Spotkaliśmy się z tym dwukrotnym zdobywcą Oscara przy okazji symfonicznego koncertu The Sounds of the Fireflies z muzyką z gier The Last of Us. Wydarzenie odbyło się w ramach Game Music Festival. Gdy Gustavo Santaolalla zaczął pracować nad The Last of Us, jego syn był nastolatkiem i bardzo dobrze znał tę grę. Argentyńczyk wyznał, że sam nigdy nawet nie spróbował w nią zagrać. Uwielbia za to obserwować, jak członkowie jego zespołu muzycznego, Bajofondo, grają w FIFĘ. Czuje się wówczas tak, jakby oglądał mecz piłki nożnej. Po tym, jak Santaolalla zdobył dwa Oscary (za muzykę do filmów Tajemnica Brokeback Mountain i Babel), odezwało się do niego kilka firm, w tym jedna duża z Europy. Choć dostał propozycje udziału w niemałych projektach, nie był nimi zainteresowany. Zdanie zmienił kilka lat później. Skontaktował się z nim Neil Druckmann, któremu marzyło się, by nawiązać z graczami więź na innym, głębszym poziomie. – Był zachwycony moją pracą z Alejandrem Gonzalezem Inarritu i muzyką do filmu Dzienniki motocyklowe. Zaczęliśmy więc pracować nad The Last of Us. Reszta jest historią – opowiada Santaolalla. Najpierw pracowali nad pierwszą częścią gry, potem nad drugą, a teraz trwają prace nad serialem.  – Jest bardzo udany, to jeden z największych seriali w historii HBO. Pracujemy nad drugim sezonem. Niesamowite i niezwykłe jest to, jak fani gry reagują na muzykę do tych produkcji – mówi Gustavo. Argentyńczyk podkreśla, że nad muzyką zaczął pracować już w młodym wieku. – Zacząłem ją nagrywać, gdy miałem 17 lat. Założyłem duży argentyński zespół, Arco Iris. Wyprodukowałem ponad 100 albumów, zdobyłem wiele nagród, chociażby Grammy. Od zawsze potrafiłem więc nawiązać więź z inną publicznością niż filmowa – wyjaśnia.  Santaolalla jest zafascynowany tym, jakie relacje z muzyką mają fani gier.  – Pojawiam się w drugiej części gry i myślę, że ma to związek z tym, jaką więź odczuwają fani względem muzyki, która pojawia się w grze. Jest specjalna, bardzo intensywna – mówi Santaolalla. Jego zdaniem jest coś rewolucyjnego w tym, gdy artysta łączy się z graczami na głębszym, bardziej emocjonalnym poziomie niż pojawiające się w grze motywy, takie jak walka i próba przetrwania. – Neil Druckmann i Craig Mazin (który zrobił serial Czarnobyl i jest partnerem Neila przy tworzeniu serialu) powiedzieli, że moja muzyka jest częścią DNA The Last of Us – zauważył zdobywca dwóch Oscarów.
fot. Łukasz Rajchert
Santaolalla bardzo się cieszy, że bierze udział w tej niesamowitej przygodzie.  – Było mi dane skomponować muzykę do gry, z którą można się połączyć na emocjonalnym poziomie. Cieszę się, że po dziesięciu latach mogę to kontynuować – dodaje. Zapytałem go, jaka jest więc różnica w komponowaniu muzyki do filmów i gier wideo. Odparł, że niewielka w jego przypadku. – Mnie zawsze chodzi o emocje, o wytworzenie głębszej więzi z historią i postaciami. Protokół, którego używam do komponowania muzyki do filmów, idealnie pasuje do tego, z którego korzystam przy tworzeniu utworów do gier wideo. Nad muzyką filmową nie pracuję tak, jak zwykle robią to kompozytorzy, którzy są wzywani po nakręceniu filmu i oglądają jego pierwszą wersję, zawierającą tymczasową muzykę. Potem muszą podążać za tym, co zobaczyli i usłyszeli, a także starać się kopiować tę tymczasową muzykę, ale nie dokładnie – wyjaśnia Santaolalla. Argentyńczyk lubi pracować na bazie scenariusza i rozmów z reżyserem.  – To swego rodzaju abstrakcyjny scenariusz, na bazie którego tworzę tematy, tkaninę dźwiękową i instrumentację tego, co będę potem używał. Następnie, kiedy rozpoczynają się prace nad filmem, reżyser ma już muzykę, którą mu dostarczyłem. Interesującym przykładem jest Tajemnica Brokeback Mountain, kiedy to skomponowałem muzyczne utwory przed początkiem zdjęć, a Ang Lee puszczał je aktorom na planie. W jednym z wywiadów powiedział, że wykorzystał tę muzykę do stworzenia narracji filmu – opowiada Santaolalla. Tytus Hołdys, który poprowadził we Wrocławiu masterclass z argentyńskim artystą, przedstawił mu swoją interpretację muzyki, która pojawia się pod koniec filmu Tajemnica Brokeback Mountain. Stwierdził, że jest w niej smutek, ale też coś krzepiącego, bo gdy doświadczyło się czegoś tak pięknego, to nie warto być smutnym, tylko zachować to piękno w pamięci. Dziennikarz był ciekaw, czy takie były intencje słynnego muzyka. Santaolalla odparł, że wszystko zależy od interpretacji i że każdy może zinterpretować to inaczej. Dodał, że możemy się zgodzić co do tego, że ta muzyka działa na bardzo głębokim emocjonalnym poziomie – u niektórych może wzbudzić smutek, a innym dać nadzieję.  Argentyńczyk powiedział, że gdy tworzył muzykę do gry The Last of Us, jego praca przebiegała podobnie jak w przypadku Tajemnicy Brokeback Mountain.  – Musiałem skomponować ją wcześniej, ponieważ obrazy i ruchy tworzono później, na końcu, po dwóch lub trzech latach pracy. Co jakiś czas dostarczałem Neilowi porcję nowej muzyki, która w pewnym sensie zainspirowała go przy tworzeniu gry. To była więc kreatywna relacja – podkreśla.   Santaolalla zwraca też uwagę na to, jak ważna jest praca wykonywana przez programistów z Sony PlayStation.  – Byli w stanie wygenerować program, za sprawą którego moje utwory są puszczane w grze losowo. Oznacza to, że możesz być najpierw w jednym obszarze gry i potem przejść do następnego, na który poświęcisz godzinę, a muzyka nigdy się nie powtórzy, ponieważ tak działa ten program. To fantastyczne – dodaje z ekscytacją w głosie.   Komponując muzykę do drugiej części The Last of Us, współpracował z innymi twórcami, m.in. z Davidem Flemingiem.  – Pracowaliśmy nad tym, żeby przerobić niektóre moje motywy i dźwięki tak, aby było w nich więcej akcji i dynamiki. Niezależnie od tego, czy komponuje się muzykę do filmów czy gier, taka wspólna praca jest bardzo ważna – mówi Argentyńczyk. Gdy Santaolalla komponuje muzyczne utwory, bardzo ważne jest dla niego, by bazować na swoim instynkcie.  – Pracując nad pierwszą częścią gry, używałem sześciostrunowej gitary basowej Fendera. Można ją zobaczyć w filmie dokumentalnym Petera Jacksona o Beatlesach. Jack Bruce zagrał na nim pierwszy pojawiający się tam utwór. To instrument, którego używano w latach sześćdziesiątych, a potem już tego nie robiono. Ta wersja to Squier i jest swego rodzaju powrotem do instrumentu, którego nikt już nie używa. Jest wiele nowoczesnych gitar basowych i mają więcej strun, ale to coś zupełnie innego. Potem użyłem instrumentu Ronroco – wykorzystałem go do tworzenia głównego muzycznego motywu. Uświadomiłem sobie wtedy, że bas reprezentuje męską część jest historii, historię Joela, a Ronroco jej kobiecą stronę, historię Ellie. W drugiej części gry zastąpiłem bas instrumentem akustycznym, czyli klasyczną gitarą, ale ze specjalnym zestawem strun, produkowanym w Argentynie przez firmę Magma. Moi przyjaciele produkują struny, które są o oktawę niższe niż w gitarach bartyowych – wyjaśnia Santaolalla. To jeden z instrumentów, na którym zagrał w czasie koncertu w Narodowym Forum Muzyki. Zapytany o swoje metody pracy, Gustavo odparł, że najpierw czyta scenariusz, a gdy już go przyswoi i gdy ma swoją wizję historii i postaci, to chce dowiedzieć się, jak interpretuje go reżyser i jaka jest jego wizja tej opowieści.  – Wszystkie filmy, przy których pracowałem, są autorskimi produkcjami. To nie są filmy z wielkich wytwórni. Wizja reżysera jest dla mnie naprawdę ważna, ponieważ to autorskie spojrzenie. To nie jest ktoś, kto tylko kieruje kamerą – podkreśla.  Santaolalla skomponował niedawno muzykę do filmu Pedro Paramo, czyli pełnometrażowego debiutu swojego przyjaciela, Rodriga Prieta – autora zdjęć, z którym wielokrotnie pracował, chociażby przy czterech filmach Alejandra Gonzaleza, Inarritu i Tajemnicy Brokeback Mountain.   – Rodrigo pracował chociażby z Martinem Scorsese, był nominowany do Oscara za Czas Krwawego Księżyca, jest też autorem zdjęć do Barbie i do najnowszego teledysku Taylor Swift. Teraz pracuje nad swoim pierwszym pełnometrażowym filmem, opartym na kultowej meksykańskiej książce Juana Rulfa pt. Pedro Paramo. Podobno to właśnie ta książka zainspirowała Gabriela Garcię Marqueza do napisania Stu lat samotności. Gdy Marquez przebywał w Meksyku i miał kryzys twórczy, ktoś wręczył mu tę powieść. Pisarz przeczytał ją tej samej nocy. Następnego dnia zaczął pisać Sto lat samotności. To świetna historia, a film jest naprawdę dobry – zapewnia Santaolalla. Czy argentyński muzyk pójdzie w ślady swojego przyjaciela? Kiedy został zapytany, jaki inny zawód mógłby wykonywać, odparł, że byłoby to reżyserowanie filmów. Gdy jednak padło pytanie, w jakim zawodzie nie chciałby pracować, to odpowiedział, że nie chciałby być reżyserem. Wyznał też, że pierwszym filmem, który wywarł na nim największe wrażenie, było West Side Story. Jestem więc ciekaw, jaką rolę odegrałaby w jego reżyserskim debiucie muzyka. Czy byłby to musical?  Jedno jest pewne – Argentyńczyk ma w sobie dużo energii i nieustannie zaskakuje. W niedzielnym wieczór, 28 kwietnia, wystąpił w Narodowym Forum Muzyki w The Sounds of the Fireflies – symfonicznym koncercie z muzyką z gier The Last of Us, a kolejna okazja, by go usłyszeć i zobaczyć, nadarzyła się już pierwszego maja – Santaolalla brał udział w biciu Gitarowego Rekordu Świata na wrocławskim Rynku. Miejmy nadzieję, że bardzo szybko znów zawita do Polski i Wrocławia.   
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj