Ryn, liczące niecałe 3 tys. mieszkańców miasteczko, na kilka dni zmieniło się w raj dla kinofilów z północnej części Polski. Mimo skromnego budżetu i dość spartańskich warunków organizatorom udało się przyrządzić dość smakowitą filmową ucztę - na festiwalu nie brakowało pokazów premierowych, projekcji klasyków należących do kanonu polskiego kina, a także kilku znanych gości.
Na trwającym trzy dni festiwalu zaprezentowano aż 45 filmów. To całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę fakt, że w Rynie jest właściwie tylko jedno kino. Zresztą, nawet salę "Łabędź" w Ryńskim Centrum Kultury, trudno uznać za kino z prawdziwego zdarzenia. Niewielki ekran, dość słabej jakości projektor, krzesła - tak, krzesła - to nie jest to, do czego przyzwyczaiły nas coweekendowe wypady na kolejne blockbustery. Oprócz "Łabędzia" zaoferowano widzom dwie inne sale kinowe - przekształcone z sal konferencyjnych pomieszczenia znajdujące się w pobliskim Hotelu Zamek Ryn. I tu jakość pozostawiała wiele do życzenia, ale w ogólnym rozrachunku przestawała ona mieć znaczenie.
[image-browser playlist="600076" suggest=""]©2012 MazurskiFestiwalFilmowy.pl
Przede wszystkim jak na stosunkowo niewielką imprezę I Mazurski Festiwal Filmowy zaskoczył świetnym programem. Wyświetlane w miniony weekend obrazy nie były przypadkowymi dziełami, nie sięgnięto po kopie, które akurat były pod ręką - widać w tym wszystkim większy zamysł. Trudno wyłonić tutaj jeden motyw przewodni, ale z powodzeniem przyjąć można zaproponowane przez organizatorów sekcje - filmy słowackie, chorwackie, hiszpańskojęzyczne, filmy ze Stowarzyszenia Nowe Horyzonty oraz retrospektywy Krzysztofa Zanussiego, Jerzego Skolimowskiego i Wojciecha Marczewskiego.
Oprócz powyższych cykli pojawiło się też coś bardziej egzotycznego - filmy Çagana Irmaka, młodego tureckiego reżysera. Dzięki Mazurskiemu Festiwalu Filmowemu po raz pierwszy w Polsce można było zobaczyć twórczość tego reżysera i należy przyznać, że warto się z nimi zaznajomić. Kino tureckie nie należy do światowej czołówki, obrazy Irmaka zresztą też chyba do niej nie będą pretendować, ale trudno odmówić tureckiego artyście pomysłów na historie. Opowiadając o losach przeciętnych ludzi, ten reżyser wykazuje się niezwykłą wręcz wrażliwością i nie boi się łamać przyjętych ogólnie konwencji. To właśnie Irmak (obecny osobiście również w Rynie) był dla mnie osobiście objawieniem tego festiwalu.
Na Mazurach zabrakło za to Jerzego Skolimowskiego, który miał być właściwie główną gwiazdą pierwszej edycji festiwalu. Artysta na kilka dni przed imprezą z powodów osobistych odwołał swoją wizytę i tym sposobem pozbawił nas możliwości zapytania go o to, czy wciąż myśli o Scarlett Johansson. O pracy na planie "Avengers" postaramy się zatem porozmawiać z nim za rok.
[image-browser playlist="600077" suggest=""]©2012 Hatak.pl / fot. Dawid Rydzek
Festiwal zakończył się z - chichym, bo cichym, ale mimo wszystko - hukiem. Zamknęły go dwa koncerty - muzyki filmowej i poezji śpiewanej. I choć znów było dość minimalistycznie (wokalistce towarzyszyły tylko skrzypce, akordeon i klawisze), to jednak wyprawa po filmowych motywach brzmiała wspaniale. Bawiła tym bardziej, że postawiono na utwory znane, ale nie tak mocno osłuchane. Finałowe koncerty to właściwie symbol całego I Mazurskiego Festiwalu Filmowego - było skromnie, ale jednocześnie bardzo wartościowo.