Małgorzata Chruściel to artystka, która wejdzie na scenę pewnym krokiem gwiazdy Hollywood, da zniewalający występ, a później szczerze spyta, czy było dobrze. Poznajcie bliżej polską wokalistkę znaną z The Voice of Poland, Studia Accantus i wielu musicali.
Małgorzata Chruściel to utalentowana polska wokalistka. Wzięła udział w popularnym programie The Voice of Poland, a jej eliminacja wywołała oburzenie wśród widzów. Śpiewa w Studiu Accantus, w którym zabłysnęła w utworze No Nie z musicalu Six, wcielając się w jedną z sześciu żon Henryka VIII. Występuje także na deskach teatru, w którym zadebiutowała w Legalnej Blondynce, a niedawno dostała rolę Anity w West Side Story – w ekranizacjach grały ją takie gwiazdy jak Ariana DeBose i Rita Moreno. A to dopiero początek jej przygody.
Artystka wystąpiła na koncercie z okazji otwarcia festiwalu filmowego Tofifest, zachwycając emocjami, charyzmą i wielkim głosem. Wyszła na scenę pewnym krokiem gwiazdy Hollywood, choć zdradziła mi, że był to jeden z najbardziej stresujących występów w jej życiu. Po zakończeniu gali, gdy zobaczyła mnie po raz pierwszy, spytała, czy było dobrze, ze szczerą ekscytacją i zaciekawieniem. Później porozmawiałyśmy o jej karierze i planach na przyszłość – dzięki temu dowiedziałam się o szansie na autorską płytę wokalistki.
Paulina Guz: Na dzisiejszym koncercie weszłaś na scenę jak prawdziwa gwiazda Hollywood. Czy mimo to, z takim doświadczeniem, nadal czujesz tremę podczas występów? Małgorzata Chruściel: Bez przesady z tą gwiazdą Hollywood [śmiech]. Oczywiście, że czuję stres, zwłaszcza gdy wykonuję coś po raz pierwszy, bo jest to premiera, a one zawsze będą stresujące. Z tym stresem bywa tak, że czasami się go nie odczuwa i po prostu się wychodzi na scenę. Czuje się energię ludzi i płynie razem z nimi. A czasami pojawia się jakaś blokada w głowie, kiedy przychodzą takie myśli jak: „nie dam rady” czy „nie pamiętam tekstu”. Ale wtedy trzeba po prostu stanąć na wysokości zadania, odpędzić te myśli i robić swoje.
Na scenie bardziej odcinasz się od widowni czy próbujesz złapać z nią kontakt? Dziś odniosłam wrażenie, że byłaś zamknięta w sobie, ale akurat ta formuła w tym przypadku się sprawdziła.
Starałam się – tak jak Pola Negri, która była aktorką kina niemego – stworzyć jakąś swoją intymność na scenie i zaśpiewać te piosenki po prostu z głębi serca.
Gdy widziałam cię w studiu Accantus w musicalu SIX, to od razu zwróciłam uwagę na to, że masz ogromną energię, charyzmę i emocje. Na żywo widać to jeszcze bardziej. Czy zawsze tak świetnie umiałaś opowiadać historie głosem? Czy to przyszło dopiero z czasem?
Na pewno nauczyłam się tego, grając w musicalach. Wcześniej skończyłam akademię muzyczną, wokalistykę jazzową, ale tam bardziej chodziło o śpiewanie. Oczywiście – liczył się sposób podania tekstu, ale większy nacisk był położony na dźwięki. Dopiero kiedy zaczęłam grać w teatrach, to poza wokalem pojawiła się także kreacja aktorska.
Twoje doświadczenie musicalowe jest bardzo widoczne. Wydaje mi się, że aktorki telewizyjne powinny być bardziej naturalne, a takie artystki jak ty muszą się upewnić, że każdy, niezależnie od zajętego miejsca na widowni, dostrzeże ich grę.
Zgadza się, ale to też jest kwestia rodzaju sceny. Jeżeli mamy dużą scenę, to wtedy gesty powinny być większe, ale jeżeli mamy widza blisko siebie, to nie musimy wtedy tak wylewnie gestykulować. Możemy bardziej „być w sobie”.
Moim ulubionym filmem bollywoodzkim jest „Devdas” – klasyk kina bollywoodzkiego. Występuje w nim Madhuri Dixit grająca postać Chandramukhi, jednej z moich ulubionych postaci. Ona pięknie gra oczami i esencją kobiecości. Nie musi zbyt wiele robić, by być powabna. Wydaje mi się, że ty naturalnie masz to samo.
Dziękuję bardzo! Gdy przybliżyłam sobie sylwetkę Poli Negri, oglądając fragmenty jej filmów, zauważyłam, że ona też miała w sobie magnetyzm – taką „prawdę” w ciele. Kino nieme wymagało takiej wolności ciała i opowiadania historii poprzez ruch, mimikę. To była duża inspiracja.
Kto jest twoją idolką?
Mam kilka idolek. Jeśli chodzi o musicalowe aktorki – Cynthia Erivo jest boginią, Shoshana Bean… Jeszcze kilka by się znalazło.
Czy masz jakąś wymarzoną rolę musicalową? I nie możesz powiedzieć „West Side Story”, nad którym rozpoczęły się prace z tobą w roli Anity! [śmiech]
No tak! [śmiech] Ogólnie staram się nie marzyć, ale jakoś mi się zdarza, że czasem dostaję szansę zagrania w czymś świetnym. Kiedyś dużo myślałam o Zakonnicy w przebraniu, żeby potańczyć disco i pośpiewać gospel. A teraz, gdy mam szansę zagrać Anitę w West Side Story, to naprawdę dziękuję losowi i cieszę się, że poszłam na casting. Mierzę się z niesamowitym, ogromnym wyzwaniem tanecznym, aktorskim, muzycznym – po prostu wyzwaniem każdego rodzaju. To zetknięcie się z ogromną sceną, świetną obsadą. Po prostu jest to spełnienie marzeń.
Jaki moment był najbardziej przełomowy w twojej karierze? Według mnie było ich kilka – pierwszy musical Legalna blondynka, udział w The Voice of Poland, Accantus. Jaki byś wybrała?
Te, które wymieniłaś, na pewno były przełomowe. Teraz odważyłam się pisać własne piosenki. Wychodzę dzięki temu ze strefy komfortu, bo wcześniej śpiewałam rzeczy odtwórcze, oczywiście wkładając w to swoje interpretacje. Jednak tworzenie muzyki autorskiej to zupełnie coś innego. Teraz odkrywam siebie na nowo – nie taką teatralną, rozkrzyczaną i energiczną jak zawsze, ale trochę bardziej intymną.
Jak wyglądałby twój album muzyczny?
Nie wiem, bo tak naprawdę piosenki jeszcze się piszą, tworzę je na bieżąco. Pozwalam sobie na wszystko, bo chcę siebie odnaleźć. I to szukanie to jedna z przyjemniejszych rzeczy.
Jesteś też aktorką dubbingową. Grasz m.in. w mojej ulubionej franczyzie Barbie! Czy sprawia ci to dużą frajdę?
Pewnie, jest super! To też jest dla mnie nowe doświadczenie, a każda nowa rzecz na początku jest straszna, bo w dubbingu trzeba pracować szybko – błyskawicznie rozumieć, czytać i interpretować. To było wyzwanie. I lubię pośpiewać sobie te popowe piosenki. Teraz dostałam jeszcze rolę w serialu Eureka i będę mamą! [śmiech]. Naprawdę fajną, ciepłą postacią. Są tam też bardzo ładne piosenki i kompozycje. Cieszę się na tę nową przygodę. Ogólnie dubbing wymaga skupienia. Gdy umawiam się na 5 godzin nagrywania, to po 3 trzeba zrobić przerwę, bo po prostu już nie ma się sił.
A gdybyś miała wybrać: dubbing czy teatr?
Teatr! Przede wszystkim spotkanie z widzem, wymiana energii. Wybieram teatr, mimo stresu, bo ten jest oczywiście większy – podczas spektaklu zawsze coś może pójść nie tak. W piątek grałam rewię w Krakowie w teatrze Variété i przestała nam działać zapadnia, a właśnie w tym przedstawieniu często jej używaliśmy. I mimo przeciwności technicznych musieliśmy dać radę. To są takie stresujące sprawdziany.
Czyli jednak sport ekstremalny [śmiech]. A jak to jest śpiewać w innych językach? Jak wpływa to na przekazywanie emocji i stres?
Czy nawiązujesz do tego, że dziś śpiewałam w języku niemieckim? [śmiech] Najczęściej śpiewam po angielsku. Ten język jest znany i łatwy do śpiewania. Wbrew pozorom język niemiecki też jest całkiem wdzięczny, bo ma mniej spółgłosek niż polski. Wykonanie tej piosenki to było wyzwanie, bo musiałam się nauczyć tekstu i wymowy na pamięć, a znam tylko podstawy niemieckiego. Ale gdy Bartek [Staszkiewicz – kierownik artystyczny koncertu muzyki filmowej poświęcony Poli Negri] zapytał mnie i Asię Czajkowską, która z nas może zaśpiewać po niemiecku, to pomyślałam – może ja? Ten utwór też jest specyficzny – zawiera zwolnienia, przyspieszenia, po prostu stanowił wyzwanie.
Po prostu pomyślałam, że polski to trudny język do śpiewania dla wokalistów i dla raperów. A ty po polsku śpiewasz bardzo płynnie. Stąd to pytanie o różnice w śpiewaniu w języku polskim i obcym.
Wolę jednak śpiewać po polsku, bo jest to bardziej bezpośrednie. Od razu wiadomo, o czym się opowiada. Po angielsku trzeba się skupić i gdzieś przetłumaczyć to w głowie. Swoje teksty też tworzę po polsku.
Kiedy możemy spodziewać się płyty?
Na razie będę wydawać single i sprawdzać, co się ludziom spodoba bardziej, a co mniej. Daję sobie dużą wolność w tym zakresie. Kiedyś myślałam, że wydanie płyty oznacza, że wszyscy muszą paść na kolana, a teraz daję sobie wolność: „Gośka, po prostu rób to, co czujesz w danej chwili”. I to jest bardzo uwalniające.
Wydaje mi się, że to jest dobry moment dla polskiej muzyki. Pojawili się młodzi, lubiani twórcy np. Dawid Podsiadło, Kwiat jabłoni, Ralph Kamiński. Czy też uważasz, że to dobry moment dla sceny polskiej i że młodzi znowu lubią słuchać polskich tekstów i polskiej muzyki?
Myślę, że polska muzyka idzie w dobrym kierunku, zwłaszcza alternatywa popowa. Poza tym hip-hop jest na wysokim poziomie, to teraz on dyktuje trendy. Oby tak dalej. Oby było mniej tej gorszej muzyki, wiemy jakiej [śmiech]. Żeby ktoś pochylił się nad tekstem i posłuchał, co autor miał na myśli.
Jeszcze wróćmy do twojego udziału w The Voice of Poland. Gdy z kolegą dowiedziałam się, że odpadłaś z programu, płakaliśmy. Jakie to było uczucie, że wszyscy byli po twojej stronie, a nie po stronie wielkiego celebryty? Bo według mnie to musiało być przyjemne!
Byłam wzruszona, że cały zespół produkcji programu był po mojej stronie. Gdy to się stało, poza kamerami członkowie bandu muzycznego za mną wybiegli – aż się popłakałam. Ale i tak się cieszę z udziału w programie, mimo że nie byłam w nim długo. Pokonałam lęk przed kamerą i występami na żywo. Wcześniej zamykałam sobie na to drogę. Decyzje są różne, wszystko idzie na żywo, stres też jest inny – dziwny, większy taki. Cieszę się, że mogłam zobaczyć, jak to jest.
Co byś poleciła młodym artystom na stres przed większą publicznością lub kamerą?
Trzeba jak najwięcej występować i na bieżąco po porażkach czyścić głowę i sobie wybaczać. Gdy coś źle poszło, często powracamy do tego – nie warto. Nasz zawód jest ważny, ale nie tak ważny, żeby zależało od niego czyjeś życie. Nie jesteśmy robotami, możemy pozwolić sobie na błędy. Trzeba ćwiczyć.
Pamiętam, jak każdy mi mówił, że studia dziennikarskie to strata czasu. Podejrzewam, że tobie też ktoś tak powiedział o szkole muzycznej. Co byś powiedziała młodym ludziom, którzy marzą na przykład o aktorstwie czy muzyce, a słyszą, że liczy się tylko „fach w ręku”?
Liczy się to, co czujemy całym sercem. Są takie zawody, w których trzeba chcieć i trzeba działać. Mimo to potem może się okazać, że ktoś nie nadaje się do wykonywania zawodu, który sobie wymarzył – bo na przykład ma talent, ale nie ma charakteru, który pozwoliłby mu radzić sobie ze stresem. Niektóre zawody, jak właśnie mój czy twój, mają wiele cieni. Muszę wyjść na scenę, nawet gdy źle się czuję.
Właśnie mówi się, że hobby powinno być pracą, ale nie zawsze jest to prawda. Niektórzy straciliby w ten sposób serce do swojej pasji.
To prawda. Wpływa na to na przykład duża częstotliwość występów, w końcu nie każdy koncert jest spełnieniem marzeń. Czasem po prostu ma się gorszy dzień. Na szczęście jest więcej tych momentów, w których naprawdę się spełniamy. Ja nie raz wychodzę na scenę i myślę: „Jezu, jakie ja mam szczęście!”.
Dziękuję za wywiad!