Na początek mężczyźni i kobiety. Trochę o przyzwyczajeniach, stereotypach, potem o seksie. Bez owijania w bawełnę – najczęściej o rozmiarach, pozycjach i fetyszach. Następnie przechodzimy do Żydów i homoseksualistów. Na tych tematach kończy większość komików, traktując je jako granicę, której nie wolno przekraczać. Joan Rivers od tych tematów ledwie zaczynała.
Czytaj także: Nie żyje Joan Rivers
Nie znała granic. Nie przejmowała się niczyimi opiniami, choć jednocześnie łatwo było ją wyprowadzić z równowagi. Żartowała ze wszystkiego i wszystkich, bo uważała, że nie ma żadnego powodu, by tego nie robić. Bo jeśli coś przez 81 lat utrzymywało przy życiu Joan Rivers, był to nie tlen, a śmiech.
Oczywiście każdego kiedyś słowa amerykańskiej komiczki uraziły, każdy - włącznie z wyżej podpisanym - pomyślał nieraz: "To już było niesmaczne". Jednak Rivers wbrew powszechnej opinii na nikim nie żerowała i nikogo z premedytacją nie wykorzystywała. Nie chodziło jej o wyśmiewanie się, lecz o samo zapewnienie dobrego humoru. Nie było większego krytyka Joan Rivers od niej samej. Tak często, jak wyśmiewała się z kolejnych celebrytów, tak również nie pozostawiała suchej nitki na samej sobie. Była świadoma swojego wieku, płci, seksualności czy wszystkich operacji plastycznych, jakich się poddała. Zgodziła się nawet na bycie gwiazdą roasta, czyli show, w którym grupa komików przez półtorej godziny bez zahamowań żartować na temat głównego bohatera czy bohaterki wieczoru.
Czytaj także: Joan Rivers kontra dziennikarka CNN
Choć sama granic nie uznawała, świat dzięki jej dokonaniom te granice przesunął. To Joan Rivers pokazała, że kobieta może być tak bezpardonowa w swoim dowcipie jak mężczyźni. Gdyby nie ona, nie byłoby dziś Sary Silverman i Whitney Cummings. Dzięki niej płeć w ogóle przestała się liczyć, a ocena komików zaczęła zależeć od tego, czy byli śmieszni. A Joan Rivers, kontrowersyjna czy nie, po prostu była śmieszna.