Idol w 2002 roku był czymś świeżym w polskiej telewizji. Przyznaję, że oglądałem, emocjonowałem się i wciągałem w pierwsze edycje. Ten program miał swój urok oraz świetnych prowadzących, którzy idealnie się zgrywali, zapewniając odpowiednią frajdę. Można było odnieść wrażenie, że uczestnik był drugorzędny, bo ich opinie były podstawą i często bawiły do łez. Działało to wyśmienicie i wspominam mile, więc tym bardziej szkoda, że nowy Idol nie jest w stanie odtworzyć tego uroku. Sama formuła programu odpowiednio odróżnia go od innych muzycznych talent show. Dowolność wykonywania utworów przed jurorami to coś, co może wyzwolić większą kreatywność, a dla widzów oznacza teoretycznie więcej zaskoczeń i nietuzinkowych rozwiązań. Takim sposobem jedni śpiewają a capella, inni przynoszą instrumenty, a nawet wykonują własne piosenki. W tym aspekcie wszystko tak naprawdę gra, bo jest to koncepcja z potencjałem na to, czego widzowie Idola mogą oczekiwać. Problem leży w realizacji opartej na współczesnych trendach, które są wielkim problemem talent show. Chodzi o te wszelkie łzawe historie uczestników, którzy akurat zostali wybrani do montażu danego odcinka. Praktycznie całość zaczęła się właśnie od takiej osoby, która ma ciężko, nie spełnia się i podąża za głosem serca. Innym przykładem jest czarnoskóra Polka z etnicznym makijażem, która wyróżnia się na tle innych uczestników swoją historią. Są to osoby starannie wybierane przez twórców programu, by w sposób dość sztuczny oddziaływać na emocje widza. I my dobrze wiemy, zanim jeszcze zaczną śpiewać, że przejdą dalej, bez względu na to, czy śpiewają dobrze, czy źle. To tworzy złe wrażenie, bo takie osoby zapadają w pamięć w sposób nie do końca pozytywny. Jestem jednak przekonany, że to też działa na korzyść tychże uczestników w momencie, gdy widzowie na nich głosują. Jeden taki jak ja wyczuje sztuczność realizatorów, dziesięć innych osób poczuje tę historię i będzie współczuć. Sukces osiągnięty. Bynajmniej nie winię tutaj uczestników, bo oni doskonale wiedzą, jakimi kartami grać, by ugrać dla siebie coś więcej. I chwała im za to, bo w końcu to program oparty na rywalizacji. Szkoda tylko, że przytłacza to tych, którzy mają ciekawe osobowości i prawdziwy wokalny talent, którzy nie mają żadnych łzawych historii, a ich jedynym atutem jest głos. Oni nie pozostają w pamięci widza. Kłopot w tym, że dawny Idol nie opierał się tak często na takich zagraniach, więc widz mógł naprawdę skupić się na tym, co jest ważne. Największym błędem twórców nowego Idola jest skład jury. To on sprawia, że cały czar tej formuły szybko pryska i wręcz odpycha od ekranu. Nie ma tu mowy o chemii pomiędzy jurorami, wymianie zabawnych docinek czy ciekawych żarcików. Mamy cztery osobne byty, które w żadnym momencie ze sobą nie współgrają. Elżbieta Zapendowska trzyma klasę i zawsze dobrze, merytorycznie odpowiada, czując, kiedy jest czas na jakiś dowcip. Nawet Ewa Farna sprawia pozytywne wrażenie osoby, która naprawdę cieszy się, że tam jest i może przy tym dobrze się bawić, jednocześnie mając w sobie coś prawdziwego. Wojciech Łuszczykiewicz szybko jest kreowany przez producentów na „następcę” Kuby Wojewódzkiego. To on tutaj ma rzucać niepoprawne żarty i być zabawny, ale to właśnie jest największy problem. Jest z nich wszystkich najbardziej sztuczny, większość rzucanych przez niego frazesów nie sprawdza się, jest dziwna i kompletnie nieśmieszna. Tak naprawdę Łuszczykiewicz przeważnie irytuje i zniechęca swoją osobą do programu. A Janusz Panasewicz sprawia wrażenie, jakby był tam za karę. To jest bliskie poziomowi ostatnich edycji Idola, gdzie jury także było kompletnie źle dobrane. O ciekawych interakcjach jak w Must Be the Music czy The Voice of Poland można zapomnieć. Jurorzy w pierwszym odcinku stają się największą wadą, która na pewno wielu zniechęci. Czekałem na Idola, mając nadzieję, że uczucie nostalgii do programu, który w młodości lubiłem, zapewni frajdę i emocje. Popełniono jednak zbyt wiele błędów, bym mógł po pierwszym odcinku powiedzieć, że jestem zachęcony. Rozczarowanie, irytacja jurorami, nuda i brak ciekawych osobowości, które mogłyby od razu powiedzieć: „to twój faworyt”. Nowy Idol nawet nie stoi blisko poziomu poprzednich edycji czy innych muzycznych talent show. Program za bardzo skalkulowany, sztuczny, bez wykorzystania tego, co może zachęcić i dać dobrą zabawę. I nie jest to kwestia wypalenia formuły, bo w końcu amerykański doczekał się wielu sezonów. Z odpowiednim pomysłem i podejściem nowy Idol mógłby być hitem ramówki. A tak pozostaje jedynie niesmak, że jest to coś, do czego wracać się nie powinno.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj