymy, zwłaszcza w Polsce. Wydaje mi się, że dobrze zostało to przedstawione w samym filmie. Teatr nie miał problemu z osobami z niepełnosprawnościami, dopóki nie pojawiły się przeszkody. Łatwo jest dać się wciągnąć w coś przez modę, gorzej, jak wymaga to pewnych zmian. Tak, to prawda. Choć myślę, że jak połączy się modę i serce, to odkrywa się kolejne potencjały tych ludzi. Okazuje się, że są świetnymi aktorami, wspaniale się z nimi pracuje zawodowo i można na nich liczyć. Mam nadzieję, że zostaną odkryci w przyszłości i docenieni. A czy ma pani pomysł na przyszłe projekty w tej tematyce? Pewnie, trwają nawet rozmowy w sprawie serialu na podstawie tego filmu. Nie wiem, czy miała pani podobne odczucie, że część tych wątków mogła być zdecydowanie bardziej rozwinięta. Że chciałoby się przy nich zatrzymać i serial mógłby dać na to przestrzeń. Serialu z taką reprezentacją aktorów jeszcze nie było. Także mam wielkie nadzieje z tym związane. Serial dałby możliwość pokazania indywidualności bohaterów, z którymi mieliśmy do czynienia. Każdy z nich był ciekawą postacią, a w filmie mimo wszystko nie można tego tak rozwinąć. Tak, jeśli chodzi o tak pokazaną historię, w której jest bohater zbiorowy. Byłoby ciekawe wejść na dłużej do domu Mary czy do domów innych aktorów z tej grupy. Świetna jest postać dyrektora, który przypadkowo zaczyna z nimi współpracować, ma jakiś układ z ministerstwem i robi to, bo musi, a potem odkrywa coś o sobie i swoim życiu. Tak samo Wiktoria czy Krzysiek. Jego historia rozgrywa się gdzieś poza kadrem, nie wiadomo, gdzie mieszka, co wcześniej się w jego życiu działo, jakie były jego historie związane z kobietami. Z rozmowy na balkonie wiemy tylko, że ciężko mu było w życiu osobistym, bo było wypełnione siostrą i teatrem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj