James Bond to ktoś, kogo nikomu nie trzeba przedstawiać. To postać, która tak mocno zawładnęła umysłami, że każdy wyobraża sobie ją tak samo – przystojny agent z martini w ręce, pistoletem za pasem, w dobrze skrojonym garniturze i z piękną kobietą u boku (najlepiej siedzącą w nowoczesnym aucie z wieloma gadżetami!). Preferencje dotyczące odtwórców tej roli każdy ma własne, ale ogólnie wyobrażenie agenta 007 jest niezmienne! Warto przyjrzeć się historii tej postaci. Kto był prawdziwym Jamesem Bondem? Skąd Fleming czerpał inspiracje? Co wspólnego z filmami o agencie 007 ma prezydent USA, John F. Kennedy? Te wszystkie tajemnice zostaną dziś rozwiązane. Rozsiądźcie się więc wygodnie w swoim astonie martinie i popijajcie martini – wstrząśnięte, nie zmieszane!

James Bond – ornitolog Jej Królewskiej Mości

Na początek warto przypomnieć człowieka, któremu zawdzięczamy tę postać. Ian Fleming był brytyjskim pisarzem, który żył w latach 1908–1964. Napisał łącznie dwanaście powieści i dziewięć opowiadań z 007. Inspiracje czerpał z czasów pracy w brytyjskim wywiadzie wojskowym w trakcie II wojny światowej. To właśnie poznanie tajników wywiadu sprawiło, że resztę życia poświęcił tworzeniu powieści szpiegowskich, w czym na pewno zdecydowanie pomogła Zimna Wojna, która była centralną osią wielu z jego powieści i późniejszych filmów. Nie da się jednoznacznie określić, kto stanowił główną inspirację dla Fleminga przy kreowaniu postaci Bonda. Popularny 007 jest raczej zlepkiem wielu różnych osobowości. Autor przelał też wiele własnych cech na dżentelmena z pistoletem – na przykład miłość do jajecznicy, hazardu i produktów toaletowych. Niezaprzeczalne jest natomiast pochodzenie jego tożsamości, ponieważ James Bond to również autor książki Birds of the West Indies. Mężczyzna dzielący imię i nazwisko z ikoną kina był w rzeczywistości ornitologiem, którego fascynację ptakami podzielał Fleming. Autor książek przeprosił za to ornitologa i zaoferował mu nazwanie swoim nazwiskiem paskudnego rodzaju ptaków w ramach zadośćuczynienia. Z kolei w rozmowie z żoną Bonda Fleming powiedział:
To krótkie, nieromantyczne, anglosaskie imię jest dokładnie tym, czego potrzebowałem i tak narodził się drugi James Bond.
W późniejszym wywiadzie dla The New Yorker dodał:
Kiedy napisałem pierwszą część w 1953 roku, chciałem, aby Bond był absolutnie nudnym, nieciekawym mężczyzną, wokół którego dzieją się ciekawe rzeczy. Chciałem, żeby był tępym instrumentem. Kiedy myślałem nad imieniem dla niego, pomyślałem sobie: "Mój Boże, James Bond to najnudniejsze nazwisko na świecie."

James Bond – inspiracje stojące za postaciami

Nie był to jedyny przypadek, w którym Fleming zainspirował się osobami ze swojego życia. Manuskrypt Goldeneye pisała Joan Howe, jego sekretarka, która stała się pierwowzorem Miss Moneypenny w serii. Scaramanga, złoczyńca z powieści The Man with the Golden Gun, wzorowany był natomiast na chłopaku, z którym Fleming ścierał się jeszcze za szkolnych czasów. Nazwa Goldfinger była wzorowana na nazwisku architekta, którego Fleming uwielbiał, czyli Ernie Goldfingerze. Nawet jeden z homoseksualnych złoczyńców z Diamonds Are Forever o pseudonimie "Boofy" był wzorowany na bliskim przyjacielu pisarza, którego tak nazywali przyjaciele. Q, który stał się wieloletnim współpracownikiem i przyjacielem Bonda i który zaopatrywał agenta w najnowsze wynalazki i gadżety technologiczne, był inspirowany ekspertem od uzbrojenia. To on zresztą odradził Flemingowi przydzielenie pistoletu Beretta do Bonda, bo to "broń dla kobiet". To dzięki niemu James był widziany z Waltherem PPK. Co ciekawe, w obiegu publicznym krąży informacja o tym, jakoby Christopher Lee, nieżyjący już legendarny aktor, a zarazem kuzyn Fleminga, stanowił inspirację dla Bonda. I chociaż nie jest to wykluczone, nie ma na to żadnego oficjalnego potwierdzenia.
fot. Eon Productions

Ian Fleming w ogniu krytyki

Powieści z serii o Bondzie cieszyły się dużym uznaniem wśród czytelników. Agent 007 stał się pewnym wyznacznikiem amerykańskości i symbolem, do którego mogli dążyć inni. Dobrze ubrany, wyposażony w najnowsze gadżety, przystojny, gotowy za wszelką cenę bronić swojego kraju. Sprzedaż zwiększyła się jeszcze, gdy prezydent John F. Kennedy uznał With Love From Russia za jedną ze swoich ulubionych książek. To pomogło później w sfinansowaniu pierwszego filmu z serii. Nie było jednak tak kolorowo. Autor w 1958 roku został skrytykowany przez Bernarda Bergonizego w jednym z artykułów, co niefortunnie zbiegło się w czasie z zaplanowaną na miesiąc później premierą Dr. No. Bergonzi krytykował Fleminga za "sadomasochizm i voyeuryzm" w powieściach i brak etyki. Recenzje Dr. No były, w porównaniu z poprzednimi książkami, negatywne. Paul Johnson w recenzji "Seks, Snobizm, Sadyzm" napisał że:
Była bez cienia wątpliwości najpaskudniejszą, jaką przeczytałem. [...] Musiałem powstrzymywać odruch wyrzucenia jej. Na Dr. No składają się trzy podstawowe składniki typowe dla Anglików: sadyzm szkolnego osiłka, dwuwymiarowe pragnienia seksualne sfrustrowanego nastolatka i nieokrzesane, snobistyczne dążenia dorosłego mężczyzny mieszkającego na przedmieściach.
David Cornwall, inny autor powieści szpiegowskich, stwierdził natomiast:
Bond jest tym licencjonowanym kryminalistą, który w imię fałszywego patriotyzmu przyzwala na paskudne przestępstwa.
Ruchy feministyczne nie pozostawiły suchej nitki na powieściach Fleminga. Krytykowały je za przedmiotowe przedstawienie kobiet, co później przełożyło się też na produkcje kinowe. Nawet Związek Radziecki miał pretensje do Fleminga o "kreowanie świata, w którym prawo pisze lufa pistoletu". Jednak popularność serii nadal rosła, co niedługo później znalazło odzwierciedlenie w zakupie praw do stworzenia pełnoprawnej adaptacji filmowej.
fot. Eon Productions

Nazywam się Bond. Jimmy Bond

Zanim James Bond stał się marką, przeszedł drogę przez mękę. Pierwsza powieść napisana przez Iana Fleminga, czyli Casino Royale, ukazała się w 1953 roku. Zaledwie rok później pojawiła się pierwsza adaptacja, o której wielu z Was może nie wiedzieć. Nim James Bond wkroczył w glorii i chwale na wielki ekran, gościł w amerykańskiej telewizji w ramach odcinka specjalnego stworzonego przez stację CBS. Wynikało to z problemów, które w Hollywood napotkał Fleming. Producenci wielkich studiów filmowych nie pokładali tak wielkiej wiary w stworzenie franczyzy na podstawie jego powieści. Kino funkcjonowało również inaczej w tamtym czasie i nikomu nie śniło się o wielkich uniwersach, bawiących widzów przez dziesięciolecia. W telewizyjnym odcinku, który adaptował Casino Royale, w Jamesa – a raczej Jimmy'ego Bonda – wcielał się Barry Nelson, lecz ta produkcja nie przetrwała próby czasu. Stała się reliktem przeszłości i ciekawostką, którą serwuję Wam niczym wstrząśnięte i niezmieszane martini.
fot. CBS
Nieudana przygoda ze światem telewizji i Hollywood sprawiła, że Fleming zaczął tworzyć adaptację swojego dzieła we współpracy z Kevinem McClorym i Jackiem Whittinghamem. Film miał mieć tytuł Thunderball i opowiadać o motywie kradzieży broni nuklearnej. Projekt ostatecznie nie wypalił, lecz Flemingowi spodobał się na tyle mocno, że w późniejszym okresie przekuł go w kolejną powieść, która ostatecznie doczekała się nie jednej, a dwóch różnych adaptacji. To jednak wywołało kontrowersje, które za producentami serii filmowej ciągnęły się latami, ponieważ w publikacji autor nie wziął pod uwagę wysiłku partnerów, którzy pomagali przy wymyślaniu całego pomysłu. McCorly i Whittingham pozwali Fleminga. Ostatecznie część praw do niektórych wątków, postaci i motywów przeszła w ręce tego pierwszego, który w późniejszym czasie zdołał przekuć je na wielkoekranowe dzieło.

James Bond wreszcie podbił Hollywood

W latach 50. zainteresowany zakupem praw do powieści był Albert R. Broccoli, który był ogromnym fanem dzieł autorstwa Fleminga. Miał on prowadzić rozmowy negocjacyjne z Flemingem, ale z powodu złego stanu zdrowia swojej żony wysłał w tym celu partnera producenckiego, Irvinga Allena. Nie pomyślał jednak o tym, że Allen był wielkim krytykiem Fleminga i podczas rozmowy stwierdził, że jego powieści do niczego się nie nadają i nigdy nie zostaną zaadaptowane na wielki ekran. Spotkanie z oczywistych przyczyn się nie udało, a prawa do przeniesienia serii na ekran zostały sprzedane Harry'emu Saltzmanowi. Widział on potencjał w powieściach Fleminga, ale jednocześnie obawiał się tego, że postać Bonda jest zbyt przeseksualizowana dla zachodniego odbiorcy i sprawia wrażenie obcej. To wtedy na horyzoncie pojawił się Broccoli, który zaproponował połączenie sił. To poskutkowało w stworzeniu dwóch firm: Eon Productions, która miała się zająć adaptacjami filmowymi, oraz Danjaq, która miała prawa filmowe. I tak rozpoczęto jedną z największych kinowych franczyz. Ten tekst jest dopiero wstępem do burzliwej, wieloletniej historii agenta 007 na wielkim ekranie. Okazuje się bowiem, że to wcale nie komuniści, szpiedzy i zdrajcy byli największym zagrożeniem dla marki, a zakulisowe problemy. Historia filmowego Jamesa Bonda to opowieść o sprawach sądowych i kontrowersjach. W jaki sposób australijski model zdobył rolę najsłynniejszego tajnego agenta w historii kina? Jak doszło do tego, że jednego roku na wielkim ekranie gościło dwóch różnych Bondów? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań poznacie wkrótce...    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj