Najpierw był Don Matteo, hit włoskiej telewizji z 10 sezonami. Jak to często bywa, pomykający na rowerze ksiądz stał się inspiracją dla ludzi pracujących w polskiej telewizji publicznej. No i stało się. Oto mamy naszego własnego, rodzimego, swojskiego Ojciec Mateusz (od 2008 roku), a raczej księdza Mateusza Żmigrodzkiego (Artur Zmijewski), zamieszkującego w Sandomierzu, również dość szybko przemierzającego na rowerze w celu łapania kryminalistów. Co ciekawe, polska wersja już dawno przebiła oryginał pod względem liczby sezonów – mamy ich już aż 17. Osiemnasty sezon powstaje, a my musimy zadowolić się powtórkami. Z perspektywy przeciętnego widza Ojciec Mateusz nie sprawia wrażenia szczególnie interesującego serialu. To po prostu kolejna produkcja kryminalna z dość oryginalnym detektywem. Teorie spiskowe na temat ocieplania wizerunku Kościoła przemilczmy – w końcu to nie nasz pomysł, Włosi byli pierwsi. Ale po kolei – ksiądz Mateusz Żmigrodzki jest uosobieniem kapłana idealnego. Jest spokojny, cierpliwy, nigdy nie odmówi pomocy, a do tego to niezwykle kreatywny człowiek ze smykałką do organizowania różnych przedsięwzięć. Właściwie ciężko wymienić jakąkolwiek jego wadę. Inni mieszkańcy plebani, czyli gospodyni Natalia Borowik (Kinga Preis), emerytka Lucyna Wielicka (Aleksandra Górska) czy Emilka Kozłowska (Katarzyna Burakowska) mogą mówić o wielkim szczęściu. Ich życie byłoby jednak względnie spokojne, gdyby niewiarygodna wręcz skłonność księdza do pakowania się kryminalne zdarzenia. Albo to raczej przestępcy są jakoś nagminnie związani z księdzem. Tym sposobem policjanci z Sandomierza już dawno przyzwyczaili się, że mają jeszcze jednego członka służb mundurowych, z tym, w że w cywilu. Inspektor Orest Możejko (Piotr Polk) jakoś z tym żyje, z kolei Mieczysław Nocul (Michał Piela) i Antoni Dziubak (Bartlomiej Firlet) bez oporów dzielą się z księdzem wszelkimi nowinkami dotyczącymi śledztw przy partyjce szachów… Bohaterów nie brakuje, zbrodni też, zatem jest co oglądać. Guilty pleasure to pierwsze hasło, które się nasuwa. Ojciec Mateusz posiada gigantyczną liczbę wad, z których na czele trzeba wymienić wtórność, nieraz nudne odcinki i absurdalne przestępstwa. Żarty z liczby morderstw w Sandomierzu też nie wzięły się znikąd. Niedługo nikogo w mieście nie zostanie, ponieważ każdy mieszkaniec ma przynajmniej związek z jakimś morderstwem czy innym przestępstwem, o ile sam już nie zabił kilku osób… Generalnie aż strach w Sandomierzu mieszkać. No i jakoś zawsze z pobliżu jest ksiądz Mateusz, ewentualnie Natalia, ewentualnie stroskany parafianin sam prosi duchownego o pomoc… Tak, w tym serialu wszyscy znają księdza, co ma sens, oraz ksiądz zna wszystkich – z imienia i nazwiska – co sensu nie ma. Jak jednak wiadomo, o czymś serial być musi, więc wkręcanie ojca Mateusza w różnego rodzaju przestępstwa jest konieczne, abyśmy mieli potem co oglądać. Skąd jednak radość z seansu? Cóż, można się pośmiać… i pozgadywać. Nie zaczęłam oglądać tego serialu ot tak, bo chciałam. To była wyższa konieczność. Wkraczamy na grunt prywatny, bowiem przez trzy miesiące z przymusu mieszkałam u krewnych, których pasją były czwartkowe seanse Ojciec Mateusz. Z musu i braku czegoś lepszego do roboty, zasiadłam przed telewizorem i ja. Po chwili okazało się, że licytujący się członkowie rodziny o to, kto zabił, to coś na tyle kuriozalnego, że sama dołączyłam do ich grona. Po kilku latach wciąż oglądam Ojciec Mateusz,  dzieląc się z rodziną uwagami na temat przebiegu śledztwa w danym odcinku. Nie ma nic lepszego, niż trafne wytypowanie sprawcy, a Ojciec Mateusz nadaje się do tego doskonale. Ktoś by powiedział, że jest mnóstwo podobnych produkcji, jednak akurat ten serial to świetny trening szarych komórek. Nie, nie dlatego, że zagadki są tak skomplikowane. Chodzi raczej o wychwycenie schematu, bowiem już po kilku odcinkach (koniecznie z morderstwami) łatwo daje się zauważyć, jakie chwyty stosują scenarzyści. Tym samym z czasem zgadywalność, kto jest mordercą, zaczyna stopniowo wzrastać, aż pewnego dnia robi się nudno, kiedy na pytanie – już wiesz? (zadane przez ojca po pięciu minutach odcinka) pada odpowiedź – tak. Koniec końców, wie się już prawie zawsze… Rzadko kiedy Ojciec Mateusz przykuwa do ekranu ekscytującymi wydarzeniami (pamiętam dosłowne jeden taki rewelacyjny odcinek), ale sympatyczni bohaterowie sprawiają, że serial ogląda się po prostu z przyjemnością. To nie ma być żadne wiekopomne dzieło, tylko stosunkowo prosta produkcja, pozwalająca widzom trochę pokombinować. Czasem jest zabawnie, czasem nudno, czasem pojawia się na ekranie świetna Edyta Olszówka jako aspirant Ewa Kobylicka, czasem widz ogląda dość dziwaczną historię, ale przeważnie z życia wziętą. Serialowi scenarzyści nie stronią od problemów przeciętnego obywatela, a ubóstwo czy różnego rodzaju bolączki dotykające społeczeństwo nie są rzadkością. Serial nie jest więc oderwany od rzeczywistości, jak to często bywa w wielu innych produkcjach, gdzie na ekranie brylują dobrze ubrani bohaterowie z wielkich miast, mieszkający w swoich nienagannie czystych apartamentach. Sandomierz nie jest żadną metropolią, a bohaterowie przewijający się przez serial pochodzą z różnych środowisk i klas społecznych. Ta swojskość to jeden z atutów Ojciec Mateusz. Każdy posiada swoje hobby – czasem rodzina czy znajomi patrzą na nas krzywo, a przyznanie się do pasji zakrawa o szaleństwo. Przyznanie się do grania w Pokemon Go może być towarzyskim samobójstwem (tak, wciąż gram…), a powiedzenie głośno, że lubi się dany film czy serial jest wielkim aktem odwagi. To, z czego czerpiemy jednak radość, to nasza sprawa, a że inni kręcą głową, troszcząc się o naszą psychikę… Trudno, ja uwielbiam oglądać Ojciec Mateusz.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj