Dziewczęta na słodko zaczyna serwować się w latach 50. Tandem Audrey Hepburn z papierosem w ustach i roześmiana Marylin Monroe podtrzymująca sukienkę wyznacza nową bohaterkę kinowych ekranów - delikatną, zabawną i inteligentną kokietkę, której do stóp padają nawet ci najbardziej odporni na ich urok. To absolutny szczyt talentu i szyku w wydaniu fabryki snów. Wyposażone w niezmienny arsenał składający się ze słodyczy, sporej wyobraźni i dziecięcej naiwności, urzekają widza bez względu na płeć czy wiek. Ten ponadczasowy wdzięk i delikatność nadal fascynuje współczesnych twórców, którzy swoje cukierki opakowali w nowe, bardziej kolorowe papierki. Te słodkie damy skrojone na potrzeby XXI wieku nie odbiegają aż tak bardzo od standardów wyznaczonych przez Audrey czy Marylin, mają jednak do zaoferowania jeszcze jeden ciekawy element – swoja historię. Połamane przez rzeczywistość bohaterki, choć z pozoru tak samo beztroskie i ujmujące, jak ich koleżanki z poprzedniego wieku, rozgramiają na cząstki elementarne każdego, kto raczy zawiesić na nich oko o parę sekund dłużej, nie stronią od uczuciowej szarży i z niewinnym uśmiechem manipulują otoczeniem. Nieważne, że lista ofiar ich bezlitosnego uroku osiąga kilometrowe długości - i tak jest bardzo słodko.
Poznajcie oto Effy Stonem, patronkę nieprzewidywalności i problemów osobistych serialowego światka. Postać grana przez Kayę Scodelario, która została obdarowana wszystkimi możliwymi plagami nękającymi kwiat młodzieży – począwszy do używek, przez stany depresyjne, po nieszczęścia w miłości - powróciła do skinsowego uniwersum w lipcu tego roku. Scenarzyści Kumpli, którzy już od pierwszego odcinka hojnie operowali wszystkimi znanymi ludzkości problemami wieku nastoletniego, dali Effy wyjątkowy dar - delikatność. Drobna i niepozorna panna Stonem przez większość serialowego czasu raczyła się tablicą Mendelejewa pod bezpieczną osłoną własnej kruchości i nieprzystosowania do świata. Święta Effy od halucynogennych grzybków nie byłaby w stanie zjednać sobie tak pokaźnej i oddanej armii fanów, wygłaszając jedynie złote myśli pokroju " Miłość, miłość, miłość... I co z tego dobrego? Absolutnie nic" czy "Nikt nie złamie mojego serca". To właśnie przewrotne połączenie kruchości, lęku przed światem i chłodnego podejścia do ludzi sprawiło, że na dźwięk słowa Kumple większość widzów myśli o młodszej siostrze Tony’ego Stonem. Zbudowana na zasadzie kontrastów Effy nie płacze, nie cierpi i doskonale sobie ze wszystkim radzi, jednocześnie dręczące ją demony upychając po kątach – wszystko z lekkim uśmiechem na ustach i papierosem w dłoni. Dziewczęcy urok w duecie z nieoczywistą, skomplikowaną osobowością przyczynił się do tego, że Effy, maglowana nieprzerwanie od sezonu pierwszego, nie zdążyła nam się jeszcze znudzić. To ona właśnie została wybrana jako jedna z trzech postaci, która powraca w ostatniej już, siódmej serii.
Dziewczęta ze szkła, których potyczki z rzeczywistością zazwyczaj kończą się pokazowymi pęknięciami, nie stronią również od literatury. Ta najważniejsza dla amerykańskiego społeczeństwa nazywa się Daisy Buchanan i na ekranie – z różnym skutkiem - pojawiała się już kilkakrotnie, ostatnio w Wielkim Gatsbym Baza Luhrmanna. W najnowszej wersji kultowej powieści Francisa Scotta Fitzgeralda "złota dziewczyna" zyskała twarz uroczej Carey Mulligan, która zmierzyć musiała się nie tylko z wielkością literackiego pierwowzoru, ale też jego aktorską interpretacją zaserwowaną przez Mię Farrow w latach 70. Nie było łatwo - Daisy z tak wielką łatwością lawiruje pomiędzy sarnim spojrzeniem, uroczym niezdecydowaniem a ekstremalnym egoizmem, że z ostateczną oceną jej postaci widz musi poczekać do końcowych minut filmu. Aby doskonale bawić się na przyjęciu u Jaya Gatsby'ego wystarczy połknąć przynętę i uwierzyć, że ukochana gospodarza to dziewczę biedne, delikatne, więzione przez konwenanse i męża babiarza. Z zewnątrz taki wizerunek niewiele odbiega od tego prezentowanego przez Audrey Hepburn w większości swoich filmów.
Reżyser Baz Luhrmann konsekwentnie brnie w swoją zabawną i ujmującą wersję Daisy, której delikatnym uśmiechem można łamać serca i słodzić herbatę. Ta rozbrajająca dziewczęcość Mulligan – która już przy premierze "Była sobie dziewczyna" zaliczyła parę porównań do Hepburn - z powodzeniem maskuje zepsucie i powierzchowność zakochanej w wygodnym życiu pani Buchanan. Nic dziwnego, że daliśmy się nabrać na jej wielkie oczy i dziewczęcy szczebiot… w końcu razem z nami uczynił to sam boski Leo.
James Bond również wyłożył się na dużych oczach i nieśmiałym uśmiechu. Zrealizowane w 2006 roku Casino Royale cofnęło się do początków kariery najsłynniejszego z agentów i skupiło na okresie, w którym zabawa ze statusem podwójnego zera dopiero miała się rozpocząć. Właśnie w takich okolicznościach James Bond spotyka królową panteonu wszystkich jego kochanek, przelotnych miłostek i dam do towarzystwa: intrygującą Vesper Lynd.
Reżyser Martin Campbell zrezygnował z dotychczasowego wizerunku kobiety agenta z licencją na zabijanie i podarował Vesper ujmującą delikatność przełamaną tajemnicą i elegancją. Panna Lynd, która swoje sekrety i kłopoty chowa w cieniu długich rzęs, kradnie Bondowi godność, serce i poczucie misji. Traktowana po macoszemu rola kobiet w sadze o 007 w Casino Royale zyskuje zupełnie nowe znaczenie. Duszny i pełen niejednoznacznych rozwiązań kobiecy świat to miejsce, w którym aby przeżyć, trzeba trochę pobrudzić sobie ręce. A to się Jamesowi Bondowi już podoba.
Mniej kłamstewek i prozy kobiecego świata, za to więcej dystansu i dziwactw, znajdziemy w Amelii, królowej francuskiego kina ostatnich lat. Klaustrofobiczna delikatność serwowana w filmie jednych skłoniła do przedwczesnych ewakuacji z sali kinowej, innych zaś do pielgrzymowania na klęczkach do stolicy zakochanych. Ta sama słodka Amelia, którą radowały małe, codzienne czynności, zapierała się rękami i nogami przed przejęciem odpowiedzialności za swoje życie. To nie typ dziewczyny, która błyszczy w towarzystwie i ściąga na siebie spojrzenia przechodniów – ekscentryczna Amelia chowa się w swojej bezpiecznej skorupce i z uwagą godną gorliwego naukowca obserwuje wszystkich dookoła. Polukrowana opowieść o dziewczynie, która postanawia uszczęśliwiać innych ludzi, pod posypką przemyciła nie tylko gorzką lekcję o strachu przed działaniem i samotnością w wielkim mieście, ale też sporo słodyczy najwyższej klasy. Wróżka Amelia emituje do atmosfery tak potężne pokłady uroku i radości z życia, że nawet zarzucanie pstrokatej formy czy naiwnej fabuły nie jest w stanie przyćmić magii głównej bohaterki.
Filmowa wanilia z pieprzem intryguje i jak magnes przyciąga kolejnych filmowców. Delikatność miesza się z gniewem, wyobraźnia zaciera granicę między naiwnością a wyrachowaniem, kruchość walczy z siłą na pokaz. Te same zabawne dziewczyny w tych samych letnich sukienkach nadal ślą delikatne uśmiechy, które coraz częściej maskują ich faktyczne uczucia. Skoro nadmiar cukru nie figuruje na żadnej z list określających drogocenne dla zdrowia produkty, sięgnijmy po te mniej oczywiste słodkości. Z dużą ilością przypraw, smutnym uśmiechem i hektolitrami uroku osobistego.