Na planie islandzkiego "Í skugga hrafnsins" chodziła jako ośmiolatka. Ale choć była tam tylko statystką i tak nie miałaby problemów z wymówieniem trudnej nordyckiej nazwy. W wieku pięciu lat przeprowadziła się ze szwedzkiego Hudiksvall, gdzie przyszła na świat, by na kilka lat zamieszkać wraz z matką w Islandii. Fakt, że prawie w ogóle nie znała swojego ojca i w bardzo młodym wieku gwałtownie zmieniła środowisko, sprawił, że do dziś w swoim ojczystym kraju czuje się jak outsider. Ale to tylko pomogło jej w karierze.
W wieku 14 lat miałam piercing i farbowane na blond włosy. Wyglądałam fatalnie. Każdego dnia chciałam się spić - przyznaje po latach aktorka. Jednak te wszystkie złe doświadczenia i utrudnienia w karierze doprowadziły ją do stanu, w którym właściwie nie tylko mogła zagrać najsłynniejszą bohaterkę w swojej karierze, ale się nią stać. Bo choć Rapace powoli zdobywała doświadczenie i popularność w sztokholmskim teatrze, to tak naprawdę prawdziwą osobowość uczyniła z niej dopiero postać Lisbeth Salander. Jako dziewczyna ze smoczym tatuażem (ta pierwsza, druga jeśli licząc tą książkową), dziewczyna, która igrała z ogniem i dziewczyna, która kopnęła gniazdo szerszeni, Rapace na stałe wdarła się do świadomości mieszkańców Skandynawii, Europy i otworzyła sobie drogę za ocean.
[image-browser playlist="600689" suggest=""]©2012 20th Century Fox
Salander w wykonaniu Szwedki była nieco inna niż ta Rooney Mary. Jeszcze bardziej wyalienowana, aspołeczna, przy czym równie ekscentryczna, osobliwa i… pociągająca. Na sukces "Dziewczyny z tatuażem" Davida Finchera złożył się świetny soundtrack Reznora i Rossa, klimatyczne zdjęcia Cronenwetha i zjawiskowa młodziutka Mara. Szwedzka adaptacja powieści Stiega Larssona wymieniania tylu argumentów nie potrzebuje - ma w głównej roli Noomi Rapace. Artystka była w roli przerażająco autentyczna. Zresztą nie bez przyczyny, bo na czas trwania zdjęć wróciła do swojego nastoletniego wyglądu i zachowania.
Za swoją rolę w szwedzkim kryminale aktorka zgarnęła wiele nagród, a także ofert zza oceanu. Po karierze w Skandynawii przeniosła się do Stanów, gdzie została nową femme fatale w drugim "Sherlocku Holmesie" Guya Ritchiego. Nawet pozostając w cieniu Roberta Downeya Juniora i Jude'a Law, Noomi Rapace udało się zabłysnąć na tyle, by pozostawić po sobie dobre wrażenie. To przekonanie towarzyszyło też Ridleyowi Scottowi, który bez wahania zatrudnił ją w głównej roli żeńskiej w swojej najnowszej superprodukcji pt. "Prometeusz".
Sigourney Weaver, znana z sagi o "Obcym", pozostawiła szwedzkiej aktorce - jak to mówią Anglicy - do wypełnienia spore buty. Rzecz jasna "Prometeusz", choć osadzony w tym samym uniwersum, nie jest tak dobry jak klasyk sci-fi sprzed lat. Ale nikt nie powie, że Rapace nie ma szansy stania się podobną ikoną jak Weaver.
Czytaj więcej: Recenzja "Prometeusza"