Filip Bajon to człowiek, którego nie trzeba przedstawiać wielbicielom polskiego kina. W ostatnich latach stworzył takie tytuły jak Panie DulskieŚluby panieńskieSolidarność, Solidarność... oraz Przedwiośnie. W rozmowie jest skupiony, wyważony i zaskakująco otwarty. Porozmawialiśmy o filmie Kamerdyner, czyli o najnowszej wysokobudżetowej polskiej produkcji. Reżyser "Kamerdynera" zdradził kilka ciekawostek i to, jak kształtowały się niektóre pomysły. ADAM SIENNICA: Jak oglądałem film, odniosłem wrażenie, że najważniejszy jest w nim wątek Kaszubów i ta cała otoczka, która im towarzyszy. To nadaje mu wyjątkowy klimat. Zastanawiam się, czy właśnie taki był cel w tworzeniu tej historii? Filip Bajon: Podejrzewałem, że tak może być. Znałem Kaszubów i jeździłem do nich. W sumie w Jastarni na Półwyspie Helskim spędziłem rok życia. To zawsze było coś innego. Dawno temu, gdy skończyłem szkołę filmową, miałem pomysł, by zrobić film o Kaszubach, ale kręcić go przez cały rok - tak, że robię lato, zimę, wiosnę. Scenariusz filmu przyszedł więc do kogoś, kto znał temat, lubił go i chciał się z nim zmierzyć. Potraktowałem go szeroko, jak tylko można. Jako kosmopolityczne miejsce, w którym najpierw żyje w przyjaźni i kohabitacji kilka narodów. Potem to zaczyna się zmieniać z zewnątrz w hekatombę. Chciałem opowiedzieć taką historię ku przestrodze. Kiedyś za czasów komuny zrobiłem taki film Limuzyna Daimler-Benz o tym, jak w Polsce rośnie faszyzm. Jest to pewien rodzaj widzenia i ostrzegania świata. Uważam, że kino nie tylko powinno spełniać taką rolę, ale spełniać ją bardzo dobrze. Z literaturą jest tak, że albo ktoś przeczyta, albo nie i długo to zajmuje, a kino ma pewien rodzaj natychmiastowości jako medium. Gdy pierwszy raz widziałem zwiastun Kamerdynera, oczekiwałem, że wątek miłosny będzie odgrywać tutaj pierwsze skrzypce, ale tak nie jest... Te wątki się zmieniają. Wiedziałem, że tak tego nie można pokazać. Jeden z moich przyjaciół mi powiedział: Filip, tylko pamiętaj, to jest również film o miłości. Tworząc ten film, cały czas o tym pamiętałem. Nie tylko jest to film o historii, ale również o miłości. Dlatego wzmocniłem ten wątek romantyczny, ale wiedziałem, że nie jest on głównym wątkiem. Raczej ten przeklęty los tego miejsca. Są w Europie własnie takie miejsca, jak na przykład Kosowo, kraj Basków, Katalonia, kiedyś Alzacja i Lotaryngia oraz Macedonia. Mówimy o takich miejscach, które są piękne, cudne i na pozór spokojne. Powinien to być raj na ziemi. I potem idzie uderzenie z jednej strony, z drugiej strony, a ludzie, którzy tam mieszkają, nie mają na to wpływu. Są w centrum tych wydarzeń... Dokładnie tak. Konkluzja jest taka, że działo się to wtedy, gdy nie było Unii Europejskiej. Nie było tego wspólnego porozumienia. Nie było żadnych barier i systemu ochronnego. Mój przyjaciel po obejrzeniu filmu stwierdził, że polskie władze powinny go obejrzeć, by zrozumieć, dlaczego Unia Europejska jest tak ważna. Dla mnie jednak była to historia świata na przełomie wieków, potem na przełomie historii. Być może ten film jest taki ciekawy, bo Kaszubi nigdy nie opowiadali się za żadną stroną. Oni mówili: Jô jem Kaszëba. Tak nawet mógłby się film nazywać. Zachwyciło mnie w filmie Kamerdyner oparcie na długich ujęciach. Jak wyglądają kulisy tego pomysłu? To wyszło od pana, czy może od operatora? Jeśli kiedykolwiek zobaczy pan w moim filmie długie ujęcia, to zawsze jest mój pomysł. Zawsze uczę moich studentów, aby nie robić zbliżeń. Jestem w tym bardzo radykalny, bo i tak wiem, że je zrobią i mnie nie posłuchają, ale gdzieś to będą mieli w podkorowym myśleniu. Długie ujęcia i pełne plany to był pomysł na ten film. To naprawdę pasuje do tej opowieści. Tego od razu nie wiedziałem. Gdy zaczynam kręcić film, wiem, z jaką materią mam do czynienia. To jest epika. To trzeba podkreślić, więc robiliśmy to długimi ujęciami i szerokimi planami. Robiliśmy sceny, które kręciliśmy w jednym ujęciu. To widać w wielu momentach. Zgadza się, ale jest tego więcej. Wszyscy mówią do mnie: Filip, ale nie zrobisz zbliżeń? Mówię, nie. Wtedy też ekipa się przyzwyczaja do takiego stylu. Dzięki temu czasami zdjęcia szły bardzo szybko. Niektóre takie sceny są naprawdę wymagające. Jak na przykład sekwencje, gdy kamera leci przez okopy Kaszubów podczas I wojny światowej. Tutaj pomysł był taki, że robimy I wojnę światową w jednym ujęciu. Podobnie nakręciliśmy scenę, gdy Ula czytała lista od postaci Gajosa. Ja to potem przemontowałem, bo długie ujęcie zawsze można przeciąć i przemontować. Kieślowski mawiał, że ustawienie kamery jest sprawą światopoglądu i ja zgadzam się z nim w stu procentach. Dlatego chciałem film robić w pełnych planach, długich ujęciach i wiedziałem, gdzie stoi kamera, bo Łukasz Gutt, operator, mi w tym fantastycznie pomagał.
fot. FILMICON/Rafał Pijanski
Gdy myślę o w filmach historycznych... kostiumowych... Nie, to nie jest film historyczny. Zawsze to prostuję. To jest epicki film. Historycznym to są Krzyżacy. Kamerdyner to dokładnie epicki film kostiumowy z elementami melodramatu. To powiedzmy... gdy myślę o polskich filmach osadzonych w innych czasach, zawsze mam problem z tym, by uwierzyć w przedstawienie okresu, w którym rozgrywa się akcja. Zbudowana iluzja nie jest pełna. Natomiast w Kamerdynerze wydaje się to dopracowane w najmniejszym detalu. Zastanawiam się, jak pan do tego podszedł, by ta autentyczność cały czas była obecna? Nieskromnie powiem, że to polega na wiedzy. Jestem przygotowany do takich filmów. Zawsze robię duży research. Chcę się bardzo dużo dowiedzieć i poznać szczegóły. Chcę wiedzieć, jakie wtedy dowcipy opowiadali, jak wyglądały pieczątki, o czym pisały gazety. Tak się przygotowuję. Przed filmem Kamerdyner byłem przygotowany, ponieważ wcześniej pisałem projekt o hrabinie Donhoff, która w 1945 roku uciekła na koniu ze Sztynortu do Berlina. To słynna ucieczka hrabiny, która potem została redaktorem naczelnym "Zeitu," czyli opiniotwórczej, niemieckiej gazety. Napisałem do tego scenariusz. Dlatego mogę powiedzieć, że rodzajowość Prus Wschodnich i Zachodnich znałem bardzo dobrze. To własnie może być największa zaleta Kamerdynera, która przyciągnie ludzi. Tu nie czuć tych braków budżetowych, jak w wielu innych polskich tytułach. To też zmusza do wniosku, że dawno takiego filmu w polskim kinie nie było. Teraz zastanawiamy się, jak to widz przyjmie. Czy zapomniał o tego typu filmach, czy czeka na takie propozycje? Powiedziałbym, że to takie nasze pytania realizacyjno-producenckie. W tym wszystkim najbardziej podobała mi się postać Bazylego Miotke granego przez Janusz Gajos. Czytałem, że częściowo oparty jest on na postaci Antoniego Abrahama. Może pan coś więcej powiedzieć o kulisach powstania tej postaci? Tak, dokładnie. Z Januszem pracowałem siódmy raz. Wiem, że to jest wybitny aktor. Wiem, że jak dostaje ode mnie tekst dialogu, to układa go pod siebie. I zawsze zrobi to lepiej ode mnie. Natomiast jak on tworzy postać? Tego to nie wiem. Czyli pan nim nie kieruje na planie? Można powiedzieć, że po prostu mu nie przeszkadzam. Kamerdyner powstawał trzy lata i zmagał się z różnymi problemami, także natury finansowej. Ciekawi mnie, z czego to wynikało? Nie było chęci, by wesprzeć ten film? Paradoks tego filmu polega na tym: gdyby Mirek Piepka nie skoczył z wieży do pustego basenu, to Kamerdyner nigdy by nie powstał. Po prostu nie zebrałby tych pieniędzy. To wszystko, co on robił, było działaniem ratunkowym. Nakręciliśmy jedną czwartą filmu, potem to był nasz dowód, że coś może z tego wyjść. A on na początku skoczył do pustego basenu, czyli gdy jeszcze nic nie było. Czasami w życiu zdarzają się happy endy.
fot. naEKRANIE
Oczekiwania często są najważniejsze przy odbiorze filmu przez zwykłego widza. Czy pana zdaniem widz powinien oczekiwać po Kamerdynerze czegoś określonego? Powinien oczekiwać świata, którego nie zna, który działa na regułach, które zna. To tak na koniec... ma pan jakieś plany na kolejny film? Robię fabularny film o Jarosławie Iwaszkiewiczu. Zacznę to kręcić jakoś w przyszłym roku w kwietniu lub w maju.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj