W tym roku Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej zostaną rozdane po raz 86. Ze względu na Igrzyska Olimpijskie w Soczi ceremonia odbędzie się nieco później niż zwykle - 2 marca. Największą liczbę nominacji (po 10) mają na swoim koncie American Hustle i Grawitacja. Galę poprowadzi Ellen Degeneres.

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA
Sally Hawkins (Blue Jasmine), Jennifer Lawrence (American Hustle), Lupita Nyongo (12 Years a Slave), Julia Roberts (August: Osage County), June Squibb (Nebraska)

Dawid Rydzek: Czyżby Jennifer Lawrence miała triumfować dwa lata z rzędu? Niewykluczone, bo w "American Hustle" daje znów prawdziwy popis. Konkurencja jednak jest równie znakomita. Roberts buduje świetną kreację w aktorskim widowisku zwanym "Sierpień w hrabstwie Osage", a Lupita Nyongo jest nie gorsza niż Chiwetel Ejiofor w "Zniewolonym". Po cichu trzymam kciuki za Sally Hawkins, która stworzyła chyba jedną z najbardziej wiarygodnych postaci w historii kina. W "Blue Jasmine" gra bohaterkę klasy średniej i robi to naprawdę niesamowicie. Oczywiście to rola mało efektowna (nie to co Lawrence u Russella), ale doprawdy fantastyczna.

Jędrzej Skrzypczyk: Dla mnie to chyba najmniej ciekawa kategoria. Lawrence mam, szczerze mówiąc, troszkę dosyć, a i jej świetna rola jest trochę sprowadzona w dół kiepskim poziomem samego filmu. O Sally Hawkins zapomniałem tuż po wyjściu z kina, ale to też pewnie nie jej wina. Może więc Lupita Nyongo? To byłaby niespodzianka. Ale tak naprawdę liczę na weterankę, czyli Julię Roberts.

Gabriel Karelus: Jeśli J.Law znów zgarnie nagrodę, to popkultura prawdopodobnie postawi jej pomnik. I bynajmniej nie będzie to pomnik ze spiżu, bo zasłużyła sobie na większość honorów swoją bezpośredniością i dystansem do hollywoodzkich kuluarów, a przede wszystkim - świetnym warsztatem. Julia Roberts też ma spore szanse, bo zasłużyła na zdecydowanie więcej niż jedną statuetkę sprzed czternastu lat. Zaiste mało interesująca kategoria i trudny do zdefiniowania pojedynek. Brak zdania.

Marcin Zwierzchowski: Mało interesująca kategoria? Dla mnie to pojedynek między świetną Lawrence (jej występ uratował w moich oczach "American Hustle") a powracającą w wielkim stylu Roberts. Stawiam na tę pierwszą.

Marta Płaza: Sally Hawkins! Za to, że znakomicie wybrnęła z aktorskiego pojedynku z wybornie histeryzującą Cate Blanchett. Mała wielka rola.

Agnieszka Sudoł: Coś z tą Roberts zdecydowanie jest na rzeczy. Chociaż nie będę jej kibicowała ze względu na negatywne uczucia, jakie do niej żywię, to o dziwo nie popadnę w głęboką rozpacz, jeśli Akademia ją nagrodzi. Jednakże moje kciuki zacisnę za Sally Hawkins, która nie miała łatwego zadania do wykonania. Nagroda należy jej się za sam fakt niepozostania w cieniu bezbłędnej Blanchett.

Marcin Rączka: Znów myślę podobnie, jak mój imiennik, i stawiam na Lawrence, ale faktycznie powrót Julii Roberts po trzynastu latach jest kuszącą alternatywą.

Adam Siennica: Lawrence świetna jak zawsze, ale z rolą tak małą, że nie nazwałbym jej nawet drugoplanową. Julia Roberts może zaskoczyć wszystkich.

Mateusz Dykier: Mam zagwozdkę, bo Lawrence zagrała świetnie, ale czyżby miała triumfować drugi raz z rzędu? Może jednak powrót Roberts?

Kasia Koczułap: Obawiam się, że nagrodę dostanie Jennifer Lawrence, a wtedy już naprawdę zacznie wyskakiwać nam z lodówki, ale ja mocno trzymam kciuki za Julię Roberts, która w "Sierpniu w hrabstwie Osage" była znakomita. Po głowie chodzi mi też Lupita Nyongo, ale mam wrażenie, że Oscar byłby na wyrost. Nominacja jest już dla niej wielkim wyróżnieniem.

Sebastian Smoliński: Ucieszę się ze statuetki dla Sally Hawkins, byle tylko nie Jennifer Lawrence. Hawkins miała trudne zadanie dotrzymania kroku Blanchett - i jak zwykle przekazuje swoją postacią niepodrabialny optymizm.

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY
Barkhad Abdi Kapitan Phillips, Bradley Cooper (American Hustle), Michael Fassbender (12 Years a Slave), Jonah Hill (Wilk z Wall Street), Jared Leto (Witaj w klubie)

Dawid Rydzek: Leto ma rolę wręcz napisaną pod Oscary - nie dość, że transwestyta, to jeszcze chory na AIDS. Z drugiej strony - jak nie daję się nabierać na takie zagrywki pod Akademię, tak Leto jest w "Witaj w klubie" naprawdę znakomity.

Jędrzej Skrzypczyk: O ile poprzednia kategoria była mało ciekawa, to tutaj mamy pojedynek gigantów! Ufff, kogo tu wybrać? Serce podpowiada "Michael Fassbender", ale ile można się nim zachwycać (podpowiedź: do końca świata)? Jared jest jednak bankowym faworytem, więc byłbym mocno zdziwiony, gdyby statuetki nie odebrał. Szkoda tylko, że gdy nie jest na ekranie, to jest chyba najnudniejszym aktorem po Danielu Day-Lewisie, zatem nie ma co się spodziewać jakieś bombowej przemowy.

Gabriel Karelus: Dawid Rydzek, pełna zgoda - Jared jest tu sumą wzruszeń jak historia Toma Hanksa z "Filadelfii" ze swoja własną charyzmą. Głośna postać i dobre partnerstwo ze szlifującym się na naszych oczach diamentem - McConaugheyem. Ale konkurencję ma mocną.

Marcin Zwierzchowski: Kto wygra? Leto. Kto powinien wygrać? Abdi. Nie mam złudzeń, z powodów wymienionych przez Dawida Jared Leto jest faworytem, poza tym on naprawdę dobrze zagrał. Abdi bije ich jednak świeżością - toż to kierowca limuzyny jest, a przyćmił Toma Hanksa! A tak w ogóle - czy tylko mnie brakuje w tej kategorii nominacji dla McConaugheya za popis w "Wilku z Wall Street"?

Marta Płaza: Zdecydowanie Jared Leto. Chociażby po to, aby w końcu mu uświadomić, że jest o niebo lepszym aktorem niż wokalistą.

Agnieszka Sudoł: Nie zaskoczę tu nikogo, podpisując się pod słowami wyżej się wypowiadających. Jared Leto! Jeżeli potrzebował czteroletniej przerwy, żeby stworzyć taką rolę, to niech robi je sobie częściej. Będziemy (nie)cierpliwie czekać.

Adam Siennica: Wybrać z tego jedną osobę - graniczy z cudem. Prawdziwa grupa śmierci. Podobnie jak Marcin Zwierzchowski stawiam na Abdiego, bo jako debiutant pokazuje niezwykłą klasę.

Mateusz Dykier: Zgodzę się z Dawidem, Leto ma rolę napisaną po prostu pod Oscara. Ale grupa zaiste mocna, mamy przecież jeszcze Fassbendera, niezłego Hilla, no i Coopera. Nie wspominając o Abdim. Chyba jednak stawiam na Leto, chociaż cieszyłbym się z Coopera i Hilla także.

Kasia Koczułap: Powtarzając za Marcinem - kto wygra? Leto. Kto powinien? Abdi.

Sebastian Smoliński: Świetni są Jared Leto i Jonah Hill. Leto przeszedł metamorfozę, która jednak wydobyła tylko jego delikatną naturę, a Hill to prawdziwy żywioł filmu Scorsese. Kibicuję nieposkromionemu grubaskowi!

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA
Amy Adams (American Hustle), Cate Blanchett (Blue Jasmine), Sandra Bullock (Grawitacja), Judi Dench (Philomena), Meryl Streep (August: Osage County)

Dawid Rydzek: Cate Blanchett. To zdecydowanie najjaśniejszy punkt (obok Hawkins) dość przeciętnego ostatecznie filmu Allena.

Jędrzej Skrzypczyk: O ile o Hawkins zapomniałem, to o cudownej Cate zapomnieć się nie da. Kibicuję jednak bardziej Meryl Streep, która powoli może sobie szykować jakąś osobną półkę na Oscary. Ewentualnie poszedłbym za głosem "daj wszystkie nagrody «Grawitacji»" i podarowałbym statuetkę Sandrze Bullock.

Dawid Rydzek: Nie no, nie żartujmy sobie. Bullock miałaby wtedy na swoim koncie już dwa Oscary i trzeba byłoby ją traktować na równo z Ingrid Bergman, Bette Davis i Meryl Streep. Coś tu by się przestało zgadzać.

Gabriel Karelus: Może to wynika z mojej ogólnej niechęci, ale Bullock to prędzej uhonorowałbym Złotą Maliną. Absolutnie nie kupuję jej aktorstwa. Stawiam na Amy Adams, bo jest ostatnimi czasy na wielu językach i może to być zabieg jak Jennifer Lawrence z zeszłego rozdania, która była dobra, ale nie spektakularna, a mimo wszystko dostała statuetkę.

Marcin Zwierzchowski: Już pierwszy Oscar dla Bullock był pomyłką. Gdyby teraz znowu tryumfowała, widziałbym to jako kompromitację Akademii, która nie potrafi rozdzielić sympatii (wiadomo, że Hollywood kocha Sandrę) od oceny aktorstwa. Amy Adams z kolei jest zdolna i gra świetnie, ale nie w "American Hustle". Walka rozegra się między Blanchett a Streep, przy czym ja stawiam na tę drugą - ileż prawdy jest w żarcie, że Meryl Streep świetnie zagrałaby nawet krzesło!

Marta Płaza: Całym sercem kibicuję Cate Blanchett, dzięki której po raz pierwszy od długiego czasu zniosłam film Allena bez większego sarkania i złowrogiego mruczenia pod nosem.

Agnieszka Sudoł: Podobnie jak Marcin Zwierzchowski uważam, że walka o Oscara dotyczyć będzie przede wszystkim Blanchett i Streep. Aczkolwiek mój głos oddam na tę pierwszą. Obie role są nad wyraz intensywne, ale pułapkę przerysowania, w którą momentami wpada nieopatrznie Meryl, Cate zgrabnie omija.

Marcin Rączka: Stawiam na weteranki i daję po 50 procent szans zarówno Meryl Streep, jak i Judi Dench.

Oskar Rogalski: No i tu mogę napisać w końcu coś innego niż pozostali. Najwidoczniej tylko ja jestem w redakcji prawdziwym fanem filmu Russella. Amy Adams jest moją faworytką i uważam, że oba żeńskie Oscary aktorskie padną łupem pań z American Hustle.

Adam Siennica: Meryl Streep z kolejnym Oscarem. Akademia za bardzo ją kocha, by było inaczej.

Mateusz Dykier: Nie wiem, co w tym zestawieniu robi Bullock, chyba po prostu chcieli jej zrobić dobrze. Była okropna i irytująca. Stawiam na Blanchett, zagrała bezbłędnie.

Kasia Koczułap: W moim osobistych rankingu zwyciężczynią jest Judi Dench, która na ekranie w tym roku pokonała samą Meryl. Jej kreacja w "Tajemnicy Filomeny" była perfekcyjna. Nie da się zagrać lepiej. Ale Akademia uhonoruje Amy Adams albo Streep właśnie.

Sebastian Smoliński: Nie obrażę się za nagrodę dla Amy Adams, ewentualnie dla - nieco przeszarżowanej - kreacji Cate Blanchett.

NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY
Christian Bale (American Hustle), Bruce Dern (Nebraska), Leonardo DiCaprio (Wilk z Wall Street), Chiwetel Ejiofor (12 Years a Slave), Matthew McConaughey (Witaj w klubie)

Dawid Rydzek: Twardy orzech do zgryzienia mają Akademicy. Dla mnie to najciekawsza w tym roku oscarowa kategoria. Nie sposób przewidzieć tutaj werdyktu, można jedynie powiedzieć, że smakiem będą musieli obejść się Bale i Dern. Wszyscy dyskutują "DiCaprio czy McConaughey", ale w gronie faworytów też jest na pewno Ejiofor. Z jednej strony to właśnie do tego ostatniego powinna pójść statuetka (jako Solomon Northup jest absolutnie bezbłędny), z drugiej McConaughey zasługuje na docenienie za swój ostatni 180-stopniowy wzrost w swojej karierze, a z trzeciej DiCaprio… no, wiadomo. Niedoceniany przez całe lata przez Akademię aktor tworzy z każdym swoim filmem równie rewelacyjne role, a w "Wilku z Wall Street" ponownie kradnie serca publiczności (czy trzeba komuś przypominać scenę wychodzenia z samochodu?).

Jędrzej Skrzypczyk: Serce podpowiada "Leo!", rozum zaś "Matthew!". Obaj bezbłędni, Leo ma ogromne doświadczenie i statuetka nie należy mu się tylko za sam film, ale że biedny musi tyle czekać na zasłużoną przecież nagrodę. No ale McConaughey daje popis aktorski na niebotycznym poziomie, zmieniając się nie do poznania. Kiedyś robił to Christian Bale, ale widać oddał pałeczkę starszemu (uwierzylibyście?!) koledze. Z całą miłością do Ciebie, Leo, niestety będziesz musiał jeszcze trochę poczekać.

Gabriel Karelus: Matthew! Takiej metamorfozy aktorskiej nie widziałem od lat. DiCaprio jest już ikoną ze swoim brakiem Oscara i obawiam się, że znów może obejść się smakiem. Chyba że się nad nim zwyczajnie zlitują. Faktem jest, że nie chciałbym być osobą decyzyjną w tej kategorii.

Marcin Zwierzchowski: Kolega Gabriel ulega pozorom i chce nagradzać, bo aktor schudł. McConaughey nie zmienił się z dnia na dzień, od kilku lat podąża nową ścieżką kariery. W "Witaj w klubie" był świetny, fakt, wręcz boję się, że jeżeli dostanie statuetkę, wszyscy będą wyliczać mu zrzucone kilogramy. Prawda jest jednak taka, że konkurencja niesamowita, bo zarówno Ejiofor, jak i DiCaprio mogą wrócić do domu ze statuetką i nikogo nie powinno to dziwić. Serce podpowiada: niech wygrają Leo i Matthew!

Marta Płaza: Mimo że zarówno Leo, jak i Matthew zasługują na statuetkę, to kibicuję jednak temu pierwszemu. Wolę swawolnego wariata i bezczelnego playboya od umęczonego życiem i chudnięciem dla Oscara Matthew.

Agnieszka Sudoł: Gdyby Matthew (o wszelka ironio, który zagrał oscarowo chorego na AIDS homofoba) zdobył statuetkę, nie mogłabym się wyzbyć poczucia, iż otrzymał ją przede wszystkim za fizyczną metamorfozę. Akademia uwielbia takie rzeczy, ja niestety już trochę mniej. Dlatego gorąco trzymam kciuki za Leonadro DiCaprio, z miliona różnych powodów, m.in. aby facebookowa społeczność nazywająca siebie "Ekspertem do spraw nieotrzymania Oscara przez Leonarda DiCaprio" mogła z satysfakcją zmienić nazwę i zdjęcie profilowe.

Marcin Rączka: Ta kategoria to jakaś masakra. Nie zazdroszczę wyboru Akademii, bo nawet jeśli wybiorą tego jednego, to brak statuetki dla tego drugiego będzie dużym rozczarowaniem. To chyba taki moment, w którym powinno przyznawać się więcej niż jedną statuetkę w danej kategorii, bowiem i Leo, i Matthew zrobili wszystko, by postawić Oscara na swojej półce.

Oskar Rogalski: DiCaprio znów obejdzie się smakiem. McConaughey zgarnie w tym roku wszystkie możliwe nagrody filmowe i telewizyjne (za Detektywa). Nie ma na niego mocnych.

Adam Siennica: Matthew McConaughey - te Oscary muszą należeć do niego. Ostateczny dowód na jego przemianę z króla komedii romantycznych w jednego z najlepszych współczesnych aktorów.

Mateusz Dykier: Kurczę, no Matthew schudł do roli, więc ma szansę. Podobnie zresztą jak Bale, on zaś przytył. Obaj zrobili to, co Akademia kocha, czyli zerwali ze swoim imagem i poświęcili fizyczność do roli. Wolałbym jednak Leo, wszak cały film został skrojony pod niego, żeby w końcu tę statuetkę dostał. Mam nadzieję, że nie obejdzie się znowu smakiem. Jak nie teraz, to kiedy?

Sebastian Smoliński: Wśród świetnych kreacji brakuje oczywiście Phoenixa za "Her". Wybór jest trudny, ale jeśli mam mierzyć własnym "zachwytem", to nagroda należy się Leo DiCaprio.


W sobotę ostatnia część redakcyjnych spekulacji - tym razem dotyczących najlepszych filmów.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj