John Wick 3 porwał mnie na kilka seansów w kinie pełnym przyjemności, szczerej radości i spełnienia oczekiwań tego, jakie kino akcji powinno być. Zastanawiałem się, czy poruszyć kwestię filmu w recenzji spoilerowej, czy raczej w artykule, by opowiedzieć Wam o tym, jak go odebrałem. Jednak szybko się okazało, że John Wick i jego przygody zmusiły mnie do głębszych przemyśleń. Czy kino akcji ma być tylko z akcją?
Wbrew pozorom filmy akcji muszą mieć fabułę i każda część Johna Wicka ją ma na poziomie tak naprawdę ponad przeciętnym. Jeśli podobnie jak ja oglądaliście przez ostatnie dekady przedstawicieli gatunku z różnych stron świata i półek jakości, jesteście świadomi, że często jest to, delikatnie mówiąc, nic nie znaczący pretekst, o którym zapominamy po końcu seansu. Twórcy przeważnie opierają się na prostych schematach (często to jest zemsta, śledztwo kryminalne czy działania przestępców), by tak naprawdę usprawiedliwić kolejne strzelaniny, walki i pościgi. Jednak John Wick jest pokazem tego, jak z prostoty zrobić coś więcej, co dzięki odpowiednim zabiegom narracyjnym zapada w pamięć, pozostawia z satysfakcją i chęcią poznawania świata. W tym przypadku mamy rozbudowaną mitologię podziemia kontrowanego przez tajemniczą radę, rozpisane zasady determinujące działania zawodowych zabójców oraz kwestię hotelu Continental, który sam w sobie jest tak intrygującym miejscem, że nie mogę się doczekać zapowiedzianego serialu. Ta seria jednak idzie krok dalej i daje postacie, które są godne zapamiętania, charyzmatyczne i doskonale wpisujące się w wizualny klimat, którym ociekają kadry i cała historia. John Wick, choć ma prostą fabułę, nie jest pod tym względem prostacki jak wiele filmów - zwłaszcza te klasy B i niżej ze Stevenem Seagalem czy Jean Claudem Van Dammem, którzy kręcą je na potęgę.
Nawet najbardziej efektownie nakręcona akcja będzie pustym spektaklem, jeśli całość nie ma w sobie emocji. Kino akcji nie musi mieć artystycznej fabuły, która zmusi nas do zadawania egzystencjalnych pytań na temat sensu życia. Nie musi nawet wzruszać do łez, czy obiecywać coś, czym nie jest. Każdy, oglądając tego typu filmy, oczekuje jednego: akcji. Historia ma mieć, mówiąc prosto, ręce i nogi, by widz nie łapał się za głowę z powodu szeregu głupot, banałów i dziwnych decyzji. To wszystko jednak musi mieć znaczenie i emocjonalny wydźwięk na poziomie podstawowym. Weźmy za przykład pierwsze przygody Johna Wicka - sercem była zemsta za pieska, który pozostał mu po żonie. Przypuszczam, że większość ludzi wzruszyłaby obojętnie ramionami, gdyby zabili mu miłość czy dziecko, ale ruszyli pieska...To jest niewybaczalne. I takim sposobem pojawiają się te emocje i satysfakcja, gdy niecni oprawcy giną raz po raz w sposób efekciarski i zdumiewająco nakręcony. W tym właśnie leży klucz do zrozumienia tego, jak sceny akcji powinny być kręcone, byśmy nie tylko podziwiali popisy, ale coś czuli - napięcie, emocje, niepokój czy ekscytację. Reżyser musi to wszystko osiągnąć i zawiesić naszą niewiarę, byśmy nawet mając gdzieś z tyłu głowy fakt, że bohater nie może zginąć, emocjonowali się jego walkami i osiągnięciem celu. Przecież każdy najlepszy przedstawiciel gatunku pomimo prostej fabuły to właśnie osiąga. Każdy ma serce na właściwym miejscu, abyśmy mogli z przyjemnością i satysfakcją oglądać kolejne zmagania bohatera.
Nawet jeśli dostajemy fenomenalnie nakręconą akcję, jest granica, którą łatwo można przekroczyć. Jeśli się nie osiągnie tych wszystkich celów, a absurdalnie opowiadana historia będzie pogłębiać problem, trudno będzie czerpać przyjemność. Takim przykładem na to okazała się seria Transformers, gdzie każdy kolejny sequel dawał ogrom akcji, walk robotów i widowisk o dużym rozmachu, a opinie były słabe. Nie można było ekscytować się i emocjonować, gdy twórca nie potrafił dać coś więcej poza pustą akcją. Reżyserzy serii John Wick stają się dla mnie trochę wzorem, jak to zrobić dobrze. Pasuje tutaj właśnie wspomniane w tytule porównanie muzyczne. Wiele filmów jest jak próba stworzenia muzyki, w której nuty nie współgrają ze sobą, tworząc kakofonię dźwięków. John Wick 3 jest jak taka symfonia kina akcji, dopracowana pod każdym względem, wpadająca w ucho i trafiająca w serducho. Historia w tym wszystkim przestaje mieć znaczenie, bo wystarczy poddać się i płynąć razem z tą muzyką.
Pisałem Wam o tym, jak John Wick wpływa na Hollywood, sprawiając, że wszyscy chcą kręcić sceny akcji w tak fenomenalny sposób oraz o tym, na czym polega fenomen tych choreografii. Patrząc na sukces i genialną pracę włożoną w Johna Wicka 3, nie tylko obstaję przy swoim zdaniu, ale sądzę, że ten wpływ będzie coraz mocniejszy. Twórcy podeszli do tego genialnie, bardziej kierując się w stronę walk, niż gun-fu znanego z poprzednich części. One w większości były oparte na walkach z pistoletem w dłoni i choć to jest kapitalnie zaczerpnięte z tworów Johna Woo, oparcie nowej odsłony mocniej na sztukach walki tworzy jeszcze lepsze wrażenie, wprowadzając sporo urozmaicenia. Dzięki temu mamy fenomenalne tempo oraz kapitalnie dopasowaną choreografię do umiejętności walczących. A wszystko okraszone niekonwencjonalnymi pomysłami na czele z walką w bibliotece czy zabijaniem nogą konia. Dzięki temu czuć, że każdy daje z siebie wszystko - nawet psi aktorzy w wątku Casablanki z Halle Berry, której jest za mało. Brutalnie, pomysłowo i efektownie, a wszystko doprowadza do kulminacji, wpisanej w genialny sposób w symfoniczną konwencję. Walka Johna Wicka z bezimiennymi zabójcami to na pierwszy rzut oka pojedynek bohaterami z henchmanami, tuż przed walką z bossem na końcu gry. Sęk w tym, że w te role wcielają się Cecep Arif Rahman oraz Yayan Ruhian, czyli mistrzowie sztuk walki z indonezyjskiej serii Raid, którego inspirację także można odczuć w kręceniu scen walk. To tutaj należą się brawa za pięknie podkreślenie umiejętności panów, którzy mogli zaprezentować je w pełnej krasie. Nawet jeśli Keanu Reeves na ich tle wygląda na zmęczonego starca, udało się wymyślić trafne rozwiązania, by to zwycięstwo usprawiedliwić. A fakt, że panowie dostali noże karambit, które stały się podstawą wyśmienitej walki z filmu The Raid 2: Infiltracja, jedynie fantastycznie podkreślał świadomość twórczą w tych scenach. Cieszyć może nie tylko fakt, że dobrze wykorzystano potencjał kaskaderów, ale też to, że przeżyli. Chciałoby się ich więcej w kolejnej części. A przecież chwilę później mamy świetną walkę z czarnym charakterem granym przez Marka Dacascosa. Często niedoceniany aktor wiele lat tam brylował na ekranie w kinie akcji, a twórcy wykorzystali jego umiejętności w sposób przemyślany i smakowity Jest świetny moment, gdy w dwóch ruchach Dacascos przechodzi do capoeiry. Wówczas w głowie fanów zapali się lampka, bo aktor miał swój przełom w filmie Tylko dla najlepszych z 1993 roku, w którym capoeira była fundamentem. To jest świetny przykład na to, ile pracy trzeba włożyć w dopieszczenie takich detali choreografii walk. Takim odwołaniem jest też cały pościg na motorach, otwarcie inspirowany tym z filmu Pani Zło z Korei Południowej.
John Wick 3 trafił do mnie jako do wielbiciela walk na ekranie w sposób szczery i prawdziwy. Oglądając go, czułem się jak dziecko otwierające prezenty w święta. Każdy cios, rzut i niespodziewany ruch wojowników wywołuje zachwyt, bo dostajemy widowisko na poziomie, jakiego żadne hollywoodzkie kino akcji do tej pory nie dało. Nakręcone z perfekcyjną pracą kamery opartą na długich ujęciach, przecinanych swobodnym montażem. Lubię widowiska oparte na efektach komputerowych, ale to tego typu akcje kaskaderów sprawiają, że oglądam je z uśmiechem od ucha do ucha, a przy poszczególnych ciosach bełkoczę pod nosem: "wow!". Dlatego też koniec końców chcę Wam powiedzieć, że dla mnie kino akcji może być taką symfonią, w której fabuła nie musi być wcale szczególnie głęboka. Jeśli ktoś lubi ten gatunek, John Wick to pokaz tego, co najlepsze. Liczę, że nadal będzie zmieniać Hollywood, bo im więcej tak dobrze nakręconej akcji, tym lepiej dla kinomaniaków.