"Game of Thrones" ma wielu bohaterów, jednakże kilkoro z nich wyraźnie wybija się, jeżeli chodzi o popularność wśród fanów. Jedną z takich postaci jest Jon Snow, bękart Eddarda Starka z Winterfell, obecnie będący zaprzysiężonym członkiem Nocnej Straży, strażników rezydujących na wielkim Murze. Dla młodego Kita Haringtona ta rola stała się przepustką do kariery, uczyniła go niezwykle rozpoznawalnym, otworzyła drogę do świata filmu. Z gwiazdą spotkaliśmy się w Londynie tuż przed premierą 5. sezonu produkcji HBO, który w Polsce zadebiutował 13 kwietnia (2. odcinek już w najbliższy poniedziałek). MARCIN ZWIERZCHOWSKI: Plan "Game of Thrones" to przyjemne miejsce do pracy? KIT HARINGTON: Zazwyczaj mam zdjęcia pod koniec roku, a w Belfaście potrafi zrobić się wtedy całkiem zimno i cholernie mokro. I to właśnie wilgoć oraz deszcz, a nie mróz cię dobijają, spędzanie tak całych dni. Kręciłem filmy, w których do dyspozycji aktorzy mieli wspaniałe przyczepy zaparkowane tuż przy planie. Przy „Grze o tron” zazwyczaj jest to namiot z płynącą przez jego środek rzeką. I to żaden żart – dokładnie to stało się w tym roku. Pomaga to w wyobrażeniu sobie, że jesteś w Westeros… O tak. By być Jonem Snowem, trzeba po prostu cały czas wyglądać żałośnie. A czy bycie Jonem stało się łatwiejsze, jako że wcielasz się w niego już kolejny raz? Nie, raczej nie. To nieustanne wyzwanie. Zwłaszcza od strony fizycznej. W tym roku był taki okres, niemalże miesiąc, bo chyba około trzech i pół tygodnia, gdzie zaczynaliśmy pracę o 4:30 rano, a na planie kończyliśmy, gdy robiło się ciemno, czyli między 17:30 a 18:00. Następnie były próby przed kolejnym dniem, co trwało mniej więcej do 21:00, no i podroż powrotna, która zajmowała około godziny. Na drugi dzień pobudka znowu około 4:00. Nie było więc łatwo. Tak więc fizycznie nie robi się lżej. Poza tym, grając w tym serialu, nie można się odprężyć, nie z tymi bohaterami, bo nie oddasz im sprawiedliwości, a wciąż silna jest presja, by być co najmniej tak dobrym jak w poprzednim sezonie. Widzom musi się to tak samo podobać. Dlatego nie może być mowy o swobodzie w grze. [video-browser playlist="679806" suggest=""] Sporo kręciliście też w Islandii. Tak. Chciałbym, abyśmy tam wrócili. Mimo chłodu? -40°C. Jak utrzymywaliście ciepło? Pod kostiumami nosiliśmy odzież narciarską. Jeżeli przyjrzysz się strojom z sezonów 2. i 3., zauważysz, że są nieco inne, właśnie ze względu na to, ile rzeczy musieliśmy zakładać pod nie. Nie było czegoś takiego jak pojazd, w którym można się było ogrzać. Nie można było takim wjechać na lodowiec. Kręciliśmy więc przy -30°C do -40°C przez całe dnie. Trzeba było chować się pod grubymi czapkami, a gdy się je ściągało i kręciło jakąś scenę, pod koniec we włosach zaczynały tworzyć się sople lodu. Jak czujesz się z tym, że Jon to jeden z najpopularniejszych bohaterów serialu? To bardzo miłe, że tak uważasz. Gdy czytałem książkę po tym, jak dostałem tę rolę, Jon był jednym z moich ulubieńców. Podczas lektury wierzyłem, że ta postać intryguje mnie nie tylko dlatego, że będę się w nią wcielał, ale też dlatego, że jest po prostu świetna. Taki klasyczny młody bohater, czarna owca, introwertyk, świetnie władający mieczem – ma więc w sobie chyba coś, co zainteresuje każdego. Wielka w tym wszystkim zasługa ludzi, którzy otaczają Jona, jaki jego obraz rysują, bo on sam przecież niewiele mówi. To uwagi, że on ma coś w sobie, to fakt, że Ygrit dostrzegła w nim coś niezwykłego; każdy ma pewną wizję Jona. Lubię to w nim, dlatego granie go sprawia mi przyjemność. Czytaj również: Rekordowa oglądalność premiery 5. sezonu serialu „Gra o tron” Game of Thrones” otworzyła ci wiele drzwi, zacząłeś dostawać propozycje ról. Jak je wybierasz? Jest w tym jakaś strategia? Starać się unikać szufladkowania? Istnieje coś w rodzaju strategii, ale do chwili obecnej sprowadzała się ona do tego, by pracować, brać cokolwiek, co będzie dostępne. Z Game of Thrones bywa tak, że ma się bardzo wąskie okno na inne rzeczy. Może się wydawać, że mamy mniej więcej 6 miesięcy przerwy, ale inne projekty zaczynają się pod koniec tego okresu i nachodzą na czas startu zdjęć do kolejnego sezonu. Stąd wąskie okno. Stąd podejście, by po prostu pracować. Teraz nieco się to zmieniło. Nie chcę angażować się w projekty, które nie są dla mnie wyzwaniem. To nowa zasada. W ubiegłym roku zrobiłem film o I wojnie światowej, kręcony z rozmachem, nieco patetyczny, a także napakowany akcją thriller szpiegowski i produkowaną przez HBO godzinną farsę zatytułowaną „Stupid Comedy”. W tym roku zaś… cóż, na chwilę obecną wygląda na to, że nieco sobie wypocznę i zweryfikuję swoje aktorskie wybory. Masz ograniczenia związane ze zmianą wyglądu na potrzeby tych filmów? Na przykład pewnie ścięcie włosów jest w twoim przypadku wykluczone. Tak, mamy pewne ograniczenia. Generalnie przy czymś takim jak „Gra…” zasadą jest, że każdy musi wrócić na plan, wyglądając jak powinien. Włosy mogą więc odrosnąć, można je obciąć na początku roku i pod koniec będą długie. Gorzej, gdy dany projekt rusza w drugiej połowie roku - wtedy trzeba kombinować. „Gra o tron” to moje życie. Wszystkie inne projekty, w które angażowałem się w ostatnim czasie, były świetne, ale robiłem je wokół „Gry…”. Co z fanami? Popularność serialu daje ci się we znaki? Zawsze patrzałem na to w taki sposób: płacą mi za utratę anonimowości. Samo granie jest za darmo. Aktorom płaci się za to, że stają się rozpoznawalni. Im są sławniejsi, tym więcej zarabiają. Dlatego za każdym razem, gdy ktoś rozpozna mnie na ulicy albo gdy muszę się pilnować, co mówię publicznie, lub gdy ktoś filmuje mnie telefonem w restauracji, mam świadomość, że to jest moja praca. To dzięki temu mam za co zapłacić za posiłek we wspomnianym lokalu. Czytaj również: Emilia Clarke: Moc Daenerys jest w peruce – wywiad Masz już dość ludzi powtarzających: „Nic nie wiesz, Jonie Snow”? Tak. Tak. Zdecydowanie tak. Spodziewałeś się, że tak to chwyci? Wśród fanów to coś znaczącego. Ale mnie po prostu wkurza. Bo nie mam pojęcia, co ona [Ygrit – przyp. red.] miała na myśli! I w sumie dobrze, że wciąż tak to na mnie działa. To okropna obelga. Nie pytałeś George’a R.R. Martina, o co może w tym chodzić? Nigdy nie pytam o nic George’a. O nic związanego z serialem. Gdy się spotykamy, pytam go o jego kino w Santa Fe, o jego życie, rozmawiamy o innych rzeczach. Nie lubię rozmawiać z nim o „Grze…”, bo wszyscy go o nią zagadują. Jak mnie. Szczerze, gdy ludzie chcą rozmawiać ze mną o serialu, będę uprzejmy, będę mówił o nim, ale wolałbym o czymś innym. I pewnie tak samo jest w przypadku George’a. Boisz się o swoją przyszłość jako Jon? Że George albo scenarzyści cię uśmiercą? Jeśli byłoby to dobrze zrobione, stałoby to się w scenie, która by mi się podobała – nie miałbym nic przeciwko. Jakiś czas temu zrobili numer Alfiemu [Allenowi, odtwórcy roli Theona Greyjoya, a oni to D.B. Weiss i David Beniof, czyli scenarzyści serialu – przyp. red.]. Napisali scenę jego śmierci, w której zginął z ręki Brana szarżującego na plecach Hodora. Gdy czytał scenariusz, nie wiedział, że to żart. Powiedział wtedy tylko: "Ale świetna śmierć!". Zadzwonili do niego i pytali, czy na pewno nie ma nic przeciwko, że odchodzi. Mówił, że nie, że to fajna scena. I ja też tak to widzę. Czytaj również: „Gra o tron” miała zostać anulowana po wyprodukowaniu pilotowego odcinka Co byś więc czuł, gdybyś musiał się pożegnać z "Game of Thrones"? Byłbym strasznie smutny. Zawsze, gdy kończę dany projekt, schodzi ze mnie powietrze. Z ramion spada mi pewien ciężar i uderzają we mnie trzymane na dystans na czas pracy emocje – odchorowuję to, załamuję się, zamykam się w sobie na parę tygodni. Odejście z „Gry…” będzie ciężkie, pewnie będę musiał przejść jakąś terapię. Mówię serio – najprawdopodobniej tak się stanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj