ADAM SIENNICA: Na początek mam pytanie wielkiej wagi i wręcz śmiertelnie poważne. Pewnie nie raz je słyszałaś… Odkąd zobaczyłem jedno twoje zdjęcie, zastanawiałem się... czy zagrałabyś w Leonie Zawodowcu 2? W końcu w filmie Já, Olga Hepnarová bardzo przypominałaś bohaterkę Natalie Portman.Michalina Olszanska: [śmiech] Prawda, słyszałam to kilka razy. Zabawne w tym jest to, że grając Olgę Hapnerovą, miałam 21 lat, a Natalie Portman, wcielając się w Matyldę, miała tylko 11, także... [śmiech] Ale już tak nie wyglądam! [śmiech]
Bardzo ciekawi twoje spojrzenie na kontrowersje wokół filmu Matylda, bo w Rosji pojawiają się naprawdę skrajne opinie. Czasem wchodzące na absurdalny poziom, które mówią, że jesteś za ładna do tej roli.
Kontrowersje zaczęły się od tego, że była to obraza uczuć religijnych. Trudno się z tym kłócić, bo tutaj każdy ma swoje indywidualne odczucia. Później jednak dorabianie na siłę, że jestem za ładna, za brzydka, za gruba czy za chuda, to jest coś, czym nie mam po prostu siły się przejmować. Są ludzie i parapety…
Matylda z perspektywy widza wygląda na kino atrakcyjne. Z jednej strony film o miłości, z drugiej opowieść o prawdziwych postaciach, które miały znaczenie w historii Europy.
Przede wszystkim, gdy robiliśmy ten film, nikt go nie tworzył po to, by wzbudzić jakieś kontrowersje. To było naprawdę dla nas ogromne zaskoczenie. To jest kino wizualne, baśń, która idzie bardziej w stronę Disneya niż Lewiatana. To było dla mnie ciekawe wyzwanie, bo zazwyczaj gram w kinie europejskim, bardziej psychologicznym. A tutaj miałam możliwość zagrania amantki, co jak się okazuje jest bardzo trudne. To określenie ciągnie za sobą wiele ograniczeń w pracy aktorki. Tak naprawdę cieszyłam się, że zagram w baśni. W takim filmie, który można obejrzeć w piątek wieczór po to, by sobie zrobić chwilę przyjemności.
Twoja bohaterka jest baletnicą… Co możesz o niej więcej powiedzieć?
Prawda, była baletnicą i bardzo dzielną babką. Zdziwiło mnie, że nic o niej nie wiedziałam, zanim zaczęłam przygotowywać się do roli. To jest naprawdę niesamowita postać. Uciekła do Paryża, gdzie uczyła w szkole baletowej. Dożyła stu lat i tak naprawdę przeżyła wszystkich ludzi, których zostawiła w młodości. Ona jest dla mnie takim wzorem trzymania się życia – w dobrym znaczeniu tego słowa. Niesamowita kobieta. Bardzo współczesna.
To też jest plus, że dzięki takim filmom, możemy poznać wyjątkowe postacie, które w zachodnim mainstreamie mogłyby nie zaistnieć.
Mainstream tak naprawdę sam się tworzy. To, kto jest modny, kto nie, jest kwestią wyboru, czy te postacie nagłośnimy. Matylda była Polką, więc sądzę, że powinniśmy zwracać uwagę na te fajne dziewuchy, które w historii dawały sobie radę.
Nie da się ukryć, że ostatnio więcej można cię zobaczyć w kinie zagranicznym niż w polskim.
Tak jest trochę przez przypadek. Zasmakowałam tego i bardzo to lubię, nie tylko jako aktorka, ale też jako człowiek. Daje mi to ogromne możliwości podróżowania i poznawania ludzi. To na pewno jest ubogacające doświadczenie. Staram się na to patrzeć nie tylko pod kątem kariery, ale bardziej samorozwoju osobistego.
W Ja, Olga Hepnarova mówiłaś po czesku. Jak podchodzisz do takich barier językowych?
Była to jedna z moich pierwszych głównych ról i to właśnie tutaj po raz pierwszy w mojej karierze pojawił się aspekt innego języka, którego w ogóle nie znałam. Teraz mogę powiedzieć, że po prostu się do tego przyzwyczaiłam. Staram się język traktować jak muzykę i nie fałszować. Bariery międzyludzkiej jako takiej nie ma, bo na szczęście język angielski łączy to wszystko [śmiech].
Pamiętam, że przed naszą rozmową obejrzałem zwiastun Carga. Niby ok, ale dopiero ostatnia scena mnie przekonała. Gdy ten mężczyzna mierzy do ciebie z pistoletu, a na twoim obliczu malują się wszystkie emocje. Miałem ciary! Możesz powiedzieć coś o tym, jak wyglądała ta praca?
Jest to dla mnie bardzo wyjątkowy film, bo reżysera Bruno Gascona uważam za geniusza w kwestii podejścia do aktora. Wyciągnął ze mnie w tych scenach wszystko, co można było wyciągnąć. Niedługo jadę na premierę, by zobaczyć efekt, bo wiadomo, różnie to bywa. Nasze odczucia aktorów czasem w ogóle nie przekładają się na to, co zobaczymy na ekranie. Mam nadzieję, że tu się przełożyło, bo faktycznie to była bardzo intensywna praca. Zobaczymy, co z tego wyjdzie [śmiech]
Jeśli ten film będzie mieć tyle emocji, ile ta jedna scena, jest szansa, że poruszy widzów.
Mam taką nadzieję. To był naprawdę dla mnie wspaniały czas i zebrali się tam cudowni ludzie. Prawdziwi pasjonaci kina. Ten film miał wszystkie czynniki składowe, by się udać. Carga porusza bardzo ważny temat. Szczególnie dla Portugalii, która choć jest krajem spokojnym i ludzie są pozytywni, przez położenie geograficzne problem handlu ludźmi jest tam duży. W związku z czym to jest temat, który trzeba było jak najszybciej nagłośnić.
Schodząc na luźniejsze temat rozmowy. Lubisz chodzić do kina, by chłonąć te emocje jako widz? Jak to u ciebie wygląda?
Lubię chodzić do kina, ale lubię też oglądać filmy w domu. Netflix jest u mnie absolutnie stałym gościem. Myślę, że kino ma się nadal dobrze, pomimo takich nowinek technologicznych jak platformy streamingowe, bo jest niezastąpione.
Nawet sam Netflix ostatnio wyszedł z inicjatywą, że filmy walczące o nagrody będą wprowadzać do kin. Jak ostatnio 22 lipca. Chyba to pokazuje ich świadomość, że platformy vod nie wyprą kina…
Nie, tak na pewno się nie stanie, bo to jest naprawdę coś innego. Tak jak muzyka rozrywkowa nie wyparła klasycznej. Niby można stwierdzić, że odbiór muzyki klasycznej jest inni niż kiedyś, ale tak naprawdę nie jest, bo ten gatunek zawsze miał taki sam krąg odbiorców. A obok istniała muzyka bardziej rozrywkowa, taneczna. W przypadku kina to nawet nie jest kwestia tylko dużego ekranu, ale atmosfery. Nie można wyjść, zadzwonić czy nacisnąć pauzy. Są ci ludzie i ich energia dokoła. Poza tym teatr też nie ma się najgorzej. Może ma swoje wzloty i upadki w kwestii frekwencji, ale nie ma szans, by przestał istnieć. Kino i platformy streamingowe to tak naprawdę dwie różne rzeczy. Mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Wspomniałaś o Netflxie… więc nie mogę zapytać o twoją rolę w 1983, czyli najbardziej oczekiwanym serialu jesieni.
Sama też na niego oczekuję, bo jeszcze go nie widziałam. Po prostu nie chcę, bo jak wspomniałam, jestem fanką i użytkowniczką Netflixa, więc chcę go sobie włączyć po prostu, po bożemu, w domu [śmiech], Z kotem, herbatką i kocykiem [śmiech].
Możesz coś powiedzieć o swojej roli i pracy nad tym serialem?
Gram rebeliantkę. Symbol ruchu oporu. Jest to dziewczyna, która poświęciła swoje życie zemście. Musi w sobie tłamsić wszystkie ludzkie odruchy, by nie zagroziły tej jej misji. Jak to bywa w życiu i kinie, te ludzkie odruchy do niej pukają… Mogę też powiedzieć, że ten serial przyciągnął najlepszych ludzi ze wszystkich pionów. Gdy weszłam na plan i dowiedziałam się, kto odpowiada za kostiumy, czy charakteryzację, byłam pozytywnie zdumiona. Absolutne starcie tytanów, nie zapominając też o reżyserii…
…i oczywiście o obsadzie!
[śmiech] Tak, obsada też. Faktycznie. Miałam ogromną przyjemność grania z kolegami z planu.
Pewnie wiele osób ciekawi, jak w ogóle dostałaś rolę. Czy były to przesłuchania, czy po prostu od razu chcieli ciebie?
Wiem, że byłam brana pod uwagę od początku, ale oczywiście brałam udział w castingu. Taki serial to zbyt duża stawka, by dostać rolę ot tak.
Czego tak naprawdę powinniśmy oczekiwać po 1983?
Mnie bardzo zainteresowało to, że 1983 to antyutopia, a coś takiego uwielbiam. Jest to jeden z moich ulubionych gatunków. To jest odczuwalne w serialu. A tak konkretniej: jest tam akcja, jest też spisek [śmiech]. Najbliżej temu do thrillera, aczkolwiek to trochę wąskie określenie. Do tego pojawia się pewien dylemat i każda postać ma inny do niego stosunek. Jako widzowie możemy sobie wybrać nasze miejsce i przez to historia staje się bardziej intrygująca. Nie ma tutaj prostego: to jest dobre, to jest złe i widzu, zgadza się z nami. Jest to takie niepokojące, że przez tę niejednoznaczność można różnie na to patrzeć.
Grałaś w polskim kinie, w europejskim, a teraz w serialu, który będzie dostępny na całym świecie. A do tego zaskakujące jest, że w USA zwiastun 1983 jest dubbingowany…
Ta perspektywa jest przerażająca. [śmiech] Zgadza się, że każdy serial z nieanglojęzycznych krajów jest u nich dubbingowany. O dziwo, całkiem dobrze im to wychodzi. Gdy oglądałam Dark, to włączyłam sobie z ciekawości angielski dubbing. Wcale nie jest to takie bolesne, jak mi się wydawało, że będzie.
Nie tak jak w polskim kinie aktorskim, który często nie jest najlepszy…
To wychodzi się z tego, że mamy bardzo dobry dubbing w animacjach. Podkładanie głosu w animowanych projektach rządzi się innymi prawami inną ekspresją. Taka forma wyrazu przełożona na aktorski film po prostu nie zdaje egzaminu. Na przykład Czesi mają swój dubbing doprowadzony do perfekcji. Tam są ludzie, którzy przez całe życie zajmują się wyłącznie dubbingiem. Na przykład ktoś przez całą karierę gra tylko Brada Pitta. I to świetnie wychodzi.
Wracając jeszcze do Netflixa. Skoro jesteś zapaloną użytkowniczką, to zdradź, co lubisz oglądać.
Im coś jest bardziej abstrakcyjne, tym bardziej lubię. Dlatego Netflix wyrzuca mi same najdziwniejsze komedie. Choć nie wiem, czy do końca można to nazwać komedią, bo wiem, że to się różnie ludziom kojarzy. Na przykład serial Happy – bardzo lubię, to są moje klimaty! Unbreakable Kimmy Schmidt albo… Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently'ego! Rany, jak to oglądam, to sama nie wierzę, że to się dzieje na ekranie [śmiech]. Netflix ma to wspaniałego w sobie, że to jest spersonalizowane, więc rzadko się zdarza, że proponują mi coś, co mi się nie spodoba.
To jest niesamowicie pozytywne, że zamiast popularnych i głośnych tytułów, oglądasz te mniej znane, ale szalenie dobre seriale.
Przyznam, że znajomi tak różnie reagują na mój gust serialowy [śmiech]. To są produkcje dla specyficznego widza i może dlatego te seriale są kasowane, bo nie jest to tak szeroki odbiór.
A coś nie stricte związanego z Netllixem. Może Gra o tron?
Oglądałem, ale jeszcze nie nadrobiłam 7. sezonu. Ostatnio się wciągnąłem w serial, którego tytuł może odstraszać: Crazy Ex-Girlfriend. Tytuł się kojarzy ze złą amerykańską komedią, ale to takie nie jest. To jest naprawdę głębokie, bo traktuje o zaburzeniach emocjonalnych. Rachel Bloom, która jest twórczynią, napisała piosenki i gra główną rolę, jest po prostu genialna. To taki serial, który na początku mnie samą oszukał, bo zaczęłam oglądać i sobie myślałam; pewnie to jakiś amerykański sitcom. Im głębiej się jednak w to wchodzi, można dostrzec, że ten niestrawny amerykański lukier, jest nałożony bardzo świadomie, aby oszukać widza i ostatecznie doprowadzić go do tej głębi.
To tak na koniec zdradź mi… co ciekawego masz teraz w planach?
Na razie sobie odpoczywam. Ostatni czas był dla mnie bardzo intensywny. Będę jechać na premiery, potem z Matyldą do Tokio. Postanowiłam trochę przystopować z graniem, bo musi być jakiś balans w życiu.
Trzeba te wszystkie seriale nadrobić…
Zdecydowanie! [śmiech]