Kevin Feige jest niezwykłą postacią, która nie tylko rozpoczęła budowę MCU, ale prowadziła rozwój Kinowego Uniwersum Marvela przez 11 lat aż do kulminacji wraz z Avengers: Koniec gry. Śmiało można powiedzieć, że to człowiek, który zapisał się w historii kina, tworząc coś, czego nie było i pomimo wielu naśladowców, nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie. Pomimo wielkich planów na kolejną fazę MCU, ogłoszono, że producent wkracza do świata Gwiezdnych Wojen. Przede wszystkim w kontekście MCU musimy mieć świadomość jednej ważnej sprawy: fakt, że coś ogłaszają, nie oznacza, że dopiero zaczynają coś przy tym robić. Feige wielokrotnie mówił, że wszelkie plany są kształtowane z kilkuletnim wyprzedzeniem, więc można założyć, że to, co zostało ogłoszone, przeszło przez jego ręce i dostało już jego akceptację. Niewątpliwie też w trakcie rozwoju projektów na wstępnym etapie miał na nie wpływ i usprawniał je tak, jak to wielokrotnie robił w przeszłości. Biorąc pod uwagę, że zdjęcia do Czarnej Wdowy i Eternals trwają, a preprodukcja kolejnych projektów pewnie jest w toku, Feige nie musi brać aż tak czynnego udziału, bo zakładamy, bazując na wypowiedziach i informacjach, że to wszystko już przeszło przez niego. Ma więc on trochę czasu, by wejść w inny świat. Wbrew oczekiwaniom niektórych Internautów wątpliwe jest, że Kevin Feige zastąpi Kathleen Kennedy, która ma kontrakt do 2021 roku i cieszy się poparciem Disneya, więc raczej nie zostanie od razu szefem Lucasfilmu. Wiemy, że to przejście jest wewnętrzne, bo obie firmy należą do Disneya i ludzie z tego studia wspierają ich przy produkcjach największych widowisk. Wszyscy zdają sobie sprawę, że niezależnie od indywidualnej oceny poszczególnych produkcji ze świata Gwiezdnych Wojen, atmosfera wokół tego uniwersum stała się problemem, który trzeba rozwiązać. Pomimo całej sympatii za kulisami Star Wars obecny jest zbyt duży bałagan, czego efektem były zwolnienia reżyserów Hana Solo, kłopoty Łotra 1 oraz ostatecznie PR-owy koszmar Lucasfilmu wokół Ostatniego Jedi. Bez znaczenia tego, ile tak naprawdę osób hejtowało (nie mylić z merytoryczną krytyką) ten film, było to głośne i wszechobecne, a to oddziaływało źle na atmosferę wokół filmu. Lucasfilm nie może sobie na to pozwolić, bo długofalowo to zgubny proces. I tu wkracza Kevin Feige.
fot. Lucasfilm
Wiemy, że Feige ma wyprodukować jeden film w świecie Gwiezdnych Wojen, sam jest wielkim fanem oraz ma rolę dla jakiejś wielkiej gwiazdy filmowej. Praktycznie nic więcej na temat jego udziału nie wiadomo, bo reszta to domysły i spekulacje. Teoretycznie mógłby odejść z MCU i osoby z nim pracujące od lat, mogłyby nadzorować dalszą pracę nad uniwersum i taki proces mógłby odbyć się bezboleśnie. Jednak sądzę, że tak się nie stanie, a będzie mieć rolę osoby rozwiązującej problemy i wprowadzającej porządek. Gwiezdne Wojny potrzebują kogoś, kto znajdzie sposób na rozwój spójnego uniwersum, które w odróżnieniu od MCU, rozkłada się równomiernie na filmy, seriale, książki, komiksy i gry. Jest tu zatem potencjał porządnego zrobienia czegoś na poziomie, którego popkultura nie widziała, a co w dużej mierze nie jest w pełni wykorzystywane. Feige jako osoba wyznaczająca drogę dla Gwiezdnych Wojen, reguły rozwoju uniwersum po Gwiezdnej Sadze i zasady, które powinny być fundamentem budowy, to coś najbardziej wiarygodnego i sensownego. Niczym mistrz Yoda wkroczy za kulisy, pokaże wszystkim, co i jak i, miejmy nadzieję, da widzom na całym świecie wyjątkową rozrywkę na lata. Pomimo szacunku wobec umiejętności Kathleen Kennedy, które jako producentka ma na koncie wiele klasyków kina, zakulisowe problemy są skazą na jej reputacji, bo pokazują, że coś jest nie tak. Nie potrafi po cichu ich rozwiązać, dobrze dobrać twórców (tak jak robi to Feige) i plotki o konfliktach ze zwolnionymi filmowcami nie budują dobrego wizerunku i wspomnianej atmosfery. Musimy jednak pamiętać, że tak jak Feige nie pracuje sam w MCU, tak też Kennedy nie odpowiada solowo za Gwiezdne Wojny. Wyznaczenie ciekawej, ambitnej i efektywnej organizacji pracy na przyszłość to coś, co może wystarczyć. To tak jak w najlepszych serialach, gdzie reżyser pilota buduje drogę dla twórców kolejnych odcinków, którzy - choć dodają wiele od siebie - trzymają się zbudowanych fundamentów.  Warto zauważyć, że nikt z Lucasfilmu nie skomentował doniesień. Mamy jedynie oświadczenie Alana Horna z Disneya, więc wygląda to tak, jakby właśnie Disney zaingerował w cały proces, chcąc poprawy sytuacji i wyciągnięcia wniosków z błędów, które zostały popełnione (sam szef Disneya to przyznał). Być może właśnie Feige wprowadzi Gwiezdne Wojny w nowy rozdział popkulturowego żywota. Wiemy, że będzie to zadanie arcytrudne, bo nic tak nie wywołuje skrajnych emocji, jak właśnie filmy z tego świata, ale nie jest to niewykonalne. Filmy MCU też mają wiele niedoskonałości, błędów czy słabszych momentów, ale pomimo tego odbiór mają bardzo pozytywny. Nie jest to ta sama skala zachowania fanów, ale można założyć, że każdy zdaje sobie z tego sprawę. Nie wyobrażam sobie innej popkulturowej persony, która może pokazać, jak będą wyglądać Gwiezdne Wojny XXI wieku.
fot. materiały prasowe
Najwyraźniej Kevin Feige ma chęci i czas, by się tym zająć, więc nawet, jeśli docelowo jego rola będzie właśnie taka, jaką sugeruję, to wystarczy. W Lucasfilmie są rozsądni ludzie, którzy w wyznaczonym kierunku będą w stanie to kontynuować i powtarzać. Tak jak reżyserzy MCU utrzymujący podobną konwencję w kolejnych produkcjach. Jeśli jednak Kevin Feige w dalszej przyszłości miałby przejąć pełną piecze nad Gwiezdnymi Wojnami, nic tylko się cieszyć, ale istnieje obawa, że bez niego MCU nie będzie miało swojej magii. Czasem przecież wystarczyć szczypta geniuszu, by coś zadziałało na wyobraźnię w niezwykły sposób.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj