Rok 1946 w Berlinie to czas, w którym wreszcie można osiąść w miejscu wybranym na dom. Odbudować musi go kobieta. Nawet jeśli mężczyzna wraca z frontu, to często kaleki i niesprawny, okaleczony psychicznie (w stresie pourazowym), zdezorientowany w prozie rzeczywistości. Nie wie, gdzie pójść po wodę, jak zdobyć coś do jedzenia. Spotkania małżonków to często emocjonalny dramat –  on marzy o powrocie do ciepłego domu, gdzie została jego delikatna żona, a zastaje postarzałą, wychudłą, smutną kobietę, często ofiarę seksualnej napaści, a i nierzadko matkę bękarta. Ona czeka na wsparcie, a  pojawia się ciężar i kolejna gęba do wykarmienia. Po zakończeniu wojny nagle okazuje się, że kobiet jest w Niemczech o 7 milionów więcej niż mężczyzn. Siłą rzeczy przejmują męskie obowiązki. Postać Trümmerfrau – kobiety gruzów, to symbol, który obrósł mitami. Nawet w Berlinie, gdzie do uprzątania gruzów zaangażowano prawie 60 tysięcy kobiet. Nie było to jednak pospolite ruszenie. To nie idealizm czy patriotyzm, a pragmatyzm i wysokość racji żywnościowych stały za tym, że kobiety szły do pracy przy gruzach. Zajęcie to gwarantowało drugą kategorię kartek na przydział żywieniowy, podczas gdy gospodyni domowa dostawała piątą, najgorszą, zwaną w berlińskim slangu biletem na cmentarz. „Gruzy” były  bardziej opłacalnym wyborem, bo urzędniczka pracowała wówczas 18 godzin na dobę (!), a zarabiała znacznie mniej. I chociaż po wojnie zaprojektowano i wybito nawet monetę: 50 fenigów, a na niej postać sadzącą dąb, mającą upamiętniać leśników pracujących przy odnowieniu lasów, jak i kobiety z gruzów, dzisiaj wiemy już, że Trümmerfrau to mit. Wyobrażenie wyrastające z sowieckiej poetyki niezłomnej kobiety, które w trudnych powojennych warunkach trafiło na podatny grunt. Kampania medialna i próba popularyzacji wizerunku  twardej kobiety, która miała być silna jak mężczyzna, zaczęła żyć własnym życiem. Tak, Trümmerfrau była niestrudzona, ale każda jej myśl i aktywność kręciła się wokół jedzenia. W mieście panowały niewyobrażalne braki. Krążyły nawet pogłoski o kanibalizmie i handlu ludzkim mięsem. Padłe zwierzęta znikały w mgnieniu oka. Z resztek ZOO, które usiłowała odbudować Katarina Heinroth (chciała otruć się cyjankiem, ale okazało się, że był przeterminowany, co potraktowała jako znak), ludzie kradli małpy po to, żeby je zjeść. Z ulic poginęły wszystkie bezpańskie psy i koty, domowych pupili nie można było spuszczać z oka, bo szybko trafiały do czyjegoś garnka. Z parków poznikały gołębie, kaczki i łyski. Wielu berlińczyków cierpiało na obrzęk głodowy, brązowe plamy na skórze i egzemę. Objawy przypisywano spożywaniu melde (łobody), którą mylono z jadalną lebiodą. W samym Berlinie w 1946 roku 46 osób zmarło z powodu zatrucia grzybami. Kobiety stawały się ogrodnikami: skwery i parki publiczne zamieniły się w pola. Właściciele ogrodów musieli zgodzić się na wykorzystanie ich pod uprawę roślin użytkowych. Nawet tereny przed Bramą Brandenburską w Berlinie zaorano i przeznaczono pod uprawy warzyw i ziemniaków. Przed uniwersytetem wypasano krowy mleczne i kozy. Oczywiście pod strażą, bo natychmiast zostałyby zjedzone tak, jak natychmiast rzucano się na ulicach na padłe konie. Kobiety w poszukiwaniu pożywienia przemierzały bardzo duże odległości, często nawet na zderzakach czy dachach pociągów. A pociągi miały specyficzne nazwy: „Kartoflany” z Zagłębia Ruhry do Dolnej Saksonii, „Kaloryczny” z Hamburga do Bawarii, „Witaminowy” ( zbieraczy owoców) z Dortmundu do Fryburga, „Rybny” od Morza Północnego do Berlina. Gospodynie stały się mistrzyniami recyklingu i upcyklingu. Marzeniem każdej był jedwab spadochronowy, z którego można uszyć bluzkę. Ile ślubnych kreacji powstało z alianckich spadochronów! Maski gazowe przerabiane są na lampy naftowe i sitka kuchenne. Natomiast metalowe wojskowe hełmy na cedzaki do ziemniaków/makaronu i... mimo początkowych oporów: nocniki. Powstały też liczne zamienniki kulinarne: erzace - słowo używane do dziś. Żołędzie uprażone na patelni lub w piekarniku zastępują kawę. Eichelkaffe (żołędziówka) nazywana pogardliwie: Poor Leut Kaffe – kawą biednych ludzi. Liście klonu, jeżyny, dębu lub wiśni stają się substytutami tytoniu. Kobieca zaradność tamtych czasów imponuje: kasztany polecano do prania, liście bluszczu do koloryzowania eleganckich (kto je miał?!) rzeczy czarnych lub niebieskich, skórki ziemniaków lub żółć wołową, buraki ćwikłowe, liście brzozy lub zewnętrzną skorupę dojrzałych orzechów włoskich czy korę dębu do barwienia wełnianych i bawełnianych ubrań. W kolejkach po nędzne racje krąży żart –  "Pokój będzie naprawdę wtedy, gdy rzeźnik znowu powie: czy może być ćwierć funta więcej?". Poczdamska Konferencja Mocarstw latem 1945 r. decyduje o utrzymaniu niskiego poziomu życia ludności niemieckiej. To kara dla cywilów za militarną przeszłość państwa. Uderza najbardziej w kobiety z ruin, których rodziny głodują. Alianci zabraniają dostaw pomocy z Czerwonego Krzyża, darowizn żywnościowych ze Szwajcarii i Irlandii. W listopadzie 1945 roku amerykańskie organizacje charytatywne zakładają organizację CARE (Cooperative for Assistance and Relief Everywhere).
foto. Canal+
+1 więcej
15 lipca 1946 r. do Bremerhaven wpływa amerykański frachtowiec „American Ranger”. Na pokładzie jest już 35 700 pierwszych pakietów CARE dla niemieckich rodzin. W paczce umieszczano: 9,8 funta mięsa i podrobów, 6,5 funta płatków kukurydzianych, płatków owsianych i ciastek, 3,6 funta owoców i budyniu, 2,3 funta warzyw, 3,9 funta cukru, 1,1 funta sproszkowanego kakao, kawy i innych napojów, 0,8 funta skondensowanego mleka, 0,5 funta masła, paczkę papierosów, gumę do żucia. Kto by pomyślał, że zapasy dla żołnierzy, którzy mieli zabijać Niemców, będą niemieckim rodzinom ratować życie. Pierwsze paczki CARE to niewykorzystane racje żywnościowe armii USA. W 2012 roku 87-letni Hans Feldmeier z Rostocku zleca zbadanie 64-letniej puszki smalcu, którą zachował na pamiątkę. Smalec jest nadal jadalny! Do stycznia 1947 r. do Niemiec przybyło około pięciu milionów paczek CARE, ale według raportów w 1946 r. przesyłkę otrzymała tylko jedna na 146 rodzin, co oznaczało, że pomoc humanitarna znikała na bardzo dużą skalę. Oddelegowani, żeby pomagać – kradli. Kobiety z ruin, kiedy już nakarmią rodzinę, stają przed dramatycznymi problemami, z którymi muszą radzić sobie same: trauma gwałtów, zabici i zaginieni członkowie rodziny, psychiczne i fizyczne inwalidztwo bliskich. O ile bowiem na skutek akcji T4 po ulicach niemieckich miast chodziły tylko idealne, aryjskie dzieci, to po wojnie sprawa wygląda inaczej. Na ulicach widać wiele małych kalek, które straciły ręce i nogi, mają zdeformowane czy poparzone ciała. Swoje żniwo ponownie zaczyna zbierać polio, ale też i krzywica. To kolejny ciężar, który dźwigają kobiety.  Wiele matek rozpaczliwie poszukuje zaginionych dzieci, wierząc, że nadal żyją. Czerwony Krzyż tworzy katalog zaginionych dzieci z zachowanymi fotografiami i opisami, w poszukiwaniach pomaga radio. Efekty są imponujące: udaje się odszukać 300 tys. zaginionych. Przytłacza jednak brak perspektyw: pracy, edukacji, bezpieczeństwa. Prozaiczne czynności codziennego dnia, które w tych okolicznościach, w ruinach, są wyzwaniami, spadają na barki kobiet. Jedną z kobiet, które wzięły w swoje ręce odbudowę powojennej berlińskiej rzeczywistości w serialu Pokonani jest główna żeńska bohaterka, Elsie Garten (Nina Hoss). To kobieta urodzona i wychowana w Berlinie – po wojnie rozdarta wewnętrznie jak zrujnowanie miasto, w którym żyje. Jest jedną z Trümmerfrau – kobiet, które nie bojąc się ciężkiej pracy fizycznej, odgruzowywały zgliszcza, pozostałości po wielkiej stolicy. Elsie ukrywa wiele smutnych tajemnic, w tym gwałt przez żołnierzy wojsk alianckich. Niezmiennie czeka na powrót męża, który już dawno został uznany za zmarłego. Jedynie ta jedna myśl, że on wciąż żyje, daje jej siłę i chęć do pracy przy budowaniu nowej, lepszej rzeczywistości. Historia Pokonanych, nowego serialu CANAL+, rozgrywa się latem 1946 roku w zniszczonym Berlinie. Mieście, w którym nie ma już instytucji. Nie ma porządku. Nie ma praw. Berlin to dżungla, w której nikomu nie można ufać i nie istnieją już żadne świętości. To miasto, w którym przemoc stała się normą. Każdy jest przestępcą lub ocalałym — a niejednokrotnie pełni obie role. W powojennym Berlinie każdy skrywa tajemnice, najczęściej te mroczne. Tam, gdzie nie ma prawa, zostają tylko wybory moralne. Sprawiedliwość nie jest absolutna. Berlin to klucz do nowej Europy — ten, kto sprawuje nad nim kontrolę, będzie miał władzę w przyszłości. Alianci wiedzą, że miasto musi być odbudowane, ale wśród nich pojawiają się głosy, że Niemcy powinni tkwić w tym czyśćcu. Amerykański gliniarz, Max McLaughlin (Taylor Kitsch), przybywa latem 1946 roku do zniszczonej stolicy pokonanych Niemiec. Ma wspierać tworzenie policyjnych struktur w mieście bezprawia i chaosu. W zadaniu pomaga mu lokalna policjantka Elsie Garten (Nina Hoss). Na ich celowniku znajduje się przestępca o pseudonimie Engelmacher (Sebastian Koch) – Al Capone powojennego Berlina. Max poszukuje także swojego zaginionego po wojnie brata Moritza (Logan Marshall-Green), który realizuje samozwańczą misję, związaną z ukrywającymi się nazistami. Wsparciem dla Maxa ma być stacjonujący w Berlinie konsul, Tom Franklin (Michael C. Hall).  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj