Mikołaj Stroiński swoje muzyczny szlify zdobywał co prawda w katowickiej Akademii im. Karola Szymanowskiego, ale najważniejsze lata swojego życia spędził już za oceanem. Od kiedy mieszka Hollywood pisał muzykę dla m.in. takich stacji jak CBS, NBC, ABC, FOX, czy HBO. Jego kompozycje można usłyszeć na całym świecie, a szczególnie głośno zrobiło się o nim podczas premiery zwiastuna gry "Dark Souls 2", do którego napisał muzykę. Oprócz tego pracował przy filmach "Hired Gun" i "Cudowne lato" oraz serialach "Paradoks" i "Bez tajemnic". Niedawno doceniono go nagrodą „The 2014 Outstanding Polish American for Culture” nadaną przez Fundację Polskiego Godła Promocyjnego “Teraz Polska”.
DAWID RYDZEK: Jak to się stało, że wylądowałeś w Los Angeles?
MIKOŁAJ STROIŃSKI: Los Angeles było logicznym krokiem dla mnie po ukończeniu szkoły w Berklee College Of Music w Bostonie, gdzie zacząłem studiować fortepian jazzowy i kompozycję filmową. Ze względu na ten drugi kierunek naturalnym kolejnym krokiem był Nowy Jork albo Hollywood. Już na studiach rozpocząłem aktywne poszukiwania pracy i realne szanse jej zdobycia pojawiły się - dzięki rekomendacjom moich profesorów - w jednym ze studiów muzyki telewizyjnej w LA.
Skąd pomysł w ogóle na Stany Zjednoczone? W Polsce nie ma szans na rozwój?
Odkąd w wieku 15 lat odkryłem Oscara Petersona, wiedziałem, że muszę zająć się muzyką, a w szczególności jazzem. Wcześniej oczywiście uczęszczałem do szkoły muzycznej, ale to Peterson ostatecznie zadecydował o mojej przyszłości. Stany Zjednoczone są zaś królestwem muzyki rozrywkowej i królestwem jazzu – były wiec naturalnym wyborem.
Ale jazzowi do muzyki filmowej daleko.
To prawda! Zresztą teraz w moich kompozycjach jazzu już tak bardzo nie słychać. Jazzowe słownictwo poszło już w zapomnienie i ustąpiło miejsca innym gatunkom. Jazz był dla mnie impulsem do zajęcia się muzyką i kompozycją. Zachłysnąłem się nim, gdy byłem młody, a wraz z kolejnymi latami poznawałem i wnikałem już w inne rodzaje muzyki. Przed wyjazdem do Stanów mój horyzont muzyczny był dość zawężony- dopiero tu odkryłem, że każdy rap, rock, dance może być wspaniały, że każda muzyka może mieć swoje fantastyczne oblicze. I właśnie przez to Stany są idealnym miejscem do rozwijania się.
Więc jazz ostatecznie okazał się nieprzydatny?
Bardzo przydatny! Jazz z muzyką filmową łączy linia kompozycji i improwizacji. Tego, kto go studiuje, wystawia na bardzo skomplikowane formy harmonii, linie melodyczne, rytmy, polirytmie, których próżno szukać w rocku czy popie. Dla mnie więc był on czymś, co rozszerzyło moje horyzonty i pozwoliło poznać słownictwo i sposób myślenia, z którego będę mógł później korzystać w filmie. Jednocześnie muszę przyznać, że muzyka filmowa się zmieniła. Kiedyś, żeby ją pisać, trzeba było być kompozytorem klasycznym. Dziś, gdy zajmuje się tą dziedziną tak wiele osób, jest ona znacznie bardziej różnorodna. Każdy czerpie ze swojego doświadczenia i bagażu wiedzy, który zdobył, rozciągając tym samym granice pojęcia muzyka filmowa, jak i tego, co może nią być.
[video-browser playlist="636590" suggest=""]
Trudno było odnaleźć się za Oceanem? Nie byłeś jedyną osobą, która wpadła na to, że być może tam da się zrobić karierę.
Moja ścieżka zawodowa zaczęła się od pracy ghost-writera, czyli pomagającego innym kompozytorom, ale nie podpisującego się swoim nazwiskiem. W ciągu jednego roku tej pracy nauczyłem się więcej niż przez 4 lata studiów w Berklee. W tym samym czasie zacząłem inwestować we własne studio co umożliwiło mi prace nad własnymi projektami
Pewnie nie możesz zdradzić, przy których projektach słyszeliśmy twoją muzykę, a nie było cię wśród autorów?
Nie, takie rzeczy objęte są tajemnicą, zleceniodawcy takimi rzeczami akurat nie chcą się chwalić. Otwarcie przyznaje się do tego w świecie filmu chyba tylko Hans Zimmer i potentat muzyki telewizyjnej Mike Post. Mogę powiedzieć tylko tyle, iż komponowałem około czterech tysięcy utworów na potrzeby największych stacji telewizyjnych w USA.
Zatrudnianie ghostów to częsty proceder w Hollywood?
Zależy od kompozytora. Niektórzy zwyczajnie nie chcą ich zatrudniać, wolą od początku do końca zrobić wszystko samemu. Inni natomiast nie mają z tym aż takich problemów. Nie nazwałbym ich pazernymi, ale po prostu czasem pracuje się nad jednym projektem, a na horyzoncie już pojawia się kolejny. Wtedy trzeba kombinować, jak połączyć jeden z drugim, co oznacza, że szuka się osoby, która pomoże z natłokiem pracy.
To jest fair?
Można myśleć, że to jest jakiś wyzysk, ale to nie tak. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. To dobrowolna umowa, która działa dla obydwu stron. Mnie takie zlecenia dały stabilność finansową i wiele mnie nauczyły, a z kolei zamawiający mieli gotową muzykę i zyskali czas na inne projekty.
Środowisko kompozytorów w Hollywood wydaje się dosyć zamknięte. Muzyka w filmach amerykańskich ogranicza się do kilku nazwisk – gdzie się nie spojrzy, to tylko Desplat, Zimmer, Horner, Giacchino, Howard i nikt więcej.
Myślę, że to kwestia układu scalonego między kompozytorami, ich agentami i studiami, z którymi są zrzeszeni. Ci kompozytorzy po prostu gwarantują wysoką jakość muzyki, a ryzyko, że nie dostarczą dobrego materiału, jest bliskie zeru. Ze strony producentów jest to po prostu lokowanie swoich pieniędzy w sprawdzonej marce. Pozornie to środowisko może wydawać się zamknięte, ale z drugiej strony istnieje właśnie wspomniana instytucja ghosta. Każdy chce zachować projekt dla siebie i podpisać go swoim nazwiskiem.
Faktem jest również, że do Polski docierają tylko te największe nazwiska. Jest naprawdę wielu kompozytorów, którzy być może nie należą do tej ścisłej czołówki, ale w branży wszyscy ich znają i bardzo cenią sobie ich pracę.
[video-browser playlist="636592" suggest=""]
Problem może być też w tym, że kompozytor muzyki filmowej jest z definicji osobą, która działa w tle.
Kompozytor jest jak sama muzyka filmowa. Jego miejsce znajduje się gdzieś z tyłu, nigdy nie jest pierwszoplanową gwiazdą projektu. Nikt chyba nie ogląda danego filmu tylko ze względu na kompozytora, no chyba że jest nim John Williams. Muzyka filmowa jest marynarzem na okręcie i ma dbać, by on dobrze płynął. Tylko tyle i aż tyle. Wiele osób twierdzi wręcz, że najlepsza muzyka filmowa to taka, której się nie zauważa.
Czujesz się częścią hollywoodzkiego środowiska kompozytorów?
Myślę, że tak, choć na pewno nie należę do hollywoodzkiej elity. Mam przed sobą jeszcze długą drogę. Wszyscy natomiast otaczamy się wzajemnym szacunkiem i spotykamy ze sobą. Widujemy się na przykład w ramach lokalnych spotkań Composers’ Salon. Podczas nich w grupie 30-40 osób dyskutujemy na temat ostatnich wydarzeń branżowych, prezentujemy własne pomysły i projekty. Wiadomo ze każdy chce się piąć po szczeblach kariery zawodowej i oczywiście jest miedzy nami konkurencja, ale nie ma ona wpływu na osobiste relacje. Jest miejsce na częste wyjścia na piwo i przyjaźnie.
Desplat i Zimmer są czołowymi nazwiskami w branży, a nie są Amerykanami. Pomaga ci to, że nie jesteś stamtąd, że jesteś Polakiem?
Mówi się, że tutaj w Los Angeles jest około 10 tysięcy kompozytorów. Jestem więc siłą rzeczy jednym z wielu. Natomiast myślę, że Amerykanie widzą we mnie pewien ułamek egzotyki.
[image-browser playlist="636594" suggest=""]
Mikołaj Stroiński i Steve Kempster, inżynier dźwięku, podczas pracy przy filmie "Hired Gun"
Znasz innych Polaków, którzy również wyjechali do LA, by znaleźć pracę w branży filmowej?
Tak! Jest nas, Polaków, tutaj bardzo dużo i wielu całkiem nieźle sobie radzi. Są wśród nich zresztą moi najlepsi przyjaciele. Wspieramy się, spotykamy się, spędzamy też razem Boże Narodzenie czy Wielkanoc, tworzymy taką wielką rodzinę. Polacy zajmują się właściwie wszystkim – są operatorzy jak Lukasz Bielan, producenci- Andrzej Kuśmierz i twórcy gier- Daniel Birczynski czy Maciej Kuciara. Jest też wybitny plakacista Tomasz Opasinski. No i oczywiście aktorzy, między innymi Iza Miko i Alicja Bachleda-Curuś. Wszyscy zaś – z tego co wiem – są tutaj bardzo cenieni.
To dobrze słyszeć, bo różnie się mówi o Polakach na świecie.
Różnie się mówi, ale ja tych na zachodnim wybrzeżu zawsze będę chwalił. Tutejsza Polonia jest naprawdę fantastyczna – ludzie mają otwarte umysły, nie są zawistni, sami bardzo dobrze mówią o naszej ojczyźnie, nie wstydzą się jej. Naprawdę nie można narzekać.
Będąc w Stanach, otrzymujesz również propozycje z Polski. Ostatnio komponowałeś na przykład muzykę do „Bez tajemnic”.
To był owoc mojej pracy nad innym serialem - ”Paradoksem” z Bogusławem Lindą. Producenci „Bez tajemnic” zgłosili się do mnie, bo szukano kompozytora, który by podołał temu zadaniu. Był to wymagający projekt, bo sezon liczył 35 odcinków i każdy z nich wymagał sporej ilości muzyki. Pamiętam, że komponowałem wtedy 10-15 minut tygodniowo, co było naprawdę wyzwaniem. Podołałem, spodobało się i zatrudniono mnie wtedy jeszcze do pracy nad kolejną serią.
Jak wyglądała współpraca z HBO? To stacja znana ze swojej odwagi, jak i dawania wiele swobody twórcom swoich produkcji.
To świetny projekt, przy którym naprawdę można było się spełnić pod względem artystycznym. Cały czas miałem poczucie, że to produkcja od inteligentnych ludzi dla inteligentnych ludzi.
[video-browser playlist="636595" suggest=""]
Można się spełnić artystycznie, pracując dla telewizji? Muzyka do seriali zwykle powstaje przecież na komputerze, nie sięga się po prawdziwe instrumenty.
Jeśli robi się projekt telewizyjny, to terminy tak gonią, że trudno, by to wyglądało inaczej. Tempo życia i tempo pracy jest bardzo szybkie, przez co trzeba umieć korzystać z technologii. Ta zresztą jest teraz na bardzo wysokim poziomie i czasem niezwykle trudno rozpoznać, czy jakiś dźwięk jest wygenerowany komputerowo, czy jest to żywy instrument. Niejedno ucho można tym sposobem oszukać.
Ucho kompozytora też?
Też. Mnie jako osobie doświadczonej w pracy z samplami przez pewien czas wydawało się, że wyłapię wszystko, ale od jakichś dwóch lat sample są na taki wysokim poziomie ze ja również dałem się oszukać raz czy dwa. Niemniej taki efekt wymaga ogromnego wysiłku i pracy na samplach jak pod mikroskopem.
Komputer wyprze prawdziwe instrumenty?
Już to zrobił. Oczywiscie nie w stu procentach, ale wiele projektów korzysta wyłącznie z sampli, bo to oszczędność czasu i pieniędzy, oczywiście kosztem jakości i pracy wielu zasłużonych muzyków. To dość smutny proceder. Wiem jednak ze prawdziwa orkiestra nigdy nie ustąpi do końca miejsca samplom.
Podobał Wam się ten wywiad? O co jeszcze zapytalibyście Mikołaja Stroińskiego?