W 1974 roku udało się jeszcze zrealizować Wellesowi świetny dokument F for Fake, w którym odniósł się również do własnych dokonań artystycznych. Następne lata to powolny upadek dawnej gwiazdy. Kontynuował karierę aktorską, grając jednak w coraz gorszych produkcjach, realizował filmy krótkometrażowe oraz dokumenty, ale jego główne zajęcie stanowiły występy w telewizyjnych programach typu talk show oraz reklamy telewizyjne. Był stałą atrakcją show Johnny’ego Carsona, gdzie jego bezpośredniość i brutalna szczerość zyskiwała mu spory poklask. Zresztą z książki wydanej w latach dziewięćdziesiątych przez jego przyjaciela Henry’ego Jagloma, z którym prowadził długie rozmowy, wiemy, że miał dość kontrowersyjne opinie na temat gwiazd Hollywood.
O Laurencie Olivierze mówił: „Larry jest bardzo – i mówię poważnie – głupi. Choć nie przeszkadza mu to w byciu świetnym aktorem.” Swoją partnerkę w filmie Jane Eyre, brytyjską zdobywczynię Oscara Joan Fontaine podsumował: „Jest po prostu złą, starą aktorką. Gra dwoma minami i to wszystko”. Równie złe zdanie miał na temat jej siostry Olivii de Havilland. Chociaż wysoko cenił wczesne filmy Hitchcocka, to o Oknie na podwórze powiedział, że jest jednym z najgorszych filmów, jakie widział, a o grającym w nim Jamesie Stewarcie: „Powiem ci, co jest naprawdę szokujące – odkrycie, że Jimmy Stewart może być złym aktorem… nawet Grace Kelly jest lepsza niż Jimmy.” Zaskoczenie może budzić fakt, że Welles, zdeklarowany człowiek lewicy, bardzo pozytywnie wypowiadał się o hollywoodzkich Republikanach, których uznawał za wyjątkowo uprzejmych ludzi. Szczególnie John Wayne, który w jego oczach „był księciem”. Nie ukrywał też, kto był dla niego największym autorytetem i inspiracją: „Wolę starych mistrzów, przez co mam na myśli Johna Forda, Johna Forda i Johna Forda.” Za to młodzi Amerykanie kojarzyli go przede wszystkim jako gargantuiczną postać, która namawiała ich do picia kalifornijskiego wina oraz twierdziła, że pewien duński browar warzy prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie. Miał też szczególne zasługi w przekonaniu amerykańskich konsumentów do zakupu butelkowanej wody. W połowie lat osiemdziesiątych nagrał nawet piosenkę I know what it is to be young, w której swym głębokim basem czyta tekst napisany przez Jerry’ego Abbotta.
„Praca artystyczna jest moim sposobem na życie od jakichś czterdziestu siedmiu lat. Nigdy nie byłem bogaty. W tym raczej niedorzecznym biznesie staramy się utrzymać dzięki nadziei i entuzjazmowi. Czyli nigdy nie byłem naprawdę ubogi.”
Dziesiątego października 1985 roku, w wieku 70 lat, po występie w jednym z telewizyjnych show Orson Welles zmarł na zawał serca w swoim domu w Los Angeles. Media na całym świece doniosły o odejściu wielkiego mistrza kina, ale saga z udziałem jego porzucanej lub niedokończonej twórczości się nie zakończyła.
W testamencie, który po sobie pozostawił, kuratorką swojej spuścizny artystycznej uczynił Oję Kadar. Jeśli idzie o podział majątku w postaci nieruchomości lub oszczędności pieniężnych, w ostatniej woli umieścił wszystkie swe żony i trzy córki z każdego z tych związków. Dziewiętnastego czerwca 1985 roku dołączył do testamentu dwustronicowy dokument potwierdzający prawa Kadar do tuzina nieukończonych przez siebie projektów, w tym również Don Kiszota, nad którym pracę rozpoczął z Mori, na wiele lat przed poznaniem chorwackiej aktorki. To na jej barki złożyć można porażkę, jaką okazała się wersja Don Kiszota zrealizowana przez Franco. Kadar, twierdząc, że potrzebuje pieniędzy w związku z szalejącym konfliktem w Jugosławii, sprzedała swe prawa do utworu, który absorbował Wellesa przez ostatnie trzydzieści lat jego życia. Jego ostatnia partnerka odegrała również istotną rolę w historii dalszych losów The Other Side of the Wind. Interesującą relację w tej sprawie zdaje Joseph McBride, krytyk filmowy i biograf Wellesa, któremu dane było wystąpić w słynnym Wellesowskim „półkowniku”. W proces jego dokończenia od samego początku szczególnie zaangażowany był Gary Graver, operator filmu, oraz występujący w nim – przyjaciel Wellesa – reżyser Peter Bogdanovich. Przez lata cierpliwie odwiedzali oni studia filmowe, próbując zainteresować surowym materiałem zdjęciowym słynne osobistości branży filmowej. Jednak nawet tacy fachowcy jak George Lucas czy Steven Spielberg bezradnie rozkładali ręce uświadamiając sobie, że tak chaotyczny produkt mógł znaleźć swój porządek jedynie w głowie autora Obywatela Kane’a.
Lata dziewięćdziesiąte upłynęły na bezowocnych poszukiwaniach sponsorów gotowych wykupić całość zdjęć z rąk francusko-irańskich inwestorów. W 1998 roku udało im się, w porozumieniu z Kadar, nakłonić do współpracy stację telewizyjną Showtime, która zgodziła się wyłożyć trzy miliony dolarów. Gdy wydawało się, że ich trud zostanie w końcu wynagrodzony, pojawiła się na scenie Beatrice Welles, córka Orsona ze związku z Paolą Mori, która sprzeciwiła się tej inicjatywie. Twierdziła, iż posiada prawa do dorobku ojca (choć testament wyraźnie wskazywał jako spadkobierczynię Kadar). Wytrwale broniła swego stanowiska, że nakręcony materiał może być pokazany publiczności tylko w formie dokumentu nawiązującego do pracy nad filmem. Kolejne spory prawne na ponad dekadę odsunęły emisję The Other Side of the Wind. Aż do marca tego roku, gdy dowiedzieliśmy się, że Netflix gotowy jest wyciągnąć pomocną dłoń do producentów obrazu. Choć sam fakt zaangażowania się w projekt stajni, z której wyszły House of Cards czy Narcos nie jest jednoznaczny z końcem trwającej przeszło czterdzieści lat epopei (historia każe nam uczyć się na błędach), to istnieją ogromne szanse powodzenia. Welles jeszcze za życia zmontował czterdzieści jeden minut filmu, a fakt, że takie osoby jak Bogdanovich są wciąż wśród nas, daje nadzieję, że ujrzymy wizję bliską tej, która przyświecała twórcy, gdy realizował swe ostatnie dzieło.
Obowiązek opieki i restauracji reszty nieukończonego dorobku Wellesa wzięło na siebie monachijskie Muzeum Filmowe, którego dyrektor Stefan Droessler dzięki swej wytrwałości doprowadził do pokazów między innymi Kupca Weneckiego (telewizyjnego projektu Wellesa) oraz The Deep (a właściwie fragmentów, jako że zachowany materiał jest bardzo słabej jakości). Niestety, emisje tych filmów miały miejsce podczas festiwali filmowych dla wyselekcjonowanej publiczności i nie zanosi się, jak na razie, na ich szeroką dystrybucję.
Welles był wyjątkową indywidualnością. Jednym z tych przypadków, o których Amerykanie mawiają „larger than life”. Od maleńkości szykowany do wielkiej sławy i niewyobrażalnych osiągnięć. Choć genialny, uwodzicielski i szarmancki, dysponował niezawodną umiejętnością zrażania do siebie ludzi. Traktowanie ich protekcjonalnie, kabotyńskie wywyższanie się i zupełny brak zainteresowania wszystkim, co znajdowało się poza jego aktualnym horyzontem widzenia doprowadziło go do zerwania wielu cennych znajomości i, co gorsze, utraty niezrealizowanych filmów. Jego umiłowanie życia, hedonistyczna postawa, która była paradoksalnym zestawieniem stachanowskiego niemal natężenia pracy i sybaryckiej skłonności do obżarstwa i alkoholu spowodowały chorobliwą otyłość, która, niszcząc mu zdrowie, poskutkowała przedwczesną śmiercią. O niedającej się wpisać w żadne ramy osobowości najlepiej świadczą stojące w sprzeczności zdania wypowiadane przez niego przy różnych okazjach. W wywiadzie powiedział kiedyś: „Nie przypuszczam, bym był zapamiętany z jakiegokolwiek powodu. Ale nie myślę o swojej pracy w tych kategoriach. Praca dla pośmiertnej sławy jest tak samo wulgarna, jak praca dla pieniędzy.”
Z kolei swą córkę w rozmowie telefonicznej uspokajał:
„Nie martw się córeczko, po śmierci będą mnie kochali.”