NORBERT ZASKÓRSKI: Co jest fundamentalnym elementem, który decyduje o sukcesie filmu? VOLKER SCHLONDORFF: Zależy od tego, co nazwiemy sukcesem. Prawdopodobnie casting i aktorzy to najważniejszy element udanej produkcji. Tutaj, w Szkole Wajdy, pracujemy bardziej nad arthouse'owymi filmami, więc jakość produkcji zależy od całości, zespołu, który pracuje nad danym projektem. Atmosfera w tej szkole jest bardzo dobra dla tego rodzaju współpracy. Myślę, że jeśli praca zespołowa jest na dobrym poziomie, każdy z członków ekipy stanowi jej ważną część, wówczas mamy gwarancję jakości końcowego efektu. Nie można podążać autokratyczną drogą i mówić: "ja tu jestem reżyserem i podążamy za moją wizją, a inne sugestie są błędne". Wobec tego, co pan sądzi o podejściu do pracy na planie młodych twórców? Czym ono się różni od reżyserów lat 70. czy 80.? Mają przede wszystkim ogromne możliwości techniczne, tego co mogą robić z kamerą i dźwiękiem. W czasach Nowej Fali kamery były bardzo ciężkie, nawet gdy można je było wykorzystać bardziej mobilnie, nadal ważyły 30 kilogramów [śmiech]. Teraz mamy dostęp do możliwości cyfrowych kamer, Soderbergh zrobił film iPhonem. Jednak stara technika jest lepsza, jeśli chodzi o skupienie się na stworzeniu w krótkim czasie czegoś mocnego, mającego ogromne znaczenie. Dzisiaj to zmierza w złą stronę i staje się zwodnicze, pozbawione mocy. Nowe pokolenie twórców musi być bardziej rygorystyczne wobec technologicznych nowinek. Muszą zdać sobie sprawę, że to tylko narzędzia i najważniejsze jest to, co z nimi zrobią. Nawiązując do tego, co pan powiedział - co jest dzisiaj głównym grzechem młodych reżyserów? Nie są zmuszeni do dokonywania wyborów. Mogą próbować wielu różnych ścieżek kariery i w ten sposób tracą skupienie. Można to wyczuć w filmach, zgubili gdzieś dbałość o szczegóły. Co jest ważniejsze dla reżysera - wolność twórcza czy pasja do robienia filmów? Pasja jest zdecydowanie ważniejsza od wolności, ponieważ dzięki niej zawsze znajdziemy drogę do wyrażenia siebie, nie zważając na zakazy i przeszkody, nawet jeśli nie mamy wolności.
fot. Mariusz Ulejczyk / Szkoła Wajdy
Jakich emocji widzowie szukają dzisiaj w kinie? Dzisiaj mamy wiele agresji w filmach, kraks samochodowych, zniszczonych budynków, strzelanin, nie ma refleksji nad społeczeństwem. Spokojni ludzie bawią się na produkcjach pełnych przemocy, co jest paradoksem, którego nie rozumiem. Myślę, że ten typ przemocy jest bardzo niebezpieczny, ponieważ powinna być według mnie tematem tabu, a stała się codziennością i ludzie nie przywiązują do niej wagi. Widzowie nie mają tego doświadczenia, co pokolenie, które przeżyło wojny, dlatego przyzwalają na przemoc w sztuce, co staje się tanią sensacją. Jestem bardzo staroświecki w tej sprawie i sądzę, że twórcy powinni się nad tym zastanowić. Czy wobec tego jest jakiś społeczny problem bądź wydarzenie historyczne, którego kategorycznie nie powinno się dotykać w filmie? Historia jest częścią teraźniejszości. Nieważne, czy mamy do czynienia z tematem historycznym, współczesnym czy science fiction, zawsze dotyczy on ludzi i zawsze dotyczy nas w obecnych czasach. Czyli dla dobrego twórcy nie powinno być tematu, o którym nie powinien mówić? Nie. Uważam, że dobry reżyser powinien mówić o czymś, co wynika z jego doświadczenia. Jeśli ma spory zasób ciekawości i doświadczenia, wówczas powinien mówić o wielu tematach. Jeśli skupia się tylko na dwóch aspektach życia, to im należy poświęcić uwagę. Można robić cały czas filmy na ten sam temat, jednak za każdym razem z odmiennym spojrzeniem na dany motyw i nadal będzie to dobre kino. Na koniec jeszcze chciałbym poruszyć jedną anegdotę, która krąży w środowisku na temat pana i Quentina Tarantino. Podobno nie spodobał się panu scenariusz Wściekłych psów, który Quentin zaprezentował na jednym ze spotkań? To nieprawda. Byłem nauczycielem na warsztatach w Sundance Institut wraz z Terrym Gilliamem i Stanleyem Donenem. Tarantino przyszedł do nas z dwoma scenami Wściekłych psów, które nakręcił i nad nimi pracował. Był ekstremalnie precyzyjny. Objaśniał nam sceny bardzo dokładnie, to było jak rytuał. Wtedy powiedziałem mu, że przypomina mi Jeana Pierre'a Melville'a, u którego byłem asystentem przy filmie Le doulos. Quentin powiedział: "To mój ulubiony film". Spytałem więc dlaczego. Odpowiedział: "Dlatego, że przez ponad godzinę nie można zrozumieć, o co w tym filmie chodzi". [śmiech] Byłem pod wrażeniem, gdy zobaczyłem Wściekłe psy
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj