Adam Siennica: Po pierwszym pokazie usłyszałem komentarz od widza, że nienawidzi Sławomira Fabickiego za emocje, które na nim wymusił. Czy uważasz, że takie reakcje mogą być komplementem? Sławomir Fabicki: W przypadku tego filmu – chyba tak. Zawsze powtarzam swoim studentom, że muszą wiedzieć, o czym tworzą historię i jakie emocje ma ona wywoływać. Śmiech, przerażenie, strach – one muszą być w kinie. Po to oglądamy filmy, aby przeżyć swego rodzaju katharsis, jak to mówił Arystoteles. Dla mnie to był trudny film przez potęgujące się emocje. Na końcu widz faktycznie doznaje oczyszczenia z tych uczuć. Człowiek czuje się w pewnym sensie lepiej. Na tym właśnie mi zależało. Śmierć przecież nie jest końcem. Dla ludzi wierzących jest początkiem nowej drogi, a dla niewierzących odnowieniem samego siebie i patrzeniem na innych w bardziej empatyczny sposób. Chciałem przykuć widza do ekranu oraz pokazać obie perspektywy. Osoby nieuleczalnie chorej, chcącej odejść na własnych warunkach, a także jej bliskiego, który chce za wszelką cenę walczyć o tego człowieka. Najważniejsze jednak jest to, aby nie zostawić widza w dyskomforcie, a w przemyśleniu, które wywoła rodzaj oczyszczenia. Mieliście plan, aby przedstawić kwestię religijności przy tych bohaterkach? Czy nie braliście tego w ogóle pod uwagę? Tego nie było w scenariuszu. Nie potrzebowałem dodawać tej warstwy. Chciałem się skupić przede wszystkim na relacji dwóch sióstr. To był najistotniejszy temat. Dwie kochające się siostry, tkwiące w egoistycznym, miłosnym klinczu. Ostatecznie uczą się miłości na nowo. Miłości, która rozumie, że kochająca nas osoba jest przecież wolna i ma prawo decydować o sobie. Magdalena Cielecka wygląda i gra fenomenalnie. Ten wygląd jest zasługą jej pracy czy charakteryzacji? Przede wszystkim Magda musiała jeszcze trochę schudnąć, mimo że już była szczupła, a także ściąć włosy. Od początku zakładaliśmy brak peruki, więc musiały zostać obcięte tak, aby wyglądały na około dziesięć miesięcy po ostatniej chemioterapii. Do tego doszła charakteryzacja, którą robiła świetna Martine Felber. Dzięki temu mogliśmy jeszcze bardziej wydobyć chudość Magdy. Korzystaliśmy również z podobnych narzędzi, jakich użyto na planie Wieloryba. Ten efekt daje piorunujące wrażenie, szczególnie w scenach przy prysznicu. Widziałem, że niektórzy widzowie odwracali wzrok, bo już nie mogli znieść tego widoku. Choroba wyniszcza – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Niszczy nie tylko chorego człowieka, ale także osobę zajmującą się nim, która widzi bezsilność i tkwi w tunelu zadaniowym, by pomóc. Nie myśli jednak o tym, co będzie, gdy chorego zabraknie. Zależało mi na tym, żeby spojrzeć na fizyczność, jednak najbardziej chciałem ukazać psychologię tych postaci.
fot. Apple Film
To poruszające, że tytułowy lęk jest wielowarstwowy. To nie jest tylko strach przed śmiercią czy stratą. Ten film pokazuje, czego się boimy. Koniec końców dowiedziałem się, że sam boję się takich filmów. Zderzenie się z takimi emocjami jest bardzo trudne – ludzie w nich tkwią albo od nich uciekają. Oczywiście rozumiem taką reakcję, bo w naszej głowie często działa mechanizm obronny. Z kolei mechanizm wyparcia chroni nasze dobre samopoczucie, wartości, cel w życiu. Nie jest to jednak dobra metoda. Prędzej czy później każdy z nas będzie musiał się zderzyć z przykrymi sytuacjami i negatywnymi emocjami. Starałem się zrobić film wielowarstwowy, ale też zostawić duże pole do interpretacji dla widza, którego uważam za bardzo inteligentną osobę. Widz często potrafi być mądrzejszy niż sam twórca. Dużo rzeczy jest poukrywanych w tym filmie. Ci, którzy znają się na malarstwie, wychwycą te elementy. Ci, którzy znają literaturę i klasyki kina, również wyłapią pewne rzeczy. To jest zaleta dobrego filmu. Z każdym kolejnym seansem można odkrywać więcej treści. Chociaż z drugiej strony, przez te przytłaczające emocje nie ciągnie mnie do powtórki. Owszem. Nikogo nie namawiam, żeby po porannym seansie pójść drugi raz do kina na godzinę 18. Ja jednak sam często wracam do filmów, które mnie poruszyły. Zastanawiam się nad powodem, dlaczego poczułem tak silne emocje. Oczywiście nie robię tego od razu, bo muszę to najpierw przetrawić. Lęk po pewnym czasie od premiery będzie dostępny na platformach streamingowych. Mam nadzieję, że widzowie dalej będą o nim dyskutować. Na konferencji wspomniałeś, że przy filmie pracowało 450 osób. Ta informacja może zdziwić niektóre osoby. Możesz przybliżyć, jak wygląda praca z tak dużą grupą? Film powstawał w trzech krajach – w Polsce, Niemczech i Szwajcarii. W związku z tym koprodukcja wymaga tego, aby wydawać pieniądze na danym terytorium. Pieniądze otrzymane w Szwajcarii muszą być wydane właśnie tam. Trzeba było zatrudnić szwajcarskich twórców oraz techników. W Niemczech sytuacja wyglądała podobnie. Dzieje się tak, aby te pieniądze chociaż częściowo zwróciły się w formie podatku. Niektóre funkcje zaczynają się dublować – mamy polskiego kierowcę, ale również niemieckiego i szwajcarskiego. To jest skomplikowana praca producencka, ale jak najbardziej normalna. Kręcisz produkcje o różnorodnej wadze emocjonalnej. Jak znajdujesz siłę, aby poradzić sobie w tylu formach? Jestem przede wszystkim profesjonalistą. Znam swój zawód. Jeśli jestem wybrany przez platformę streamingową do reżyserowania serialu, to wiem, jakie ma ona wymagania. Staram się wykorzystać mój warsztat reżyserski jak najlepiej, aby te warunki odpowiednio przenieść na ekran. Inaczej jest w przypadku filmu autorskiego. Znam temat, grupę docelową widzów, ale podchodzę do tego tak samo profesjonalnie. Wiem, o czym jest każda scena i jakie emocje ma wzbudzać. To wszystko reżyser musi wiedzieć. Różnica nie jest wielka, najważniejsze jest tak naprawdę serce i warsztat. Jakie masz plany na przyszłość? Co będziesz robił dalej? Z moją żoną, Joasią Fabicką, napisaliśmy scenariusz na podstawie jej książki Rutka. Była ona wielokrotnie nagradzana w Polsce oraz za granicą. Została przetłumaczona na wiele języków obcych. Jej adaptacja to będzie kino familijne, ale poruszające ważne tematy. Historia przedstawia losy dziesięcioletniej Zosi, która samotnie spędza wakacje w kamienicy na łódzkich Bałutach. Pewnego upalnego dnia zaprzyjaźnia się z duchem Żydówki – dziewczynki z getta. To właśnie tytułowa Rutka. Przyjaciółki razem przenoszą się do łódzkiego getta, aby znaleźć rodziców Rutki. To nie będzie jednak straszna historia o Holokauście. To będzie opowieść o wielkiej przyjaźni i pamięci. Będzie sporo humoru, ale też dużo wzruszeń. Otrzymaliśmy dofinansowanie, szukamy koproducentów. Jesteśmy dobrej myśli. Film jest drogi przez dziecięcą obsadę oraz efekty specjalne. Jeżeli zdjęcia rozpoczną się za rok, będzie to olbrzymi sukces.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj