King Kong sprawia, że ewolucyjny fakt o pochodzeniu człowieka od małpy – zamiast prowokować kolejne pseudonaukowe i pozbawione większego sensu spory – daje nam powód do dumy. Potężny Tytan w Nowym imperium rozszalał się do tego stopnia, że stał się przybranym tatą, prowadzącym lud na barykady uosobieniem wolności, spadkobiercą Muhammada Alego i bohaterem fresku Michała Anioła. Jest dziś wszystkim tym, do czego powołała go popkultura, dla której był przecież jednym z ojców założycieli. Niezwykłość tej istoty najpełniej odzwierciedla jednak jej niesamowita geneza. Historia powstania Konga przywodzi na myśl rasowy thriller z nieustannymi zwrotami akcji. W tej opowieści pojawia się Polska, powidoki wojny z bolszewikami, kontrowersyjny film, którego od kilkudziesięciu lat nikt nie widział, szalone podróże po najdzikszych rejonach Ziemi, gigantyczny krewny człowieka, pasja i wizjonerstwo. Narodziny Króla to najprawdziwszy triumf ludzkiej wyobraźni. By to zrozumieć, by pojąć piękno drzemiące w dobiegającym setki staruszku, musimy odbyć wędrówkę po gąszczach afrykańskich i azjatyckich dżungli, wspiąć się na Empire State Building, zanurkować wraz z dwupłatowcami w nacierającą bolszewicką armadę i... chłonąć. "Chodźcie ze mną", jak mawiał Carl Sagan. Chcę pokazać Wam King Konga, o jakim mogliście nigdy nie słyszeć. Jego ryk to tylko fasada; w rzeczywistości skrywa się za nim jedna z największych popkulturowych legend. 

Polska a King Kong

Twórcą postaci Konga był urodzony w 1893 roku Merian C. Cooper, bohater wojenny, pilot, podróżnik, filmowiec, laureat Oscara, słowem: człowiek orkiestra. Choć dziś z miejsca przypięlibyśmy mu łatkę "ekscentryka", jego charakter najbardziej determinowały dwie cechy, które obecnie można uznać za towar deficytowy – niezachwiana (choć nie ślepa!) wiara w swoje ideały i szlachetność. I tak fundamentalny wpływ na życie autora Konga miały wydarzenia, do których doszło... 114 lat przed jego narodzinami. W 1779 roku w czasie słynnej bitwy pod Savannah pradziad Coopera, John, był jednym z żołnierzy, którzy ratowali śmiertelnie rannego Kazimierza Pułaskiego. To właśnie on nad łożem umierającego generała złożył obietnicę, że nadejdzie dzień, w którym rodzące się Stany Zjednoczone spłacą swój dług wobec Pułaskiego i Polski. W rodzinie Cooperów pamięć o tym fakcie była niezwykle żywa; do tego stopnia, że w 1919 roku młody Merian w ramach misji humanitarnej przybył do Lwowa, gdzie poznał gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Kilka miesięcy później zaproponował mu stworzenie w obrębie Wojska Polskiego specjalnej eskadry złożonej z amerykańskich lotników. Poinformowany o propozycji Józef Piłsudski początkowo podchodził do całej operacji niechętnie. Cooper był jednak zdeterminowany, by dotrzymać obietnicy złożonej przez jego pradziada. W liście do Naczelnika Państwa pisał:
Generał Pułaski oddał życie za mój kraj, dlatego moją służbę Polsce, gdy ta walczy o wolność, rodzina moja traktuje jako obowiązek. 
To właśnie w ten sposób została powołana do istnienia Eskadra Myśliwska złożona z 10 amerykańskich pilotów ochotników, którzy sami siebie – od imienia patrona grupy – określali jako "kościuszkowców". Na placu boju ostatecznie zameldowali się w kwietniu 1920 roku, włączając się w działania prowadzone w ramach wyprawy kijowskiej. Amerykanie walczyli w uniesieniu, stając się prawdziwym postrachem dla bolszewickich oddziałów konnych i pancernych, a wieści o ich powietrznych popisach odbiły się głośnym echem w całym Wojsku Polskim. Cooper nadawał ton tej krucjacie; istnieje wiele doniesień o tym, że w trakcie kolejnych misji wydawał się "nieustraszony", zatracając się w nich tym bardziej, im niebezpieczniejsze było samo starcie. W lipcu 1920 roku Amerykanin został zestrzelony przez wroga i dostał się do radzieckiej niewoli. Nie na długo. Kilka miesięcy później jego druga próba ucieczki, po wielu kilometrach samotnego marszu, zakończyła się sukcesem. Pilot ostatecznie otrzymał od Piłsudskiego order Virtuti Militari, a związki z Polską i Polakami utrzymywał do końca życia. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że kraj nad Wisłą zostawił w Cooperze coś jeszcze – doświadczenie płynące z widoku nurkujących dwupłatowców. Tych, które zobaczy po latach nad najwyższym budynkiem świata. Stąd już rzut beretem do jednej z najbardziej ikonicznych sekwencji w dziejach kina, ale do tej historii jeszcze wrócimy. 

King Kong (1933) – plakaty filmu 

Źródło: RKO Pictures
+10 więcej

Małpy wielkości domów

Wojenna zawierucha sprawiła, że życie Coopera uległo diametralnej zmianie. Zamiast wrócić do domu w Jacksonville, postanowił zostać reporterem i podróżnikiem. Na początku lat 20. zeszłego wieku przyłączył się do grupy odkrywców, która badała najbardziej niedostępne terytoria na naszej planecie. To właśnie wtedy poznał długoletniego przyjaciela i późniejszego współreżysera King Konga, Ernesta Schoedsacka, z którym zaczął dokumentować fascynujące wyprawy. Obaj mężczyźni, wyraźnie złączeni oryginalnym postrzeganiem rzeczywistości i niekończącym się paliwem kreatywności, nazywali swoje dzieła "naturalnymi dramatami". Dziś ogląda się je jak pocztówki z innego świata: tubylcy przechadzają się na tle zapierających dech w piersiach krajobrazów, gdzie indziej zwierzęta pozują w swoich matecznikach. Cooperowi było jednak mało; z czasem zaproponował Schoedsackowi, by w niewiele mówiące laikom dokumenty przy wykorzystaniu technik montażowych i napisów wplatać elementy fikcji. Zabieg ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Przyniósł mężczyznom sławę, pieniądze i możliwość realizacji kolejnych projektów. Twórca Konga – już bez przyjaciela – wyreżyserował choćby niemy film Cztery pióra z 1929 roku. Według niektórych źródeł to na planie tej produkcji miał napotkać na stado pawianów. Ów fakt przypomniał mu o dawnej fascynacji małpami człekokształtnymi. W pięknym umyśle Coopera nie było już odwrotu: czas stworzyć film o gorylu.  Świadomość istnienia naczelnych Amerykanin zyskał już w wieku 6 lat, gdy jego wuj podarował mu książkę Odkrycia i przygody w Afryce Równikowej. Na małym dziecku musiała ona odcisnąć trwałe piętno w kwestii postrzegania goryli. I tak w jednym miejscu określa się je "królami afrykańskiej dżungli" i "niezwyciężonymi", w innym już – jeszcze dobitniej i plastyczniej – jako "piekielną kreaturę z koszmarów" czy "w połowie człowieka, w połowie bestię". Z pełną mocą trzeba podkreślić fakt, że nawet w latach 20. XX wieku wokół goryli wciąż panowała aura tajemnicy, a styczność z nimi mieli tylko nieliczni naukowcy ze świata Zachodu. Jeśli więc w jakiejkolwiek powieści czy artykule podkreślano "nadzwyczajny" rozmiar małpy, ludzie oczami wyobraźni dostrzegali tu stworzenia wielkości domów czy jeszcze pokaźniejsze. Jakby tego było mało, po raz pierwszy wchodzący w interakcje z mieszkańcami dzikich rejonów Azji Południowo-Wschodniej badacze raportowali o przekazywanych im przez tubylczą ludność legendach o monstrualnych małpach. Pierwotnie podania te traktowano z przymrużeniem oka, aż w końcu w 1935 roku paleontolog G.H.R. von Koenigswald natknął się w jednej z aptek w Hongkongu na wielkie, rzekomo posiadające lecznicze właściwości zęby sprzedawane jako "kości smoka". Dziś wiemy, że należały one do gigantopiteka, naszego krewnego, największej małpy wszech czasów, osiągającej 3 metry wysokości i ważącej przeszło pół tony. Przedstawiciele gatunku zamieszkiwali rejony dzisiejszych Chin, Indii i Wietnamu już 2 mln lat temu, natomiast w wyniku zmian środowiskowych i behawioralnych wyginęli 295-215 tys. lat temu. Są naukowcy, którzy przekonują, że najbliżej spokrewniony z dzisiejszymi orangutanami gigantopitek mógł współistnieć z homo sapiens i wchodzić z naszym gatunkiem w interakcje. Legendy z nimi mogą być więc przejawem ewolucyjnej pamięci, przybierającej współcześnie swoją kolejną wariację – "prawdziwego King Konga". 
fot. RKO Pictures/IMDb

Film, którego nigdy nie zobaczysz

Kong bynajmniej nie powstał w wyniku artystycznego "widzimisię", podpartego pradawnymi podaniami i otwartymi w legendach furtkami. Do jego narodzin doprowadził szereg kreatywno-twórczych rozbłysków. Walny na nie wpływ miał Douglas Burden, prywatnie przyjaciel Coopera i równie zapalony podróżnik. To on jako jeden z pierwszych ludzi świata Zachodu dotarł na indonezyjską wyspę Komodo, obserwując tamtejsze "smoki" – warany. Gdy późniejszy twórca Króla dowiedział się o istnieniu tych zwierząt, w jego głowie zrodził się szalony pomysł: zróbmy film, w którym goryl naparza się z waranem! Na tym etapie planowania było już jasne, że to musi być goryl; ma on przecież bardziej uwypukloną osobowość niż poczciwe, choć jakby mocniej odarte z ludzkiego pierwiastka pawiany. Zachęcony przez przyjaciela Burden rozpoczyna misję, za którą dziś czekałaby go odsiadka. Łapie jednego z waranów z Komodo, umieszcza go w skrzyni na statku i przewozi do Nowego Jorku. Bogu ducha winne zwierzę trafia do zoo, w którym relatywnie szybko wyzionie ducha. Cooper ma jednak kilka okazji, by zaobserwować jego zachowanie. Być może to na ławeczce przed jego wybiegiem powstaje pierwotny pomysł na film King Kong: wielka małpa walczy ze "smokiem" na wyspie, później zostaje schwytana, przetransportowana do ogrodu zoologicznego w Nowym Jorku, z którego ostatecznie ucieka, fundując swoim oprawcom prawdziwą rzeź. By spotęgować emocjonalny wymiar opowieści, trzeba było wpleść w nią kobietę – ot, reprezentantkę płci żeńskiej, którą budzący grozę goryl uprowadzi. Ten zabieg nie był jednak przejawem twórczej wirtuozerii Coopera. Koncepcja przyszła wprost z filmu, którego nikt z Was nie obejrzy.  Chodzi tu mianowicie o produkcję Ingagi, pseudodokument z 1930 roku w reżyserii Williama S. Campbella (tak, jego fragmenty są w sieci, ale jedyne trzy kopie całości zachowały się w Bibliotece Kongresu). Piewcy kultury woke w trakcie seansu mogliby dostać palpitacji serca; i nie chodzi tu o aż do bólu stereotypowe zachowanie czarnych postaci na ekranie, a przede wszystkim o scenę, w trakcie której goryl gwałci kobietę. Zanim Federalna Komisja Handlu stwierdziła, że większość filmu była "fałszywa, oszukańcza, zwodnicza i wprowadzająca w błąd", Ingagi okazało się gigantycznym sukcesem kasowym w ówczesnej, wydawałoby się, purytańskiej Ameryce. Wyświetlano je choćby w kinach firmy RKO Pictures. Jej prezesem była legenda przemysłu filmowego, David O. Selznick, którego asystentem w 1930 roku został... Merin C. Cooper. W tym ostatnim pragnienie stworzenia produkcji o "siejącym zniszczenie gorylu" co prawda nie umarło, ale zostało zweryfikowane przez rzeczywistość. Szalony pomysł schwytania małpy w Afryce, przewiezienia jej na Komodo i nakręcenia walki z tamtejszym waranem kosztowałby dużo pieniędzy. Zbyt dużo. W tym miejscu w genezę Konga wchodzi jednak kolejny mesjasz: Willis H. O'Brien, pionier animacji poklatkowej, który już w 1925 roku w filmie Zaginiony świat brał na warsztat "pracę" z dinozaurami. Cooper jest zachwycony jego dokonaniami w aspekcie techniki filmowej. W dodatku te dinozaury... Może zamiast pokazać na ekranie walkę 3,5-metrowego (takie były pierwotne plany) goryla z mikrusem w typie warana, skupić się na monumentalnym starciu wielkich, prehistorycznych stworzeń z nieustępującą im rozmiarami małpą? Tylko jeden człowiek na świecie mógł udźwignąć i zrealizować ten pomysł: O'Brien. Skoro jest już na pokładzie, pozostało tylko uzyskanie zgody Selznicka. Cooper w nadchodzących negocjacjach miał asa w rękawie... 

Największe potwory popkultury – znamy ich rozmiary. Kong poza TOP5

Źródło: materiały prasowe
+24 więcej

Samolot nad Manhattanem i ściana pożyczona od Jezusa

Istnieje kilka poważnych źródeł, według których Cooper, zanim jeszcze przedstawił Selznickowi ogólny zarys historii, mającej stać się scenariuszem do King Konga, najpierw podzielił się z nim pomysłem na zakończenie opowieści. Inspiracja przyszła z prawdziwego życia: przechadzający się alejami Nowego Jorku były pilot spostrzegł przelatującego nad wówczas najwyższym budynkiem świata, Woolworth Building, dwupłatowca. Najwyraźniej wspomnienia lotnicze wywołały w nim lawinę emocji; po latach Cooper przyznawał, że właśnie w tamtym momencie oczami wyobraźni ujrzał gigantycznego goryla na samym szczycie wieżowca, wokół którego krążą samoloty. A że w trakcie powstawania scenariusza otwarto Empire State Building... Nie wiemy, czy Selznick był tym pomysłem oczarowany, ale szef RKO musiał na niego otworzyć własne serce. I przy okazji portfel – King Kong kosztował 500 tys. USD (odpowiednik dzisiejszych 10 mln USD), co na tamte czasy było gigantycznym budżetem, równym dwóm wielkim produkcjom razem wziętym. Oszczędności i tak szukano, gdzie tylko się da. Słynna jest choćby historia ściany, po której wspinała się małpa. Najpierw pojawiła się ona w legendarnym, przedstawiającym życie Jezusa Królu królów z 1927 roku, by w 1939 roku ostatecznie spłonąć jako makieta Atlanty w nie mniej ikonicznej scenie pożaru w Przeminęło z wiatrem. Cuda działy się również z filmowym rozmiarem Konga. Cooper koniec końców w miejsce niebudzących tak wielkiego strachu 3,5 m zaproponował... ponad 15 metrów. O'Brien i pomagający mu Marcel Delgado przecierali oczy ze zdumienia. Ostatecznie stanęło na nieco powyżej 5 m (sceny na Wyspie Czaszki) i blisko 8 m (sekwencje z Nowego Jorku). W kampanii promocyjnej i tak informowano jednak o 15 metrach. Ludzie dostali, nomen omen, małpiego rozumu. 

Kong – etymologia imienia 

W całej tej historii równie fascynująca jest jeszcze jedna kwestia: skąd w ogóle wzięło się słowo "Kong"? W etymologicznych dociekaniach pojawia się wiele czasami wzajemnie wykluczających się genez. Kilka tropów wydaje się jednak pewnych. Wiemy, że Cooper rozmiłował się w mocnych, dobrze rezonujących w jego uszach słowach na "k": "Komodo", "Kodiak", "Kodak". Był także pod wrażeniem opisów waranów stworzonych przez Burdena, który nazywał je "królami Komodo". Wielu badaczy i historyków filmu skłania się ku tezie, że "Kong" jest zbitką wyrazów "Komodo" i "Kongo". A może mocniejszą wariacją na temat tego ostatniego? Nie zmienia to faktu, że Selznick i wierchuszka RKO mieli problem z tytułem nadchodzącej produkcji, która kilkukrotnie zmieniała swoją nazwę. Jak w wahadle: Kong, Bestia, Ósmy cud świata i znów Kong. Szef firmy proponował Bestię z dżungli, ale Cooper upierał się przy imieniu. Pracownicy RKO wyszli z kompromisowym podejściem: Kong: Król Bestii, Kong: Król dżungli i Kong: Bestia z dżungli. Co na to Cooper? Nadal "Nie!". Koniec końców Selznick dodał do "Konga" "Kinga", wychodząc z założenia, że jedno słowo w tytule może skojarzyć się publiczności z wcześniejszymi produkcjami dokumentalnymi jego asystenta: Trawą i Changiem. W ten sposób Kong zasiadł na popkulturowym tronie, a jego panowanie trwa od 91 lat. Niech żyje król! Na koniec tej podróży wróćmy jeszcze na chwilę do Polski. Jestem bowiem niemal przekonany, że to King Kong – a nie nawet Superman, Batman czy inny Lord Vader – jest tym wytworem popkultury, który bodaj jako jedyny był w stanie zbudować pomost pomiędzy czterema już pokoleniami jej odbiorców w naszym kraju. Filmowe akrobacje gigantycznej małpy miałem okazję oglądać razem z dziadkiem, ojcem, a także z najmłodszą generacją mojej rodziny. Pierwszy z nich mówił mi w dodatku o swojej wizycie w Nowej Hucie w latach 70. – to tam postawiono 6,5-metrowy pomnik Lenina, który przez mieszkańców był określany właśnie jako "King Kong". Charakterystyczne, kałmuckie rysy twarzy i zwalista poza – jak ekranowa małpa szykująca się do marszu czy ataku. W 1979 roku próbowano go wysadzić. Dziesięć lat później na dobre opuścił miasto. Dziadek dostawał ataku śmiechu za każdym razem, gdy o nim opowiadał. Gdy jednak mieliśmy okazję zobaczyć razem filmowego Konga – w którejkolwiek jego ekranowej wersji – powodów do żartów już nie było. Ot, jakaś niewypowiedziana wprost, wspólna tajemnica uwielbienia, która połączyła staruszka i dziecko. Mój Kong, nasz Kong. Zachęcający do zostania człowiekiem. Jak pisał Stanisław Jerzy Lec: "Małpom to się już przecież udało!". 

***

W trakcie pisania tego tekstu korzystałem z kilku źródeł, które uzupełnią Waszą wiedzę o genezie Konga: 1. S. Abramovitch, R. Morton, Origin of 'Kong': The Unbelievable True Backstory of Hollywood's Favorite Giant Ape, The Hollywood Reporter.  2. A. Martin, Godzilla x Kong: The Real-Life Events That Inspired King Kong (Which Begat Godzilla), hollywood.com.  3. M. C. Vaz, Living Dangerously: The Adventures of Merian C. Cooper, Creator of King Kong, Villard.  4. P. Milczanowski, Historia Meriana C. Coopera i 7. Eskadry Myśliwskiej, krakow.ipn.gov.pl. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj