To właśnie tym serialem Jossa Whedona, zdecydowanie przedwcześnie skasowanym, kanadyjski aktor zdobył serca fanów na całym świecie. To właśnie za jego sprawą przejmowaliśmy się jego losem i martwiliśmy, że choć tak utalentowany i zarazem sympatyczny, jakoś nie może znaleźć sobie w show-biznesie miejsca. Bo rzeczywiście długo nie mógł i nawet "Castle", serial, który ostatecznie ugruntował jego pozycję jako telewizyjnej sławy, miał z początku pod górkę. Pierwszy sezon, jak pewnie pamiętacie, miał ledwie dziesięć odcinków i długo nie było wiadomo, czy doczeka się kontynuacji. Na szczęście jednak dano mu szansę, show trwa, a ja mogę napisać tu parę słów i przypomnieć kilka scenek bez specjalnego tłumaczenia każdemu, kim jest Nathan Fillion. Pozwólcie zatem, że pokażę Wam kilka (nie, nie pięćdziesiąt) twarzy Nathana, tak byście mieli okazję nadrobić te kilka pozycji, które być może przeoczyliście. Zacznijmy od... ...oczywiście kapitana Malcolma Reynoldsa, bohatera wojennego, dowódcy i właściciela Serenity (transportera klasy Firefly), a przy okazji pirata, szmuglera, złodzieja i najemnika. To jedna z tych postaci, które najbardziej uwielbiamy w telewizji. Z jednej strony złożona, ale z drugiej oparta na prostych schematach i kliszach - tu westernowych - dzięki którym od razu wiemy, że możemy go polubić. To tak, jakby na nasze przyjęcie przyszedł ktoś nowy, ale polecony przez starego, dobrego kumpla mówiącego: "On jest zupełnie jak ja, polubicie się". I rzeczywiście! Bo choć Mal oparty jest na kliszach, to jednocześnie uparty z niego indywidualista, a gdy trzeba nagle i gwałtownie przełamać schemat, robi to. Nie negocjuje z terrorystami, wie, jak traktować tych, którzy mu grożą, jak szukać bójki, gdy chce się bić, a nie chce zaczynać starcia etc. To awanturnik pierwszej wody, ale jednocześnie lojalny przyjaciel i prawdziwy, budzący respekt przywódca. No i ma gust, jeśli chodzi o kobiety. Moja ulubiona z nim scena? Ech, długo by szukać tej jedynej, więc pozwólcie, że wybiorę jedną, która najlepiej prezentuje filozofię postaci. Gdy mieszkańcy pewnej zabobonnej wioski usiłują spalić River - autystyczną telepatkę, która w dziwnych okolicznościach dołączyła wraz z bratem do załogi Serenity - Mal i reszta, ryzykując wiele, przybywają z odsieczą. Każą uwolnić dziewczynę, a gdy kapitan słyszy, że to przecież wiedźma, mówi: "Tak, ale nasza". Dokładnie to samo czujemy my, Browncoaci (fani "Firefly"), myśląc o Nathanie - bywa stuknięty, ale to zawsze nasz kapitan.

ZOBACZ WIDEO

Dwójeczka przypada Calebowi - mrocznemu księdzu, słudze pradawnego zła z serialu "Buffy The Vampire Slayer". Nathan jest tam paskudnym draniem, robi okropną krzywdę Xanderowi i jest strasznym mizoginem, ale i tak jakimś cudem zdobywa naszą sympatię... No dobra, przesadzam, ale trochę nam tęskno, gdy znika... Nie, w sumie w ogóle nie. Mimo że to Nathan, to jednak krzywdzi Xandera, więc niech zdycha. Nawet jeśli objawia się w tak fajnej scenie, jak ta z autostopem. [video-browser playlist="675742" suggest=""] Twarz numer trzy to Alex Tully - były kierowca, złodziej, obecnie po trochę rolnik, po trochę farmer. Aż do chwili, gdy ktoś porywa mu żonę, domagając się, by wziął udział w nielegalnym wyścigu przez Stany. Chcąc nie chcąc, Tully wsiada w swojego zrujnowanego pickupa i rusza w trasę, a w drodze wracają do niego stare nawyki i przeszłość. Także w postaci czarnego Dodge'a Challengera, którym kiedyś Alex się rozbijał. Tak, skojarzenia z "Cannonball Race" są jak najbardziej zasadne, bo idea przyświecająca serialowi "Drive" była właśnie taka - zróbmy tamten film, tylko trochę bardziej na poważnie. No i nie wyszło. Nathan robił co mógł, każda jego scena była naprawdę super, ale reszta broniła się średnio i ostatecznie nie wiemy, jak skończył się wyścig i przygoda, bo serial zdjęto po siedmiu odcinkach. [video-browser playlist="675743" suggest=""] Twarz numer cztery to ktoś, kogo chcecie i nie chcecie poznać - Holy Avenger. Bohater, który posługuje się Biblią i cytatami z niej niczym bronią? Prawdziwy Chrześcijański Mściciel? W jakiś przerażający sposób jest to postać najbliższa nam ze wszystkich, w które wcielił się Nathan, dlatego warto, byście zobaczyli "Super" Jamesa Gunna (tak, tego od "Strażników Galaktyki") i zdali sobie sprawę, co będzie, gdy nasz Episkopat naprawdę odkryje komiksy. [video-browser playlist="675744" suggest=""] Po "Firefly" i paru kolejnych produkcjach, w których Nathan nie był w stanie się utrzymać, fani zaczęli coraz głośniej przebąkiwać o cancelowej klątwie. Przykładem koronnym w owej teorii było oblicze numer pięć - ginekolog dr Adam Mayfair z "Desperate Housewives". Jestem przekonany, że biorąc tę rolę, Nathan myślał: "Hmmm, popularny serial, już czwarty sezon i wysoka oglądalność, pozytywny bohater - co może pójść źle?". Otóż, moi drodzy... strajk scenarzystów. On to sprawił, że sezon czwarty był krótszy, a postać Nathana - spłycona i pomniejszona. [video-browser playlist="675745" suggest=""] Wreszcie... Richard Castle. Pisarz kryminałów i detektyw amator. Niepoprawny nerd i ustatkowany playboy. Słodki, uroczy i momentami nieznośny, a we własnym mniemaniu zabójczo przystojny i niebywale utalentowany autor. Przez dłuższy czas ojciec najdojrzalszej nastolatki w historii telewizji oraz właściciel jedynej kamizelki policyjnej z napisem Pisarz zamiast Policja. Dziś córka dorosła i nieco zdziecinniała, fani - w tym ja - dorobili się stosownych kamizelek, a serial skacze z rekina na rekina, ale c'mon! Klątwa przełamana, a zabawa nadal jest przednia. [video-browser playlist="675746" suggest=""] Co dalej? Fani "Firefly" ostrzą zęby na mały, crowdfundingowy serial internetowy "Con Man", który Nathan robi wspólnie z Alanem Tudykiem, wieloletnim przyjacielem, który na Serenity pełnił funkcję pilota. "Con Man" to historia o nich dwóch, o tym, co zdarzyło się po cancelu serialu i po tym, jak stali się bogami konwentów wszelakich. Panowie potrzebowali na to show pół miliona dolarów - dostali już niemal dwa i pół miliona. To znaczy, że zafundowaliśmy im i sobie nową, zapewne świetną produkcję, która nie zostanie skasowana w pół sezonu. Przynajmniej jeden jest już gwarantowany. [video-browser playlist="672730" suggest=""] A tego, by osiągnął niewiarygodny sukces, życzę dziś z okazji urodzin Nathanowi - człowiekowi, który każdego wieczora podpisuje podobno trzy albo cztery liściki do fanów, by potem rozdawać je na konwentach tym, z którymi nie zdąży pogadać. W liście są przeprosiny, rzeczony autograf i zapewnienie, że jeśli postanowicie powiedzieć znajomym, iż właśnie gadaliście z Fillionem, a ktoś będzie miał co do tego wątpliwości na tyle silne, by zapytać o to Nathana, możecie liczyć, że będzie Was krył. Skąd to wiem? Nathan mi powiedział. Gdy gadaliśmy...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj