Nieobecni to nowy serial w ofercie Playera, który inspirowany jest najgłośniejszymi zaginięciami w naszym kraju. Główną bohaterką jest Mila Gajda, która wraca do rodzinnego Kasprowa na święta Bożego Narodzenia. Kiedy dociera do domu, zastaje przygotowaną kolację. Brakuje jednak najważniejszego - rodziców i jej brata. Do śledztwa wyznaczony zostaje Filip Zachara, osobliwy podkomisarz z Centrum Osób Zaginionych, mający zespół Aspergera. W tej roli wystąpi właśnie Piotr Głowacki, z którym miałem okazję porozmawiać na temat serialu, przygotowań do roli i nie tylko. Michał Kujawiński: Zanim rozpoczniemy rozmowę na temat serialu, chciałbym zacząć od może niezbyt przyjemnego pytania, ale trudno o to nie zahaczyć – jak pan odnajduje się w nowej, pandemicznej rzeczywistości i jak pracuje się na planie w nowym reżimie sanitarnym? Piotr Głowacki: W moim przypadku korzystam z dwóch rzeczy związanych z aktorstwem, które są integralną częścią tego, że jest się w ogóle w tym zawodzie. Po pierwsze, uprawia się zawód aktorstwa ze względu na nadmiar radości życia. Nie dość, że ma się ją na własność, to jeszcze energię tę przenosimy na wytwarzanie innych żyć. Wydaje mi się, że ten nadmiar jest wystarczającym zapasem na to, żeby nie tracić dobrych myśli i nadziei w tym trudnym czasie. Po drugie, zawód aktora to jest ciągłe dostosowywanie się do zmian, nieustanne o nich opowiadanie. Czas taki jak ten, to moment, do którego aktorsko przygotowywałem się całe życie. Pracując, uczyłem się dostosowywać do zmian, zatem obecna sytuacja jest dla mnie kolejnym etapem. Uczę się z pandemii czerpać, obserwować i być w niej, zwłaszcza że dla osób robiących filmy lub teatr to jest pewnego rodzaju paliwo do rozmyślania, szukania pytań i prób stawiania sobie i widzom wszystkich tych zagadnień. Jeszcze innym aspektem jest fakt, że przyszła po takim czasie spokoju w naszym świecie chwila, w której śmierć pokazała nowe oblicze. To w pewnym sensie dla ludzi sztuki jest istotny moment, ponieważ my zawsze pytamy o sprawy związane z egzystencją, zatem jest to czas, który przywołuje te trudne pytania. W momencie, kiedy jesteśmy wszyscy przed nimi postawieni, to może i my – aktorzy – możemy się do czegoś przydać. Właśnie, czy są to zatem rzeczy pozytywne, które można wyciągnąć z pandemii jako pewnego rodzaju lekcję? Dla mnie od początku koronawirus jest kolejną odsłoną tego samego zjawiska, czyli śmierci. To, co jest nowe, to, że uderzyło nas to globalnie. Wydaje się, że pandemia dotknęła każdej osoby. Jest to czas, w którym możemy się nad tym zastanowić. Życie od nas zależy i mamy na nie wpływ, ale jednocześnie jesteśmy w warunkach, które są od nas niezależne i to jest ten odwieczny dylemat człowieka: zderzenie jego pragnień, marzeń i myśli z zasadami rzeczywistości.
fot. Anna Włoch/Player
Chyba od dawna ludzie tak bardzo nie potrzebowali różnych form eskapizmu, które oferować mogą chociażby filmy i seriale. Pan wcieli się w nowym projekcie Playera w rolę Filipa Zachary, osobliwego podkomisarza policji, mającego zespół Aspergera. Jak wyglądało przygotowanie do roli pod kątem choroby, ale też zawodu wykonywanego przez postać? Nie jest to pierwszy raz, kiedy musi pan na ekranie rozwiązywać trudne zagadki. Tak, byłem policjantem i milicjantem w wielu różnych historycznych okresach, więc kilka razy już zadawałem sobie podobne pytania. Dowiadywałem się wielu rzeczy o tym zawodzie, spotykałem się z policjantami, więc w pewnej części aspekt tej pracy jest mi dobrze znany, aczkolwiek jeśli chodzi o poszukiwanie osób zaginionych, to jest to specyficzny dział poszukiwań. Cechuje go pewna rutyna. Jest to rodzaj rzemiosła, którego uczyłem się od naszego konsultanta poprzez liczne rozmowy. Zawsze był otwarty na moje pytania, nawet podczas zdjęć. Z kolei druga rzecz była rzeczywiście mniej przeze mnie rozpoznana, czyli aspekt bycia w spektrum zaburzenia rozwojowego zespołu Aspergera, z którym zetknąłem się zwyczajnie jako człowiek interesujący się światem, a teraz mogłem mu poświęcić więcej czasu. W związku z lockdownem głównie czerpałem wiedzę z książek oraz internetu, ale i ze spotkań poprzez rozmowy prowadzone sieciowo z grupą Dorośli z zespołem Aspergera. Przyjęli mnie z otwartością. Wiedząc, że przygotowuję się do roli, byli gotowi odpowiedzieć na każde moje pytanie. Odcięcie się od możliwości bezpośredniego kontaktu z ludźmi okazało się dla mnie źródłem informacji. W pewnym momencie poczułem przychylność tego aspektu, który pozwalał mi lepiej zrozumieć osoby ze spektrum. Oni mają rodzaj wrodzonego filtra, który stoi między człowiekiem a otaczającą go rzeczywistością. W pewnym sensie taka osoba ma wrażenie, jakby komunikowała się z kimś przez Zoom. Ta granica jest oczywiście metaforą, ale tak sobie zacząłem wykorzystywać przymusową odległość od ludzi, jako coś, co buduje moją postać. W zetknięciu z kimś bezpośrednio, ma się poczucie, jakby ta osoba była bardzo daleko. Serial inspirowany jest najgłośniejszymi zaginięciami w naszym kraju. Na pewno trudno jest sobie wyobrazić dramat rodzin, które tracą kogoś bliskiego w niewyjaśnionych okolicznościach. Wspomina pan, że był przeszkolony z reguł postępowania w przypadku zgłoszenia zaginięcia. Jak to dokładnie wyglądało? Jedną z zalet tego projektu jest właśnie to, że obydwa te aspekty mojej postaci ujęte zostały już na etapie prac nad scenariuszem. To oznacza, że były one w pewnym sensie źródłowe i scenarzyści zadbali, żeby uwydatniały się w toku akcji i w dialogach. Tutaj dużą rolę odgrywało rozczytanie scenariusza, w którym ta rutyna i reguły postępowania ujęte są w tok zdarzeń. To buduje też w pewnym sensie dramaturgię naszego serialu, bo obserwujemy bohatera, który jest człowiekiem mocno pilnującym swojej rutyny i tego, żeby krok po kroku realizować swój plan. To jest jego siłą, że nie zważając na dziejące się dookoła rzeczy, wykonuje kolejne punkty prowadzące do rozwiązania zagadki. To stało się drabiną scenariuszową, wokół której oplecione są zdarzenia, i widzimy, jak te sytuacje, które wybijają go z tej rutyny, budują również dramat postaci – przenosząc zagadkę kryminalną na poziom indywidualny oraz odkrywania samego siebie. Właśnie te aspekty najbardziej pana urzekły w scenariuszu? Wydaje się, że są to wystarczająco mocne punkty, żeby wyróżnić serial Nieobecni od innych w tym gatunku, ale też od wcześniejszych pana wcieleń w funkcjonariuszy policji. Myślę, że w samym swoim założeniu serial jest hybrydą gatunkową wychodzącą z serialu kryminalnego i zmierzającą do serialu obyczajowo-psychologicznego. To było dla mnie najciekawsze, że można, wykorzystując wątki kryminalne, nie tylko rekonstruować konkretne zdarzenia konieczne do odnalezienia kogoś, ale też wykorzystać śledztwo do stworzenia obrazu postaci – tego, jak one sobie radzą w trudnym położeniu. Mamy też zderzenie bohatera, który reprezentuje spektrum w osobie Filipa, który jest postacią bardzo restrykcyjną i silnie ukierunkowaną przez swoje ograniczenia oraz fantastycznie zagraną przez Justynę Wasilewską Milę, będącą osobą po przeciwnej stronie. Mamy do czynienia z ekstrawertyczką, tancerką, która realizuje się poprzez kontakt z innymi ludźmi. Nagle znajduje się w sytuacji, w której musi poradzić sobie sama, bo tych ludzi nie ma. Obserwujemy taniec tych dwojga, ich wzajemne oddziaływanie, odpychanie i przyciąganie, współpracę i jej brak. To będzie skutkowało tym, czy odnajdą zaginionych, ale też czy odnajdą swój spokój i samych siebie. To wydawało mi się największym dobrem tego serialu.
fot. Anna Włoch/Player
Nieobecni to serial oryginalny Playera, co w opinii wielu widzów gwarantować ma lepszą jakość względem innych propozycji trafiających bezpośrednio do telewizji. Pan też kieruje się tym aspektem przy dobieraniu swoich ról? Jest w tym na pewno coś, co sprawia, że są pomiędzy nimi różnice, ale mnie zawsze to pociągało. Nie interesowało mnie zamknięcie się w tylko jednej formie, ale zawsze chętnie spotykam się z różnymi, żeby z każdej coś wydobyć i spróbować zrealizować swój pomysł. Zadać konkretne pytania i szukać celu, który wspólnie stawiamy, tworząc i korzystając z przyjętych formuł. Nie skupiam się na ich ujemnych stronach, ale wykorzystuję w pełni ich potencjał. Mówiąc o różnicach, pewnie mamy na myśli to, że producenci seriali internetowych nie muszą trafiać do najszerszej widowni i to może na coś wpływać. Ale mam wrażenie, że już jesteśmy na etapie, że to tak nie działa. Normą stało się to, co proponują serwisy internetowe jak Netflix czy Player. To jest główny nurt jakości, który promieniuje na pozostałych nadawców. Telewizje poszukujące większej liczby widzów tworzą seriale z amatorami, które tylko rekonstruują rzeczywistość i zagadki kryminalne. W serialach aktorskich możemy poświęcić się temu, co nas zawsze interesowało i do czego się przygotowujemy, czyli postaciom. Poświęcić się aspektowi psychologicznemu w rozbudowanej wersji tego, że wątek kryminalny służy nam jedynie, żebyśmy mogli opowiedzieć coś więcej i zadać ważniejsze pytania niż tylko „kto zabił?”. Akcja serialu rozgrywa się w Kasprowie, co na pewno nie jest bez znaczenia dla fabuły. Jako aktor lubi pan grać w produkcjach, które uciekają od często idealizowanego obrazu miasta, głównie Warszawy? Film i każda forma wizualna z zasady jest idealizacją lub czymś, co ma ukazać jakąś ideę, która kryje się za rzeczywistością ujawnianą w ramach obserwacji. To tak, jak nie ma prawdziwego kina historycznego, jakby chcieli je widzieć niektórzy – żeby pokazywało prawdę wydarzeń. My nie mamy narzędzi do pokazywania prawdy, mamy za to możliwość pokazania prawdy ukrytej. Tej prawdy, którą można rozpoznać jako pytanie dotyczące tajemnicy istnienia. W ten sposób, patrząc nawet na komedie romantyczne, które są lukrowaną wersją rzeczywistości, zawsze obierając odpowiednią perspektywę, dowiadujemy się czegoś o sobie ciekawego, bo one są w pewnym sensie realizacją naszego wspólnego snu. W jakiś sposób kreują, ale również są odpowiedzią na to, co nam się marzy. Warto zauważyć, że produkcje, które powstają w czasie pandemii, nie wciągają aktualnych wydarzeń do swojej opowieści. Wyczuwając w widzach, że zamiast kierować oko za okno, kierują je na ekran swojego telewizora lub laptopa, żeby zobaczyć coś innego, odciągającego nas od wizerunku tego, co za oknem. Wraca nam w tej rozmowie kolejny raz potrzeba eskapizmu, ucieczki od stresów codzienności. Tak, teraz od nas zależy, co my z tym zrobimy i czy damy komuś chwilę wytchnienia w postaci śmiechu lub jakiegoś marzenia poprzez pokazywanie np. lukrowanego obrazu miłości. Czy zadamy w ramach tego ekranu pytanie? Czy postawimy lustro do tego, co za oknem? Jednocześnie dając szansę widzowi, żeby w bezpieczny sposób zastanowić się nad tym, co dotyka go na co dzień i może go dotknąć chociażby w sposób metaforyczny. Trzeba mu pozwolić rozwiązać zagadkę tego, co przytłacza go na zewnątrz. W serialu u pana boku zobaczymy Justynę Wasilewską. Jak układała się wasza współpraca na planie? Praca układała się świetnie. Znamy się zresztą z teatru, graliśmy razem w spektaklu Męczennicy, w którym Justyna fantastycznie grała postać nastoletniej dziewczynki, która z wiarą w Boga próbowała prowadzić własną rewolucję na terenie szkoły. Dzięki temu, że graliśmy kilka lat razem, mieliśmy czas się poznać i teraz miałem znowu szansę spotkać się z nią na planie serialu. Doceniam jej spontaniczność, żywotność, wyobraźnię ruchową oraz swobodę ciała, które dla mnie – osoby wcielającej się w postać o przeciwnych walorach – są fantastyczne, żeby móc odbijać sobie tę piłeczkę uwagi. Świetne doświadczenie. Gdyński festiwal wystartował online, więc na koniec chciałbym jeszcze zapytać o film Mistrz w reżyserii Macieja Barczewskiego. Rola Tadeusza Pietrzykowskiego to zupełnie nowe doświadczenie w pańskiej karierze aktorskiej? Jak w tym przypadku wyglądało przygotowanie się do roli? Pod względem warsztatowym nie zmienia się to znacząco. Narzędzia są podobne, aczkolwiek w różny sposób dostępne podczas przygotowania. Jakość w przypadku Mistrza była fantastyczna. Zostałem zaproszony do projektu bezpośrednio, bez startowania w castingu, więc na starcie otrzymałem kredyt zaufania ze strony producentów i reżysera. Miałem poczucie, że oni chcą, żebym to ja właśnie się tym zajął. Ta wiara była poparta też tym, że wiedzą doskonale, co zamierzają zrobić, kiedy zgłosili się do mnie na rok przed realizacją filmu i mieli świadomość, jaka droga nas wspólnie czeka. Także jeśli chodzi o zadania stawiane przede mną, to moje ciało musiało mieć czas na to, żeby przygotować się do godnego sportretowania tej postaci na ekranie. Od strony warsztatowej różniło się to zatem tym, że miałem rzeczywiście pełną swobodę korzystania z narzędzi, które już wcześniej sobie wykształciłem. Przez cały proces byłem dodatkowo zaopatrzony od strony bokserskiej, miałem przed sobą cały team osób. Głównym prowadzącym moje ciało był Michał Pluskota. Od strony pięściarskiej towarzyszył mi Kondrat Ostrowski, z kolei za stronę choreograficzną i kaskaderską odpowiedzialny był Maciej Maciejewski. Do tego jeszcze z aktorów Piotr Witkowski, z którym widywałem się na treningach. Na sam koniec spotkałem się także z najstarszym i odnoszącym sukcesy trenerem w Polsce – Marianem Basiakiem ze Stali Rzeszów, który sam był szkolony przez Feliksa Stamma. Miałem więc dostęp do całego sztabu ludzi, którzy pracowali nad tym, żeby udało nam się zrealizować wspólne marzenie. Od strony historycznej również miałem pełne wsparcie rodziny córki Pietrzykowskiego i muzeum w Auschwitz, w którym spędziłem kilka dni z pełną możliwością zadania każdego pytania. Była to fantastyczna przygoda. Wcielanie się w postać autentyczną ma więcej plusów czy minusów? Ma w sobie pewną specyfikę, której doświadczyłem też w innych produkcjach, czyli ta możliwość kontaktowania się z osobą, którą się gra, wiedząc, że dotykamy czegoś prawdziwego. Mamy świadomość wpływu na to, jak zostanie zapamiętamy, bo wierzymy, że film przetrwa nas wszystkich. Z jednej strony jest to rodzaj czegoś, co ułatwia, bo mamy wzór i mogę się do czegoś odnieść, ale też dużą odpowiedzialność za to, jaki komunikat powstanie. W tym wypadku jeszcze istotniejsze było to, że dotykamy tematu obozu koncentracyjnego oraz historii, która wciąż rozgrzewa społeczeństwo. Cudownie, że sztuka zajmuje się takimi tematami w taki sposób, jak my próbowaliśmy się zająć, czyli odgadnąć indywidualny los człowieka na tle wydarzeń minionych, bo sam wierzę, że historia to jest zbiór indywidualnych losów, a nie jakaś ideologia, która mówi nam, że było tak, albo inaczej. Obóz jako miejsce jest czymś strasznym, prowokował ludzi, którzy zostali do niego wciągnięci do skrajnych postaw, które trudno nam ocenić z dzisiejszej perspektywy, ale jeśli przyjrzymy się tym wydarzeniom autentycznie, może uda nam się wyciągnąć jakąś lekcję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj