Atak blockbusterów będących adaptacjami komiksów trwa - po Kapitanie Ameryce Nowy Jork ratuje tytułowy bohater Niesamowitego Spider-Mana 2. Niedoszła Mary Jane Watson, Shailene Woodley, znalazła zaś swoje miejsce w Niezgodnej. Do polskich kin trafił w końcu doceniany przez wielu Snowpiercer.
Dawid Rydzek: Na tle światowego kina nie ma tu żadnej rewolucji i w każdej scenie można wskazać trzy zagraniczne filmy czy reżyserów, którymi twórcy "Hardkor Disko" się inspirowali. Oczywiście nikomu nie można tego zabronić, tylko ostatecznie po co to robić? Film Krzysztofa Skoniecznego to kawał niezłego kina z przepiękną warstwą wizualną. Nie potrafię sobie przypomnieć zresztą podobnego polskiego obrazu z ostatnich dwóch dekad. Trudno tego nie docenić, zwłaszcza że kino niezależne u nas nad Wisłą właściwie nie istnieje.
Jan Stąpor: Jestem w kompletnym szoku - do kina szedłem z przekonaniem, że idę obejrzeć film kiepski, który wcale nie aspiruje do wyższej ligi i wręcz nie wstydzi się swojej pewnej ułomności. Tymczasem dostałem kawałek przemyślanej i specyficznej kinematografii, nad którą mógłbym się długo rozwodzić, ale skwituję tylko stwierdzeniem, że nie jest to film dla każdego - albo się go pokocha, albo znienawidzi. Jeżeli tak wygląda debiut Skoniecznego na dużym ekranie, to ja poproszę więcej.
Mateusz Dykier: Drugich "Igrzysk śmierci" nie będzie, choć "Niezgodna" nie jest złym filmem, a przynajmniej nie tak złym, jak wszystkie "Piękne istoty", "Miasta kości" czy inne dziwne wytwory. Mamy w miarę wierną adaptację książki (czytałem, a jakże, fenomeny lepiej znać), kilka fajnych rozwiązań. Ot, taka opowiastka dla nastolatków. Starszy widz, nielubujący się w romansach ubranych w szaty postwojennych utopii raczej nie ma tu czego szukać.
Kasia Koczułap: Nie bolał. Od takich filmów nie oczekuję zbyt wiele, więc się nie zawiodłam. Przeciętniak, czyli dokładnie taki jak książka, która również nie jest jakimś odkryciem. Obejrzane, zapomniane.
Marcin Rączka: Przed seansem miałem niskie oczekiwania i przyznaję, że pozytywnie się zaskoczyłem. Historia całkiem wciągająca, na ekranie sporo znanych twarzy z amerykańskiej telewizji (dobrze zobaczyć Fitza ze "Skandalu" w innym wcieleniu), a do tego wpadająca w ucho muzyka Ellie Goulding, która świetnie wkomponowała się w film.
Michał Kaczoń: Potwierdzam - luźne, lekkie, łatwe i przyjemne. Przyzwoity film młodzieżowy z całkiem zgrabną muzyką (wielka radość z usłyszenia największych hitów Woodkida) i niezłymi sekwencjami akcji (moment lotu nad miastem w szczególności na plus). Na luźne popołudnie i odpoczynek dla mózgu jak znalazł.
Dawid Rydzek: Mam mieszane odczucia. Niby nie jest to tradycyjny amerykański blockbuster, ale czasami niestety widać, że koreański reżyser bardzo chciał, by "Snowpiercer" takim się stał. Jest więc kilka dziur fabularnych, trochę co najwyżej przeciętnych efektów specjalnych i zakończenie, które pozostawia sporo do życzenia. Z drugiej strony to dość ciekawa historia z wieloma fantastycznymi (Tilda Swinton) i zaskakującymi (Alison Pill) kreacjami aktorskimi.
Janusz Wyczołek: Spodziewałem się czegoś trochę innego (nie znam pierwowzoru), więc początkowo też momentami się krzywiłem, ale kilka minut po zakończeniu coś w końcu zaskoczyło, znalazłem swoją interpretację i dotarło do mnie, że wcale taki głupi ten film nie jest. Trzeba tylko przysiąść do niego z odpowiednim podejściem.
Kamil Śmiałkowski: Kolejna radosna próba skrzyżowania popkultury ze Wschodu i Zachodu. Efekt nierówny, ale i tak godny polecenia - są fajne zwroty akcji, jest pomysł, są nieźle przerysowane postacie. Jestem za.
Jan Stąpor: Gorzko-słodka papka audiowizualna, którą przyswaja się z wielkim zainteresowaniem. Jest dużo nieścisłości, klisz i typowych zabiegów, ale koreański akcent Bonga nadaje całości nieco świeżego posmaku, przez co nawet jeżeli film nie spodoba się widzowi, to i tak w pewien sposób (pozytywnie) go zaskoczy. No i Tilda Swinton!
Dawid Rydzek: Jedno z największych zaskoczeń w moim osobistym rankingu. Skromny, kameralny dramat, który polega wyłącznie na obserwowaniu, jak główny bohater przez półtorej godziny jedzie samochodem. Grający główną rolę Tom Hardy hipnotyzuje, a świetny scenariusz sprawia, że choć niby nic się nie dzieje, film można sklasyfikować jako thriller. Magia kina w najczystszej postaci.
Dawid Rydzek: Tak nierównego filmu już dawno nie widziałem. Oglądało się rzecz jasna super, ani chwili przestoju, wszystko piękne wizualnie, ale… No właśnie, jest sporo "ale". Widać, że twórcy chcieli jak najwięcej do filmu "wpakować", by potem rozwijać to w sequelach i spin-offach. Nie przeszkadza mi wprowadzenie Rhino, który zapewnia filmowi ładną klamrę, natomiast trzeba było się zdecydować, czy głównym czarnym charakterem ma być Electro, czy jednak Goblin. Traci na tym i jeden, i drugi, choć - rzecz jasna - najbardziej szkoda mi Harry’ego. Jego przemiana (która trwała ledwie 5 minut…) przekreśla doprawdy świetnie przedstawioną relację Osborn-Parker. W ogóle relacje między bohaterami to jest coś, co Webbowi wychodzi fenomenalnie. Duet Peter-Harry wypada równie rewelacyjnie jak Peter-Gwen, a do tego mamy jeszcze jedną absolutnie fantastyczną scenę Petera z ciocią May. Tak oto otrzymujemy genialnie obsadzony film ze świetnymi głównymi bohaterami i niezłą historią, który jednak czasami cierpi na zbytnie upodobnienie się do gry wideo i płaskich, jakby żywcem wyjętych z komiksu, złoczyńców. Wciąż lepsze niż trylogia Raimiego, ale jednak wolałem estetykę pierwszej części - nieco mroczniejszą, realistyczną i - z braku lepszego słowa - "uliczną".
Janusz Wyczołek: Kolorowo, chaotycznie i z przytupem. Szału nie ma, ale nie powiem, abym się źle bawił. Audiowizualne skojarzenia z "Dubstep Guns" też zrobiły u mnie swoje.
Kamil Śmiałkowski: Wciąż słabsze od trylogii Raimiego, ale i tak lepsze od jedynki. Czyli - patrząc obiektywnie - bardzo dobre, a paradoksalnie najsłabszym elementem było dla mnie to, co najbardziej do superbohaterskich filmów przyciąga, czyli walki. Ot, były zbyt cyfrowe. Ale emocje i uczucia pomiędzy postaciami pokazano analogowo i bardzo przekonująco. Wciąż jestem pod wrażeniem.
Mateusz Dykier: Narzekasz Kamilu. Walki były zrobione fenomenalnie, po prostu trzeba było zapomnieć, że są robione w komputerze. Właśnie takich ewolucji oczekiwałem od Spider-Mana. Może momentami nieco przekombinowane, ale widać, że trochę czasu minęło i Peter dobrze czuje się z nowymi mocami. Ogólnie zaś zgodzę się z Dawidem. Lepsze od trylogii Raimiego (choć tam dwójka była świetna) i momentami lepsze od jedynki Webba. Z tym filmem jest właściwie jeden problem: czasami jest aż nazbyt komiksowy. Kolorowy, pstrokaty, aż oczopląsu można dostać. Nie zmienia to faktu, że muzyka, obsada i relacje między bohaterami są fenomenalne. Na minus jak u Dawida: szybka przemiana Harry’ego i wprowadzenie pierdyliarda wątków, żeby na spin-offy wystarczyło.
Kasia Koczułap: *pisk!* Na tym mogłabym swoją wypowiedź zakończyć w zasadzie. Wyszłam z kina zachwycona! Dla mnie to jest przykład idealnego filmu komiksowego z superbohaterem. Wszystko tu było zbilansowane - walki, humor, przekaz, relacje, uczucia. Emocjonalnie zżyłam się z bohaterami do tego stopnia, że aż się wzruszyłam na wiadomej scenie. Andrew Garfield jest urodzonym Spider-manem, a Emma to przeurocza Gwen. Według mnie tak się powinno ekranizować komiksy - komiksowo, czyli w sposób przejaskrawiony, wyolbrzymiony, pełen pasji i abstrakcji. A jednocześnie z prawdziwymi, mocnymi emocjami. Tak bardzo na TAK!
Marcin Rączka: Lepszy od jedynki i w moim odczuciu również lepszy od trylogii Raimiego. Można napisać wręcz, że to film idealny, ale jednak nowe przygody Petera Parkera popełniły kilka grzeszków. Jednym z nich było m.in. streszczanie filmu w zwiastunach, których w ciągu ostatnich miesięcy unikałem na wiele sposobów. Rozmył się też trochę scenariusz. Wprowadzenie dwóch przeciwników dla głównego bohatera sprawiło, że żaden z nich nie rozwinął skrzydeł do samego końca. Dobrze, że Harry będzie miał na to szansę w trzeciej części. Nie można jednak odmówić "Spider-Manowi" uroku, a podczas oglądania filmu niemal cały czas miałem uśmiech na ustach. No, może poza jedną smutną sceną, gdzie siedzący(a) obok zalewali(ła) się łzami.
Michał Kaczoń: Bardzo zgrabny film komiksowy, umiejętnie żonglujący mnogością przedstawionych wątków, które jednak ładnie się ze sobą zazębiają. Wprawdzie rzeczywiście Harry’ego mogło by być nieco więcej, ale ogólne proporcje historii dobrze wyważono. Zgadzam się, że lepsze niż trylogia Raimiego. Chemia Garfielda i Stone - namacalna w każdej scenie! No i ten motyw "Electro", który pojawia się za każdym razem, gdy widzimy niebieskiego Jamiego Foxxa. Dla niego samego można by się wybrać do kina ponownie! Także ja czuję się usatysfakcjonowany i z radością (oraz pewną dozą smutku) wyczekuję części trzeciej.